Zawetowanie przez głowę państwa ustawy o Sądzie Najwyższym nie zamyka sprawy przebudowy ustroju najwyższej instancji sądowej. Potrzeba reformy ustrojowej sądownictwa nie ulega wątpliwości. Nie jestem zwolennikiem tak charakterystycznego dla niektórych prawników bałwochwalczego wyznawania ustawowego status quo. Dogmatycznego, kurczowego trzymania się określonych instytucji prawnych wyłącznie z tego powodu, że mają już dłuższą czy krótszą tradycję prawną. Często tylko ona jest uzasadnieniem trwania i rytualnego uświęcenia całych kodeksów, ustaw i instytucji. Nierzadko argumenty o potrzebie petryfikacji instytucjonalnej tylko maskują prawdziwe intencje grup czy grupek zawodowych, dla których utrzymanie danego stanu prawnego jest wygodne, bo przynosi im wymierne profity.
Instytucje mają służyć celom, które ma realizować demokratyczne państwo. To banał. Jeżeli nie spełniają tych zadań, to trzeba z nich rezygnować lub je odpowiednio zmienić. Nie inaczej jest z sądami, w tym z Sądem Najwyższym. Pytanie tylko, czy zmiany organizacji dyscyplinarnego skrzydła Sądu Najwyższego są odpowiedzią na realne problemy ustroju odpowiedzialności dyscyplinarnej zawodów zaufania publicznego.
Niekonstytucyjna? Na pewno nie
Fundamentalnym założeniem uchwalonej ustawy o Sądzie Najwyższym jest radykalne przebudowanie sposobu sprawowania przez ten sąd kontroli nad jurysdykcją dyscyplinarną samorządów zawodów zaufania publicznego. Krótko przypomnijmy, że dzisiejszy model kontroli sądowej orzecznictwa dyscyplinarnego bazuje na założeniu, że głównym zadaniem Sądu Najwyższego w obszarze postępowania dyscyplinarnego jest rozpoznawanie kasacji od orzeczeń odwoławczych sądów dyscyplinarnych poszczególnych zawodów zaufania publicznego (wyjątkiem są sprawy sędziów, w których rozpoznawane są odwołania od orzeczeń dyscyplinarnych sądów pierwszej instancji, którymi są sądy apelacyjne). Orzekają w tych sprawach składy trzyosobowe. W sprawach dyscyplinarnych zawodów zaufania publicznego (wyłączywszy sprawy dyscyplinarne sędziów) sędziowie Izby Karnej SN. W sprawach sędziowskich składy dobierane są w drodze losowania spośród sędziów wszystkich izb SN, przy czym w składzie musi zawsze jednak orzekać sędzia „stale orzekający w sprawach karnych". To sposób na zagwarantowanie należytej fachowości w tych sprawach (podyktowany ścisłym pokrewieństwem pomiędzy prawem i postępowaniem dyscyplinarnym a prawem materialnym i procedurą karną). Również karnista zawsze przewodniczy kompletowi orzekającemu w sprawach dyscyplinarnych sędziów.
Najważniejszą zmianą wprowadzoną przez zawetowaną ustawę o Sądzie Najwyższym jest gruntowne zreformowanie struktury wewnętrznej Sądu Najwyższego i utworzenie w miejsce dzisiejszych czterech izb trzech nowych. W tym nieznanej w całej stuletniej historii Sądu Najwyższego (funkcjonujące w Sądzie Najwyższym przed wojną Senat Dyscyplinarny czy Izba do spraw Adwokatury były zupełnie innymi instytucjami sądowymi) Izby Dyscyplinarnej. Do jej właściwości mają należeć sprawy dyscyplinarne niektórych prawniczych zawodów zaufania publicznego. Orzekać mają w niej – i to jest główna różnica w stosunku do obecnego stanu prawnego – sędziowie wyspecjalizowani wyłącznie w tych sprawach, a nie sędziowie orzekający na co dzień w Izbie Karnej czy sędziowie dobierani ze wszystkich izb Sądu Najwyższego. Etatowo w stosunku do pozostałych izb (Prawa Prywatnego i Prawa Publicznego) miałaby to być najmniejsza izba Sądu Najwyższego (12 sędziów), co wcale jeszcze nie znaczy, że będzie to izba mała.
Trudno jednak doszukać się jakichkolwiek rzeczowych przesłanek przemawiających za utworzeniem w strukturze Sądu Najwyższego odrębnej Izby Dyscyplinarnej, w każdym razie w kształcie zaproponowanym przez zawetowaną przez głowę państwa ustawę. Nie chodzi o to, że rozwiązanie takie miałoby być niekonstytucyjne. Jak wiadomo, odmieniana przez wszystkie przypadki „niekonstytucyjność" jest głównym argumentem, którym dość instrumentalnie szermują środowiska opozycyjne wobec obozu rządzącego w zakresie ustaw sądowniczych. Część z tych argumentów nie jest pozbawiona słuszności. Trzeba jednak podkreślić z całą mocą, że akurat w zaproponowanej przez ustawodawcę nowej strukturze wewnętrznej Sądu Najwyższego nie ma niczego niekonstytucyjnego. Kwestii tej nie normuje ustawa zasadnicza, pozostawiając w tym względzie daleko posunięty luz decyzyjny ustawodawcy zwykłemu. Wewnętrzny ustrój Sądu Najwyższego może być przez niego kształtowany dość elastycznie, w tym również ? przez utworzenie w strukturze organizacyjnej Sądu Najwyższego osobnej Izby Dyscyplinarnej i dwóch nowych izb (Prawa Publicznego i Prawa Prywatnego). Nie jest to może zgodne z polską tradycją prawną, ale na pewno nie jest niekonstytucyjne. Problem leży zatem gdzie indziej.