Rz: Czym jest dla pana jazz?
Witold Burker: Kwintesencją życia. Szczerze zachęcam młodych ludzi, by zainteresowali się tą muzyką, chociażby dla higieny intelektualnej. To wspaniała odskocznia od życia zawodowego. Ma też wpływ na kulturę ogólną człowieka. Gra w zespole uczy z kolei współpracy, kompetencji miękkich, których młodym ludziom brakuje. Wreszcie – muzyka łagodzi obyczaje.
Dziś muzyka jest bardzo utechniczniona. Można kupić sobie odpowiedni kombajn i samemu wszystko wykonać. Ale nie o to chodzi. Jazz to przede wszystkim spotkanie z innym człowiekiem, okazja do wymiany poglądów.
Czy chodził pan do szkoły muzycznej?
Uczyłem się tylko na prywatnych lekcjach. Miałem też kolegów, którzy chodzili do liceum muzycznego. Dzielili się ze mną wiedzą i umiejętnościami. To właśnie oni, szczególnie Grzegorz Kortas, zarazili mnie swoją pasją do muzyki. Wtedy się wszystko zaczęło. Spotykaliśmy się w domach, ale też obsługiwaliśmy imprezy szkolne, a później – studenckie, w tym juwenalia. Graliśmy również na rozmaitych imprezach lokalnych w Bydgoszczy i Toruniu. Traktowaliśmy jazz nie tylko jako hobby. To było też źródło dochodów.