Rzeczpospolita: Niedawno w jednym z wywiadów nawoływał pan mężczyzn do dbania o płodność – przez nienoszenie obcisłych slipów. Został pan za to zaatakowany, a wręcz wyśmiany. Pisano, że PiS chce regulować, w czym mają chodzić mężczyźni. Czy taka jest rola Ministerstwa Zdrowia?
Jarosław Pinkas: Nie czuję się zaatakowany, czuję się wręcz zaszczycony faktem, że sprowokowałem dyskusję. Wzrosło moje poczucie misji. Tabloid, który strywializował moje wypowiedzi, zrobił sondę: czy zgadzasz się z wiceministrem zdrowia? Odpowiedziało na nią kilka tysięcy osób, z tego 75 proc. się ze mną nie zgodziło. Czyli te osoby kompletnie nie mają wiedzy na temat anatomii, fizjologii czy zachowań prozdrowotnych. Co gorsza, najprawdopodobniej spora część z tych osób to mężczyźni, którzy w ogóle nie mają pojęcia, jak o siebie dbać. Takie tematy rzadko były poruszane, być może wprawiały w zakłopotanie – to kompletna niedorzeczność. Te 75 proc. to dla mnie najlepszy wyznacznik, że jestem we właściwym miejscu, robię właściwe rzeczy i mam tu dużą sprawę do załatwienia. Mogą się ze mnie śmiać, przeżyję.
Dlaczego rezygnujecie z programu in vitro? Przecież Światowa Organizacja Zdrowia uznaje niepłodność za chorobę.
Odchodzimy od programu in vitro, ponieważ problemami należy zajmować się kompleksowo i racjonalnie. Ten program miał fragmentaryczny charakter, jego efektywność, biorąc pod uwagę koszty, budzi wątpliwości – efekt populacyjny jest dosyć mały. WHO uznała niepłodność za chorobę społeczną i w takim właśnie szerokim kontekście społecznym należy ją rozpatrywać.
Co my zrobimy? Za te pieniądze stworzymy program prokreacyjny, który większej liczbie osób da szanse na posiadanie dziecka, np. poprzez działania edukacyjne, dostęp do nowoczesnej diagnostyki i lepszej terapii. Trzeba też w końcu skupić się na mężczyznach i ich świadomości zdrowotnej, w tym dotyczącej płodności. Podejrzewam, że dotychczas, gdyby rzetelnie zajęto się parami mającymi kłopoty z płodnością, gdyby w wyczerpujący sposób przeszły one całą drogę edukacyjno-diagnostyczno-leczniczą, to wiele z nich nie potrzebowałoby tak naprawdę in vitro. Pamiętajmy – wciąż wydajemy na zdrowie połowę średniej europejskiej. Wybory, jakie musimy podejmować, często są trudne. Nie wszystkie kraje finansują in vitro z budżetu, nie jesteśmy wyjątkiem.