Z wyraźnymi oporami, w bólach wykluwa się właśnie realna kontrola trzeciej władzy i efektów jej pracy. Ma jej służyć nowa izba dyscyplinarna Sądu Najwyższego, oraz skarga nadzwyczajna do weryfikacji rażąco niesprawiedliwych wyroków. To nowe narzędzia zawarte w prezydenckich projektach ustaw, zastępujących zawetowane przez niego ustawy autorstwa partii rządzącej.

Nie przypuszczam, aby prezydent zawetował własne ustawy, choćby z poprawkami PiS, które – jak wszystko wskazuje – są wyważone. Gdyby jednak nawet tak postąpił, to i tak wiemy, ku czemu zmierzamy, co należy zmienić. A truizmem jest stwierdzenie, że już czas najwyższy na zmiany. Sądownictwo reformowane było przez wszystkie lata trzeciej RP, że znacznym udziałem sędziów i ich stowarzyszeń, mimo to jego stan jest mizerny. Ostatni spór mizerię tę jeszcze bardziej odsłonił. W tym czasie pękło wiele mitów, choćby ten, że dorobimy się sędziowskiej profesji będącej koroną zawodów prawniczych. Mieliśmy niedawno przykład, jak ta korona koron – Krajowa Rada Sądownictwa – zablokowała pod błahym pretekstem dostęp do zawodu asesorom.

Nie wiem, czy było konieczne rozpoczynanie poważnej reformy sądownictwa, poczynając od KRS i Sądu Najwyższego, czyli dachu Temidy, bo może powinno się ją zacząć od parteru, od zwykłych sądów i najczęstszych spraw. Teraz nie ma już jednak odwrotu, trzeba ją szybko prowadzić i finalizować, by nie lało się na niższe kondygnacje sądownictwa. Nie ma już odwrotu ani prezydent, ani rząd. Nie ma dylematu, czy sądy reformować zdecydowanie. Pozostaje tylko pytanie, czy oba segmenty władzy dokonają tego wspólnie, czy będzie musiał dokonać tego rząd i popierająca go większość, ale bez prezydenta.