Oczekiwanie, że Andrzej Duda zawetuje własne ustawy o SN i KRS, od początku trąciło naiwnością. Inna była bowiem sytuacja polityczna i pozycja prezydenta, gdy użył weta wobec lipcowych reform. Nie ma się co łudzić, że prezydenta przekonały do niego społeczne protesty i apele. Nie były nigdy dostatecznie mocne. Mocne za to było niezadowolenie Andrzeja Dudy z niedopuszczenia go przez własny obóz do politycznego stołu.

Prezydent to wewnętrzne starcie z PiS wygrał, stając się partnerem w dyskusji o kształcie sądownictwa. Lipcowy sprzeciw wynikał z niezgody na totalny reset kadrowy w SN, pozbawienie opozycji wpływu na obsadę nowej KRS oraz zwiększenie uprawnień ministra sprawiedliwości wobec SN. W tych trzech obszarach PiS zrobił krok w tył. Zniknęły więc przyczyny weta.

Dziś prezydent może czuć ulgę, bo nie zawiódł elektoratu prawicy. Nie pozwolił sobie przykleić łatki „politycznego zdrajcy", a oczekiwania wyborców spełnia. Jednocześnie odwraca się plecami do tych, którzy mieli nadzieję, że wyrwał się z niewoli własnego obozu. Że stoi ponad sporem, słucha również oburzonych. W tym sensie może to być porażka Andrzeja Dudy. Obóz prawicy, forsując wbrew części społeczeństwa kontrowersyjne zmiany, jeszcze zaostrzył konflikt i podziały. Musi się liczyć z tym, że następna władza reformy będzie próbowała odkręcić, co jeszcze bardziej naruszy fundamenty państwa prawa.

Trudno też abstrahować od sytuacji zewnętrznej. Bruksela uruchomiła w środę „opcję atomową", co oznacza, że polityczny spór wokół Polski się pogłębia. To źle wróży misji ocieplenia wizerunku Polski w UE prowadzonej przez premiera Morawieckiego. Trudniej mu będzie przekonać, że polskie sądownictwo działa według unijnych standardów. A już niebawem rozpocznie się dyskusja o nowej perspektywie funduszy strukturalnych.