Ministerstwo Zdrowia uruchomiło „Program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce" we wrześniu 2016 r. Towarzyszyły temu zapowiedzi, że rząd będzie zajmował się problemem niepłodności kompleksowo, zamiast stawiać tylko na in vitro. Tymi kompleksowymi działaniami jest głównie diagnostyka i niektóre zabiegi inwazyjne, takie jak histeroskopia i laparoskopia. Wykonuje się je w 16 ośrodkach referencyjnych, po jednym w województwie.
To przynosi już efekty. – Ministerstwo zwróciło się z zapytaniem do ośrodków referencyjnych o podanie liczby stwierdzonych ciąż. Odpowiedzi udzieliło 16 ośrodków. Na 19 czerwca 2018 r. potwierdzono 70 ciąż wśród par zakwalifikowanych do programu – informuje rzecznik ministerstwa Krzysztof Jakubiak.
Jaką daje to skuteczność? Przed tygodniem opisywaliśmy w „Rzeczpospolitej" raport Najwyższej Izby Kontroli, z którego wynika, że w 2017 r. program praktycznie nie działał. Zdaniem NIK zgłosiło się do niego 107 par z planowanych 987, a na diagnostykę poszło 46,7 tys. zł, czyli 1,7 proc. środków na ten cel. Program w praktyce funkcjonuje więc dopiero od początku roku. Zdaniem Ministerstwa Zdrowia uczestniczy w nim 600 par, choć to już nie są dane na czerwiec, jak w przypadku ciąż, lecz na koniec marca.
Czytaj także: In vitro: Osiem milionów urodzeń od 40 lat
Proste przedzielenie dwóch liczb daje skuteczność 12 proc. To mniej niż założenia programu, który przewiduje do 2020 r. udział 8 tys. par i odsetek ciąż 30 proc. Jednak czy liczby nie są zbyt optymistyczne, biorąc pod uwagę krótki czas trwania programu? Resort zdrowia zachowuje rezerwę. – Liczba ciąż nie była i nie jest najważniejszym kryterium przy dokonywaniu oceny programu – twierdzi Krzysztof Jakubiak.