To zupełnie naturalne w dzisiejszym globalnym świecie. Internetowi giganci, tacy jak Google, Spotify czy Facebook, to firmy amerykańskie. Ich usługi są chyba najważniejszym obszarem korzystania z twórczości.
W dyskusjach trzeba jednak pamiętać, że anglosaski i kontynentalny system prawa autorskiego mają zupełnie inne korzenie aksjologiczne. Zrozumienie tych różnic może pomóc uporządkować dyskusję oraz dostrzec głębokie przyczyny problemów na styku globalizacji rynku korzystania z twórczości i kontynentalnego systemu prawa autorskiego.
Aby omówić te różnice, trzeba najpierw nieco cofnąć się w czasie.
Impulsem dla prawnej ochrony twórczości było wynalezienie druku i związana z tym ekonomiczna potrzeba zabezpieczenia inwestycji wydawcy, który ponosił koszty przygotowania książki do druku oraz wytworzenia jej egzemplarzy. Potrzeba ta przerodziła się w ustanawianie tak zwanych przywilejów drukarskich. Pionierami były tu państwa włoskie - Wenecja i Mediolan. Przywilej zapewniał wyłączność na wydawanie i sprzedawanie danego dzieła przez określony czas. I właśnie na tym gruncie, podparty dodatkowo ideami utylitarystycznymi, został wprowadzony w Anglii w 1709 r. Statut Anny, uważany za pierwszą regulację prawnoautorską.
Prawo angielskie u swoich podstaw odwoływało się zatem przede wszystkim do kryteriów ekonomicznych (zwrot inwestycji wydawcy) oraz idei użyteczności publicznej. W preambule Statutu Anny napisano, że ma „zachęcać uczonych do tworzenia i spisywania ksiąg pożytecznych". Idee te zostały później uwzględnione w Konstytucji USA, w której zapisano, że „Kongres ma prawo: (...) — popierać rozwój nauki i użyteczne umiejętności przez zapewnienie na określony czas Autorom i Wynalazcom wyłącznych praw do ich Dzieł czy Wynalazków". Dlatego właśnie prawo to nazwano „Copyright", co można tłumaczyć jako „prawo do wytwarzania kopii".