Minęło dziesięć lat od publikacji na łamach „Rzeczpospolitej" artykułu ówczesnego rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego „Trybunał wywołał zamęt". Ujęte w nim uwagi pozostają aktualne. Wobec zapowiedzianego przez prezydenta RP referendum warto powrócić do rozważań o sposobie oceny konstytucyjności aktów prawnych.
Dekadę wcześniej
Janusz Kochanowski przestrzegał, że brak debaty na temat sędziowskiego aktywizmu i legitymacji orzecznictwa konstytucyjnego może doprowadzić do wprowadzenia kontrowersyjnych i prowadzących do paraliżu TK inicjatyw ustawodawczych. Zaliczał do nich rozpatrywanie spraw w kolejności ich wpływu, a także rozpatrywanie wszystkich, także skarg konstytucyjnych, w pełnym składzie – czemu urzędujący w 2007 r. rzecznik praw obywatelskich był zdecydowanie przeciwny.
Dekadę później pomysły powróciły jako projekty zmian w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym. Było to niewątpliwie wyrazem sporu politycznego zapoczątkowanego przez wybór „dodatkowych" sędziów TK przez koalicję PO i PSL oraz licznych późniejszych działań wybranej w wyborach 2015 r. większości parlamentarnej.
Czy wobec tego twór, którego członków nieodmiennie wybierają politycy każdoczesnej większości parlamentarnej, może być apolityczny?
Nie był i nie będzie apolityczny
Wraz z upadkiem rządu Hanny Suchockiej i ugruntowaniem progów wyborczych zakończył się w Polsce czas zawiązywania szerokich koalicji wielu ugrupowań parlamentarnych. System, w którym w bieżącym kształtowaniu polityki bierze udział zaledwie kilka formacji politycznych, nie zobowiązuje do szukania szerokiego porozumienia przy wyborze sędziów TK. W efekcie w ciągu lat rządzące koalicje parlamentarne ulegały pokusie wyboru na sędziów TK, jeśli nie z własnych kręgów towarzyskich, to chociażby o zbieżnym światopoglądzie.