Ale rzeczywiście, obserwujemy w zakresie potrzeb gospodarki głębokie zmiany. W cenie zaczyna być ponownie system kształcenia oparty na filozofii technicznej. Jest to szczególnie zauważalne po doświadczeniach ostatniego światowego kryzysu finansowego, który pokazał, że gospodarki oparte na produkcji, inżynierii i innowacjach łatwiej dopasowują się do zmieniającego się świata i łagodzą turbulencje społeczno-ekonomiczne.
Ale to nie znaczy, że kształcenie oparte także na filozofii finansowej stało się zupełnie niepotrzebne. Proszę zwrócić uwagę, że ostatnie Nagrody Nobla z ekonomii nie są związane z twardymi modelami ilościowymi, ale właśnie z teoriami miękkimi – psychologią społeczną, cechami ludzkimi wpływającymi na indywidualne i zbiorowe decyzje, bo okazuje się, że w gruncie rzeczy to człowiek jest najważniejszy w całym procesie obrotu gospodarczego i on wpływa w dużej mierze na wyniki rynkowe. Nie neguję oczywiście konieczności posiadania technicznych umiejętności z zakresu biologii, fizyki, matematyki, informatyki itp. Takich umiejętności będziemy potrzebowali coraz więcej. Ale jednocześnie niezbędna jest ta część „miękka" wiedzy, konieczna do sprawnego zarządzania procesami czy projektami, celem usprawnienia działalności danej organizacji. Więc dla mojego wydziału jest i zawsze będzie miejsce do takiego modelu kształcenia, który zagwarantuje wysoką jakość kadr zarządzających.
Pojawiają się też opinie, że mamy już w Polsce za duży odsetek osób z wykształceniem wyższym. Zgodzi się pan z tym?
Absolutnie nie. Przede wszystkim nie znam takiego przypadku, by dobre wykształcenie komuś przeszkadzało. Oczywiście, nie każdy po studiach musi być od razu dyrektorem czy menedżerem, każdy może wykonywać pracę, nawet fizyczną, zgodnie ze swoją wolą i umiejętnościami. Chciałbym być dobrze zrozumiany, nie jestem przeciwnikiem żadnego szkolnictwa, zawodowego, technicznego czy ogólnokształcącego. Ograniczenie takiego szkolnictwa uważam za błąd. Jednocześnie nie widzę żadnego problemu w tym, że poziom scholaryzacji tak bardzo w Polsce wzrósł. To raczej powód do dumy. Natomiast to, czego nam na pewno brakuje, to elitarne uczelnie.
To znaczy jakie?
To znaczy uczelnie z najwyższej półki, na których próg przyjęcia studentów byłby bardzo wysoki i wynosił np. co najmniej 95 proc. w wynikach maturalnych. Kadra nauczycielska składałaby się z międzynarodowego zespołu wybitnych naukowców i dydaktyków, a językiem wykładowym byłby np. angielski. Wyobrażam sobie, że moglibyśmy stworzyć pięć–siedem takich uczelni, choć nie jest to zadanie na pięć czy nawet dziesięć najbliższych lat.