To dobra wiadomość.
Pomysł zreformowania sądów cywilnych zaprezentował Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości.
Na czym polega odkrycie? Na tym, że zanim zostanie wyznaczona rozprawa, sędzia ma poprzez wymianę pism procesowych oraz bezpośrednią rozmową z pełnomocnikami ustalić kwestie niesporne i sporne oraz jakimi dowodami można te drugie rozwikłać. I dopiero po tym wstępnym etapie zadecyduje, czy skorzystać z formy polubownej. Będzie mógł przy tym ujawnić swój pogląd na wynik sprawy, co otworzy niejednemu podsądnemu oczy, jakie ma szanse. Teraz groziłoby sędziemu za to wyłączenie z rozprawy, a nieraz dyscyplinarka.
W ostateczności dopiero sędzia wyznaczy rozprawę. Taki model obowiązuje np. w Niemczech czy Anglii. Gdy tam sędzia wyznaczy rozprawę, to trwa ona dzień po dniu od godz. 9 do 16 aż do zakończenia, a nie jak w Polsce po pół godziny co kilka miesięcy przez kilka lat. Za każdym razem sędzia musi sobie zatem sprawę przypominać. To oczywiste marnotrawstwo wysiłku jego, pełnomocników i stron, wreszcie pieniędzy podatników.
Zaprezentowana koncepcja nie jest odkryciem Ameryki, tylko powrotem do rozsądku i przestrzegania zasad ekonomii procesowej. Wymaga jednak zmiany pracy sędziów, będzie to bowiem odejście od lansowanej przez lata koncepcji, że sędzia przygląda się, jak strony ze sobą walczą.