Zwierzę w schronisku to na ogół stworzenie smutne, przygaszone, z problemami emocjonalnymi, często przerażone tak, że agresją reaguje na każdy gest człowieka. Bywa, że wyrzuca je dotychczasowy właściciel, bywa, że umiera, a rodzina nie ma ochoty zająć się psem czy kotem.
Zamknięte w schroniskowych boksach zwierzę bez kontaktu z człowiekiem traci radość życia, a jeśli jest starsze lub było bardzo mocno przywiązane do właściciela - często szybko umiera.
Wolontariusze, którzy w schroniskach takimi zwierzętami się zajmują, wkładają w to wiele serca i zaangażowania, ale jest ich za mało, aby każdy pies był wystarczająco "wybiegany", a każdy kot - wygłaskany do ostatniego włosa.
Osoby, które z potrzeby serca pomagają w schroniskach, nie tylko zapewniają zwierzętom ruch. Często, gdy do klatki trafia zwierzę po przejściach, zafundowanych mu oczywiście przez człowieka, trzeba włożyć mnóstwo pracy, wspomaganej przez behawiorystów, aby zwierzę zsocjalizować w takim stopniu, żeby nadawało się do adopcji.
O tym, ile takich osób jest, można się przekonać przejeżdżając choćby w pobliżu warszawskiego schroniska Na Paluchu - wszelkie możliwe miejsca parkingowe są zajęte, a chodniki i alejki pełne są wolontariuszy w specjalnych kamizelkach, którzy prowadzą po jednym, czasem po dwa psy. Radość, widoczna na psich pyskach, nie da się z niczym porównać.