Nie mówię tu nawet o poszkodowanych na zdrowiu, których położenie jest jeszcze gorsze, ani takich świadczeniach jak np. auto zastępcze. Mówię o naprawie albo uczciwym odszkodowaniu, gdyż wypadku nikt nie planuje i chciałby jak najszybciej znów jeździć sprawnym autem.

Niestety osoby, które mają do czynienia z procedurą likwidacji szkody z OC, choć niewinne, przechodzą drogę przez mękę. I to w XXI w., w dobie informatyki i komputerów. Wydawałoby się, że polisa OC i wykupiona składka wszystko załatwi. Nic podobnego.

Typowa sytuacja: właściciel dobrego auta z niewielką stłuczką, szczęśliwy, że z wypadku wyszedł obronną ręką, dowiaduje się, że remont samochodu jest nieopłacalny – że to tzw. szkoda całkowita. A proponowane odszkodowanie nie starcza na remont. Nierzadko firma ubezpieczeniowa zaniża wartość auta sprzed wypadku, a zawyża koszty naprawy: bierze ceny nowych części, a robocizny jak w autoryzowanych salonach, byle tylko skorzystać ze szkody całkowitej, tańszej dla niej niż remont z polisy.

W tej sytuacji najnowszy pomysł rzecznika finansowego, by w trakcie rozliczeń powypadkowych umożliwić poszkodowanemu powołanie niezależnego rzeczoznawcy, który zweryfikowałby kalkulacje firmy ubezpieczeniowej, zasługuje na poważne potraktowanie. Poszkodowani są ewidentnie słabsi niż firma ubezpieczeniowa, a niezależny rzeczoznawca może być tanim i szybkim sposobem weryfikacji kosztorysów firm ubezpieczeniowych, ale też kalkulacji właściciela auta, jeśli jego oczekiwania są zbyt wybujałe.

Człowiek sam problemów prawnych nie rozwiąże. Chyba warto wyłożyć 300 zł na rzeczoznawcę, by uniknąć mordęgi w sądach. A przy tym ucywilizować likwidację szkód.