Polskie pieniactwo oraz lekceważenie dla porządku są pewnie tak stare jak instytucjonalny wymiar sprawiedliwości. Czytając historię staropolskiego systemu prawnego, można znaleźć liczne przykłady długoletnich procesów toczonych z błahego powodu, czy też całkowitego lekceważenia dla organów sądowych. Postać strażnika koronnego Samuela Łaszcza jest tutaj chyba najbardziej znana. Również klasyka literatury polskiej często odwołuje się do barwnych przykładów, żeby wspomnieć słynny, trwający trzydzieści lat proces rodziny Rzędzianów z Jaworskimi o gruszę rosnącą na miedzy czy też spór między Cześnikiem a Rejentem o mur graniczny (jak widać problemy graniczne były, podobnie jak dzisiaj, częstym powodem sporów).
Nie inaczej rzecz się ma obecnie. Praktycznie każdy sąd ma przynajmniej jednego podsądnego zajmującego się pieniactwem w sposób stały. Najczęściej bywa ich kilku. Zasypują sądy (prokuratury również) różnego rodzaju pismami, skargami i wnioskami, na ogół – mówiąc delikatnie – o dość wątpliwych podstawach faktycznych i prawnych, w pełnym przekonaniu o słuszności swoich racji. Zwykle nie zrażają się łatwo niepowodzeniami, pisząc do skutku do najróżniejszych instancji i instytucji pozasądowych, najlepiej najwyższego szczebla, albo też do mediów. Oczywiście nie przyjmują do wiadomości, że mogą nie mieć racji, a kolejne niepowodzenia przypisują niedouczeniu, układom czy wręcz korupcji w wymiarze sprawiedliwości.
Pukacze i skarżaki
Zjawisko to jest na tyle powszechne, że na jednym ze znanych blogów prawniczych powstał nawet katalog poszczególnych typów szkodników sądowych. I tak – z przymrużeniem oka – możemy wyróżnić m.in. „pukaczy" (którzy ze swoimi suplikami i skargami pukają do drzwi najróżniejszych instytucji, im wyżej usytuowanych w hierarchii, tym lepiej, a ostatnio także coraz częściej do mediów, także internetowych), „skarżaki" (którzy zaskarżają każde rozstrzygnięcie czy nawet zwykłe pismo, które dostają z sądu, nie przyjmując do wiadomości, że dana czynność może nie być zaskarżalna), czy też „aferniki" (którzy w każdym niekorzystnym dla nich rozstrzygnięciu widzą spisek określonych sił lub przynajmniej określonej grupy osób).
Bez wątpienia działania pieniaczy znacznie utrudniają i tak już trudne warunki pracy sądów. Obowiązujący formalizm nie pozwala w zasadzie na wyrzucenie do kosza (pardon – ad acta) nawet najbardziej oczywiście niedorzecznego czy też obraźliwego pisma, tylko nakazuje jego zarejestrowanie i rozpoznanie. Angażuje to siły i środki wymiaru sprawiedliwości na czynności de facto zupełnie zbędne, a załatwienie spraw poważnych automatycznie się opóźnia.
Praktyka wskazuje, że w sprawach cywilnych, nieraz zupełnie banalnych, można skutecznie nękać sąd kolejnymi wnioskami formalnymi, wydłużając postępowanie w nieskończoność. Wspomnieć tu można prostą sprawę o wpis w księdze wieczystej, w której jedna ze stron (klasyczny „skarżak") składała zażalenie na każde rozstrzygnięcie (także wtedy, gdy odwołanie nie przysługiwało), następnie zażalenie na odrzucenie zażalenia, potem wniosek o zwolnienie od kosztów tego drugiego zażalenia i zażalenie na odmowę zwolnienia z kosztów, przy czym równolegle w każdym przypadku wpływał wniosek o wyłączenie sędziego, na którego odmowę także służyło zażalenie i karuzela ze zwolnieniem od opłaty w kwocie kilkudziesięciu złotych zaczynała się od nowa. W rezultacie powstała piramida wniosków i zażaleń, której rozpisana struktura zajmowała kartkę formatu A-3, postępowanie utknęło na kwestiach formalnych na ponad dwa lata, angażując sądy dwóch instancji i nie zbliżając się nawet do rozpoznania kwestii merytorycznej, czyli tego, czy nowy właściciel nieruchomości został wpisany do księgi wieczystej słusznie czy też nie. I trudno się dziwić, że przy takiej procedurze są potem pretensje o przewlekłość postępowań.