Beata Mik o ochronie dobrego imienia państwa polskiego

Przepisy mówią o ochronie dobrego imienia państwa, nie wyjaśniając, o co chodzi.

Aktualizacja: 15.07.2017 12:11 Publikacja: 15.07.2017 10:00

Beata Mik o ochronie dobrego imienia państwa polskiego

Foto: 123RF

Wtórując prawnikom praktykom oraz przedstawicielom nauk prawnych, blisko cztery dekady usiłuję na różnych forach wykazać, że prawotwórstwo jest – po pierwsze – sztuką. Po drugie, że wymaga co najmniej solidnej znajomości materii, którą chce się normować, a zarazem – po trzecie – profesjonalnego warsztatu techniczno-legislacyjnego. Po czwarte i równie ważne, że stanowienie przepisów prawnych powinno iść w parze z trzeźwością umysłu, emocjonalnym umiarem, koncyliacyjnym podejściem do kwestii spornych, poczuciem odpowiedzialności za rezultaty oraz z odwagą w bojach o lepsze.

Oczywiście jedynie wtedy, gdy lepsze przedstawia wartość niekwestionowaną, nie zaś motywowaną polityczną lub militarną przewagą rządzących nad rządzonymi.

Poprawki krawieckie

Piastuni organów biorących udział w tworzeniu prawa bez pojęcia o tych prawidłowościach mogą wszak, mimo krystalicznie czystych intencji, uczynić więcej zła niż pożytku. Na przykład skroić normę, której nie da się wykonać ani egzekwować (lex imperfecta). Albo wszyć w ustawę prostą regułę językiem, którego nikt nie zrozumie (lex obscura). Bądź przyfastrygować coś, czego przyjdzie się do końca życia wstydzić, tak jak to się stało z niezamierzoną, lecz nieuchronną i nieodwracalną dekryminalizacją dziesiątków czynów, do 30 maja 2017 r. wyczerpujących znamiona przestępstwa niealimentacji w sensie art. 209 kodeksu karnego (lex stulta).

Takim osobom należałoby utrudnić wstęp na obszar ochrony elementarnych praw i wolności obywatelskich, w tym wywodzonych z istoty człowieczeństwa, o czym stanowi art. 30 konstytucji. Podobnie jak przymiotów wyróżniających konstrukcje semantyczno-organizacyjne będące zdobyczą całej ludzkości lub społeczeństw scalonych więzią państwowości. Dla obywateli polskich akcentuje to preambuła ustawy zasadniczej.

Do trzeciej kategorii dóbr godnych nadzwyczaj misternej ochrony prawnej zalicza się niewątpliwie cześć, godność oraz dobre imię jednoczącego nas organizmu ponadindywidualnego. Nie tylko zresztą państwa polskiego, ale również narodu. W obu wypadkach – jeśli trzymać się jellinkowskiej teorii państwowości – pod władzą zwierzchnią niekoniecznie obecną. Także w wymiarze historycznym. Każdy ruch w kierunku doskonalenia formuł chroniących wartości prawne najcenniejsze dla członka rodzimej społeczności, który widzi więcej niż czubek własnego nosa, zasługuje na aprobatę. Pod warunkiem jednak, że wykreowana norma ochronna spełnia swą misję w sposób nieszkodliwy dla nikogo.

Państwo Polskie, czyli co?

Dziś dajmy trochę odetchnąć prawu karnemu. Z czcią, godnością czy dobrym imieniem nas wszystkich oraz naszej wspólnoty utożsamianej z ojczyzną obchodzi się ono na pierwszy rzut oka zadowalająco. Choć mogłoby lepiej. W art. 133 k.k. zabrania się publicznie znieważać naród i Rzeczpospolitą Polską. Grozi za to kara pozbawienia wolności do lat trzech. Odrobinę niepokoju budzi określenie czynności wykonawczej. Brakuje pewności, czy obejmuje ono formy ekspresji pozbawione słów lub gestów uznanych powszechnie za obelżywe, a więc wolne od zniewag, godzące w samo tylko dobre imię. Powodem wątpliwości jest oddzielna typizacja przestępstw zniewagi oraz zniesławienia innej osoby, grupy osób, instytucji, osoby prawnej lub jednostki organizacyjnej niemającej osobowości prawnej – w art. 212 k.k., 214 k.k. i 216 k.k.

W analogicznym unormowaniu art. 270 § 1 k.k. z 1969 r. karalnymi zachowaniami było publiczne lżenie, wyszydzanie lub poniżanie. Jawnie wygórowana sankcja opiewała na pozbawienie wolności od sześciu miesięcy do lat ośmiu. Dwa pierwsze ekscesy uwzględniał art. 152 k.k. z 1932 r. przewidujący karę więzienia lub aresztu do trzech lat.

Porównanie wymienionych przepisów uzmysławia nam problem poważniejszy, który tkwi w wyrażeniu określającym obiekt każdej z tych czynności inny niż naród polski. Ten bowiem jasno zdefiniowano w konstytucyjnej preambule, uznając zań wszystkich obywateli Rzeczypospolitej niezależnie od podziałów według kryterium wyznania i światopoglądu.

Mniej jednoznacznie przedstawia się obiekt w postaci, którą aktualnie ma ucieleśniać Rzeczpospolita Polska, poprzednio Polska Rzeczpospolita Ludowa, a w czasach zaprzeszłych – Państwo Polskie. Zasadnicze pytanie brzmi: czy obowiązujący zakaz publicznego znieważania Rzeczypospolitej Polskiej odnosi się do Państwa Polskiego tu i teraz, czy też stoi na straży tego dobra także wstecz, omijając urzędowe nazwy, ustroje społeczno-polityczne i nastroje społeczeństwa.

Nie jest to bynajmniej czcza retoryka ani groteska. Zwłaszcza jeśli się zważy na tolerowany, a nawet gdzieniegdzie odbierany z aplauzem hejt wobec naszego państwa z okresu od zakończenia drugiej wojny światowej (w Europie) do przełomu lat 80. i 90. minionego stulecia. Że ponoć to nie była Polska. Niektórzy rozhejtowali się do tego stopnia, że kwestionują polskość między Odrą a Bugiem w historii nowszej. Przodują w tym, co widać i słychać nieomal codziennie, urodzeni w roku 1980 i później. Młodzieńcy i młódki, z których większość nie odróżnia Jeremiego Przybory od Wiśniowieckiego. To oni, gdy brakuje argumentów, paraliżują przeciwnika – przykładowo – zarzutem troski o emerytury dla „ubeków". Za których uważają każdego, kto służył Polsce przed ostatnią zmianą nazwy. Czyli – bądźmy szczerzy – również swoich najbliższych.

Tylko czekać, aż zaczną ucinać świadczenia rodzicom, wujom, dziadom, a może i odbierać im dyplomy „niesłusznych" uczelni. Idąc takim tokiem rozumowania, sięgamy szczytów nonsensu. Pogrążamy się w waśniach kosztem wszystkiego, co nas łączy. Za chwilę koś zburzy zamek w Malborku. Czyżby to nie był relikt totalitaryzmu?

Rozstrzygnięcie tych dylematów niechaj każdemu podsunie serce. I traktaty międzynarodowe, w których od kilkudziesięciu lat jesteśmy nieprzerwanie równoprawnym podmiotem prawa w stosunkach z państwami cywilizowanymi. I kultura wespół ze sztuką, które głosem swoich ikon pomagają przetrwać lepszy czy gorszy zarząd nad polskim terytorium i narodem. Z tej matni interpretacyjnej nasuwa się jedno wyjcie. Warto wrócić do określenia rzeczonego obiektu po prostu „Państwem Polskim". Określenia, które godziło skłóconych rodaków pod rządem najstarszego z własnych (nie zaś zaborczych) kodeksów karnych. Resztę w konkretnych przypadkach załatwi rozsądna identyfikacja bezprawności i społecznej szkodliwości. Wszelako bez niego w świetle prawa karnego albo sprawca nie popełnia przestępstwa (np. art. 17 § 1 pkt 2 k.p.k. in fine w zw. z art. 25 § 1 k.k. bądź art. 26 § 1 k.k.), albo przestępstwa zwyczajnie nie ma (arg. ex art. 1 § 2 k.k.).

Ponad podziałami

Przedstawione rozterki zdają się nie dotyczyć uczestników prac nad rządowym projektem ustawy o zmianie ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (dalej w skrócie: u.i.p.n.) oraz niektórych innych ustaw (druk nr 806, a następnie, już jako sprawozdanie Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka – nr 993 Sejmu VIII kadencji). Bez wahania wzbogacili wachlarz zadań IPN o ochronę dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego. Przedmiot zadania zadekretowali uniwersalnie, bez jakichkolwiek restrykcji czasoprzestrzennych.

Dowodem jest dodany art. 55a u.i.p.n. Przepis ten ustanawia typ przestępstwa zagrożonego grzywną lub karą pozbawienia wolności do lat trzech. Popełni je każdy, kto publicznie i wbrew faktom odważy się przypisywać Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez Trzecią Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie określone w art. 6 Karty Międzynarodowego Trybunału Wojskowego załączonej do porozumienia międzynarodowego o ściganiu i karaniu głównych przestępców wojennych Osi Europejskiej, podpisanego w Londynie 8 sierpnia 1945 r. (DzU z 1947 r., poz. 367) lub za inne przestępstwa będące zbrodniami przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodniami wojennymi, albo też będzie w inny sposób rażąco pomniejszać odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni (ust. 1).

Wykreowano ponadto odmianę nieumyślną tego przestępstwa, z zagrożeniem grzywną lub karą ograniczenia wolności (ust. 2). Wzorem art. 256 § 3 k.k. bezprawność takich zachowań zniesie kontratyp popełnienia czynu zabronionego w działalności artystycznej lub naukowej (ust. 3).

Nie podlega dyskusji, że z chwilą wejścia noweli w życie pod markizą ochronną znajdzie się w szczególności Państwo Polskie nastałe w zalążku po proklamowaniu niepodległości i suwerenności w lipcu 1944 r., kiedy jeszcze w okupowanej Europie były dokonywane okrucieństwa i zbrodnie, za które odpowiedzialność ponoszą oficerowie i żołnierze niemieccy oraz członkowie partii narodowosocjalistycznej hitlerowskich Niemiec. Tym razem przymknijmy oczy na potknięcia w technice prawotwórczej (szanowni legislatorzy parlamentarni, uwaga na „piętrowe" zdania i alternatywne sankcje!) czy chropawe uzasadnienie projektu (przypuszczalnie dlatego, że traktuje o tym, czego publicznie by już nie powiedziano).

Mniejsza też o prawnosymboliczne novum w art. 55b u.i.p.n., za którego sprawą odpowiedzialność karna za przestępstwa określone w tym akcie prawnym, w tym za tzw. kłamstwa „oświęcimskie", będzie egzekwowana bez względu na miejsce ich popełnienia, wiążące w tym miejscu przepisy oraz obywatelstwo sprawcy (tzw. zasada ochronna bezwzględna). Ważniejsza jest idea pokazująca, że można wznieść się ponad podziały, oddając honory po prostu Polsce.

Trzy warianty odpowiedniości

Nie powiodła się natomiast próba przeniesienia na normowany grunt przepisów cywilnoprawnych o ochronie dóbr osobistych. Proponowany art. 53o u.i.p.n. zd. pierwsze, według którego do ochrony dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej oraz Narodu Polskiego przepisy te podlegałyby stosowaniu „odpowiednio", wprowadzałby normę bez przydziału do konwencjonalnych gałęzi prawa. Norma ta nie zawiera czytelnej instrukcji, na czym właściwie miałoby to polegać. W teorii wykładni prawa, a za nią w procesie wykładni tzw. sądowej, „stosować dany przepis odpowiednio" znaczy tyle, co stosować go wprost, gdy się do tego nadaje, albo robić to z uwzględnieniem rozwiązań swoistych dla regulacji, na użytek której został inkorporowany, bądź wreszcie nie stosować w ogóle, jeżeli kłóci się z tąż regulacją.

W materii, którą projektodawca zamierza uregulować, podstawowy problem sprowadza się tymczasem do tego, że chodzi o byty bez podmiotowości prawnej, niezdolne do legitymowania się dobrami z istoty swej przynależnymi tylko osobom fizycznym i prawnym. Problem ów okazuje się zgoła nierozwiązywalny, jeśli tę treść zestawimy ze zdaniem trzecim tego samego artykułu, w którym się oznajmia, że odszkodowanie lub zadośćuczynienie przysługuje Skarbowi Państwa.

Jest to figura nie do przełożenia na język pojęciowy polskiego systemu prawa. Primo, byty nieupodmiotowione nie ponoszą szkody, czyli uszczerbku w majątku na płaszczyźnie rzeczywistych strat lub utraconych korzyści, która mogłaby stanowić powód do odszkodowania. Secundo, niczego namacalnie nie odczuwają, toteż nie doznają krzywdy uprawniającej do ubiegania się o zadośćuczynienie. Tertio, niepodobna doszukać się racji tłumaczących cesję praw z tytułu szkody lub krzywdy, które egzystują jedynie w świecie naszej wrażliwości, na Skarb Państwa. Chyba że autorzy projektu zamierzają wpleść w sankcję za przestępstwo określone w art. 133 k.k. nawiązkę dedykowaną Skarbowi Państwa, o czym może świadczyć nastawienie art. 53o u.i.p.n. na dowolną publiczną krytykę państwa lub poddanego jego władztwu narodu. Jeśli tak, niech to porządnie zapiszą w powołanym przepisie karnym. Zostawiwszy w spokoju prawo cywilne. W przeciwnym razie w krajowym ustawodawstwie pojawi się osobliwość na miarę art. 271 § 1 k.k. z 1969 r. (poprzednio: art. 22 tzw. małego kodeksu karnego z 1946 r.), który pod groźbą kary pozbawienia wolności do lat trzech zakazywał uprawiania – jak przewrotnie ujmuje się w piśmiennictwie – szeptanej propagandy.

Dla porządku przypomnijmy, sprawcą tego przestępstwa był każdy, kto rozpowszechniał fałszywe wiadomości, jeżeli mogło to wyrządzić poważną szkodę interesom PRL. Jakże żal, że owa zaszłość nie znalazła odbicia w refleksyjnej opinii o projekcie z 7 listopada 2016 r. sporządzonej w Biurze Analiz Sejmowych Kancelarii Sejmu (dostępna na stronie: www.sejm.gov.pl). ?

Autorka jest prokuratorem Prokuratury Generalnej w stanie spoczynku

Wtórując prawnikom praktykom oraz przedstawicielom nauk prawnych, blisko cztery dekady usiłuję na różnych forach wykazać, że prawotwórstwo jest – po pierwsze – sztuką. Po drugie, że wymaga co najmniej solidnej znajomości materii, którą chce się normować, a zarazem – po trzecie – profesjonalnego warsztatu techniczno-legislacyjnego. Po czwarte i równie ważne, że stanowienie przepisów prawnych powinno iść w parze z trzeźwością umysłu, emocjonalnym umiarem, koncyliacyjnym podejściem do kwestii spornych, poczuciem odpowiedzialności za rezultaty oraz z odwagą w bojach o lepsze.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?