Mariusz Królikowski: ostatni akt dramatu znanego jako walka o sądy

Gwałtowne zmiany nie działają na korzyść żadnej Instytucji. Tym bardziej SN.

Aktualizacja: 12.05.2018 12:28 Publikacja: 12.05.2018 11:30

Mariusz Królikowski: ostatni akt dramatu znanego jako walka o sądy

Foto: 123RF

W dniu 3 kwietnia zaczął się ostatni akt dramatu znanego jako walka o sądy. Weszła w życie ustawa o Sądzie Najwyższym. Przeciętnemu obywatelowi problem może się wydawać równie abstrakcyjny jak kwestia Trybunału Konstytucyjnego. Niewielu ludzi ma okazję bezpośrednio zetknąć się z Sądem Najwyższym. Nawet sędziowie sądów powszechnych rzadko mają taki kontakt, bo sprawy trafiają przed oblicze SN sporadycznie. Niemniej trudno przecenić jego rolę w kształtowaniu linii orzecznictwa sądów powszechnych. Co prawda, orzeczenia SN co do zasady wiążą tylko w danej sprawie, ale poglądy w nich wyrażone mają ogromne znaczenie dla treści orzeczeń, a to już jest ważne dla każdego, kto przed sądem staje.

Komunistę goń

Do tego dochodzą kwestie postępowania dyscyplinarnego, które, wbrew pozorom, także są ważne dla obywatela chcącego występować przed niezawisłym sądem. Nowe zasady postępowania dyscyplinarnego, a zwłaszcza możliwości usuwania z zawodu stwarzają potencjalne niebezpieczeństwo dla sędziowskiej niezawisłości. Pośrednio mogą też wpływać na prawo obywatela do niezawisłego sądu. Jasne jest więc, że kwestie przeprowadzanych obecnie zmian w SN są istotne nie tylko dla wszystkich sędziów, ale także dla wszystkich obywateli RP.

Skąd się bierze taka determinacja władzy ustawodawczej i wykonawczej w dokonywaniu istotnych zmian personalnych i organizacyjnych w najwyższym organie sądowniczym? Na pewno ma tu znaczenie ogólnie antyelitarne nastawienie obecnych władz. Sędziowie SN są niewątpliwie najbardziej elitarną grupą jurystów, więc nic dziwnego, że organ ten z natury rzeczy znalazł się w obszarze zainteresowań władzy. Pewnie dla kierunku i tempa prac miały też znaczenie zapadłe w ubiegłym roku niekorzystne dla niej orzeczenia, np. dotyczące ułaskawienia kierownictwa CBA czy trybu wyboru prezes TK.

Główna przyczyna zmian kadrowych i organizacyjnych w SN wiąże się ze znanym hasłem „komuniści i złodzieje". Przedstawiciele obecnych władz są przekonani, że z jednej strony w polskich sądach w ogóle, a w SN w szczególności zasiadają sędziowie, którzy w czasach PRL skazywali opozycjonistów, z drugiej pojawia się zarzut bezkarności sędziów popełniających czyny zabronione. W obu kwestiach tkwi źdźbło prawdy. Czy to wystarczający powód do tak istotnych zmian strukturalnych i kadrowych? Czy może jest to pogoń za mirażami?

Pamiętliwi do bólu

Poglądy te opierają się na przekonaniu, że polskie sądy zostały żywcem przeniesione z epoki komunizmu, gdyż w 1989 r. nie przeprowadzono weryfikacji sędziów. W wystąpieniach publicystycznych, ale także w oficjalnych dokumentach rządowych, np. w Białej Księdze przedstawionej przez premiera Morawieckiego, pojawiają się nawiązania sięgające roku 1944 i zbrodni stalinowskich, które mają stanowić uzasadnienie dzisiejszych zmian.

Rzecz jasna, kwestia sądowych zbrodni okresu stalinowskiego to już temat wyłącznie historyczny. Ich sprawcy zazwyczaj nie żyją, a jeśli nawet żyją, to przebywają poza zasięgiem polskiej jurysdykcji, jak np. Stefan Michnik, stalinowski sędzia wojskowy, w którego sprawie Szwecja odmówiła ekstradycji. Osoby te na ogół zresztą zakończyły karierę sądową po roku 1956. Stąd hasło pociągnięcia do odpowiedzialności stalinowskich zbrodniarzy ma charakter czysto publicystyczny.

Bardziej aktualna jest kwestia sędziów, którzy skazywali opozycjonistów w stanie wojennym. Faktem jest, że po 1989 r. środowisko sędziowskie – wbrew nadziejom prof. Adama Strzembosza – nie oczyściło się z osób, które w latach 80. sprzeniewierzyły się zasadom niezawisłości. Tylko niewielka grupka sędziów spotkała się z konsekwencjami większymi niż przeniesienie do mniej eksponowanego wydziału. Żałuję, że tak się stało, ale czy jest to powód, aby 28 lat później przedstawiać to jako główną bolączkę wymiaru sprawiedliwości?

Zdecydowana większość sędziów obecnie orzekających otrzymała nominacje już po roku 1990. Większość zna stan wojenny tylko z książek i filmów, a w najlepszym wypadku z wczesnego dzieciństwa. Sędziów pamiętających czasy stanu wojennego jest niewielu i zbliżają się już do granicy stanu spoczynku. Nie ma jednoznacznych danych dotyczących liczby sędziów SN skazujących opozycjonistów w latach 80. Prawicowe media podają zwykle trzy nazwiska. Niekiedy pojawia się liczba sześciu lub siedmiu osób. Nawet jeśli przyjmiemy wersję maksymalną i założymy, że wszystkie wyroki skazujące wydane przez tych sędziów można uznać za niesprawiedliwe, to i tak zmiany kadrowe na poziomie 34 osób (40 proc. składu SN) nie są uzasadnione.

Drugim argumentem podnoszonym w obronie obecnych zmian jest bezkarność sędziów. Jednak owe znane z kampanii billboardowej przypadki przestępstw sędziów można policzyć na palcach jednej ręki. Razem z wykroczeniami przeciwko mieniu – na palcach dwóch rąk. A czy są przykłady „absolutnej bezkarności" przestępczej działalności sędziów w ostatnim czasie? W znanych mi kilku przypadkach udowodnione przestępstwo zawsze wiązało się z usunięciem ze służby. Owszem, był głośny ostatnio przypadek, gdy sędzia skazany dyscyplinarnie za wykroczenie przeciwko mieniu (kradzież części do wkrętarki) nie został wydalony ze służby właśnie na mocy orzeczenia SN. Czy jednak ten jeden kontrowersyjny cokolwiek wyrok powinien być podstawą do radykalnych zmian systemowych? Można wątpić.

(Nie)sprawiedliwość po latach

Trzeci motyw zmian to rzekoma niesprawiedliwość dotychczasowych orzeczeń sądowych. Stąd pomysł skargi nadzwyczajnej, która ma objąć wszystkie orzeczenia z ostatnich dwudziestu lat, czyli sprawy liczone w dziesiątkach milionów. Czy taki nadzwyczajny tryb – poza efektem czysto propagandowym – może przynieść jakieś korzyści? I czy w ogóle taka masowa weryfikacja wyroków jest uzasadniona? Wątpliwe.

Autorzy koncepcji skargi nadzwyczajnej najwyraźniej oparli się na własnych doświadczeniach zdobytych w czasie udzielania pomocy prawnej pod nazwą „Duda Pomoc". Niewątpliwie, po wysłuchaniu wyłącznie osób uznających się za pokrzywdzonych przez sądy można nabrać ochoty na całkowite zrewidowanie dotychczasowego orzecznictwa. Podobnie jest, gdy swoją opinię kształtuje się tylko na podstawie licznych pisemnych skarg i donosów, które coraz szerszym strumieniem wpływają do polityków. I często politycy, bezkrytycznie dając wiarę tym skargom, kształtują swoją negatywną opinię o sądach. Ale od racjonalnego ustawodawcy można by oczekiwać większej wstrzemięźliwości.

W rezultacie bowiem skarga nadzwyczajna może przynieść więcej szkody niż pożytku. Możliwość wzruszenia każdego orzeczenia spowodować może niebywały chaos prawny. Żaden występujący przed sądem obywatel nie będzie pewny, czy wygranie przez niego sprawy nie zostanie za kilka lat podważone. Co prawda ustawodawca przytomnie ograniczył liczbę podmiotów uprawnionych do wniesienia skargi, przez co jest szansa, że zakorkowany zostanie nie SN, tylko te właśnie podmioty. Marna to jednak pociecha, gdy łączną liczbę skarg można szacować na kilkaset tysięcy.

Generalnie zmiany w SN przypominają wylanie dziecka z kąpielą. Dla odsunięcia od orzekania co najwyżej kilku osób o wątpliwych orzeczeniach w czasach stanu wojennego nie ma potrzeby radykalnej zmiany personalnej sięgającej 40 proc. składu SN. Dla sprawiedliwego karania dyscyplinarnego można by wprowadzić pewne zmiany w procedurze, ale rewolucja konieczna nie jest. Dla skorygowania wadliwych orzeczeń wystarczą dotychczasowe nadzwyczajne środki zaskarżenia, których podstawy można by rozszerzyć. Tworzenie nowego nadzwyczajnego środka i specjalnej nadzwyczajnej izby SN zupełnie mija się z celem.

Oby zostali

Pomimo głosów krytycznych nowe przepisy weszły w życie. I w tym momencie pojawia się znane z historii pytanie: „co robić?". Pierwszy dylemat dotyczy dotychczasowych sędziów SN w wieku 65 plus. Mogą poddać się wątpliwej konstytucyjnie i cokolwiek upokarzającej procedurze przedłużania możliwości orzekania albo przejść w stan spoczynku. Nieco mniejszy dylemat mają młodsi wiekiem sędziowie SN, którzy mogą pozostać lub dobrowolnie przejść w stan spoczynku, ale także oni muszą się zastanowić, czy chcą funkcjonować w nowym modelu SN.

W chwili oddawania tego tekstu do druku nie było wiadomo, ilu sędziów SN zdecyduje się na złożenie wniosków o przedłużenie, a ilu z nich skorzysta z możliwości uzyskania wcześniejszego stanu spoczynku. Nie wiemy też, ile z tych wniosków zostanie uwzględnionych. W każdym razie pozostaje mieć nadzieję, że możliwie dużo sędziów SN pozostanie na swoich stanowiskach. Gwałtowne zmiany kadrowe nie działają bowiem na korzyść żadnej instytucji. Tym bardziej taka instytucja jak Sąd Najwyższy potrzebuje stabilizacji.

Z całym szacunkiem do zawodu

Drugi dylemat dotyczy kandydowania na wolne miejsca w Sądzie Najwyższym. Rzecz jasna, można kontynuować linię „twardego oporu" i bojkotować wszelkie nowe instytucje, łącznie z nowymi izbami. Tym bardziej że w tej procedurze trzeba wystąpić do nowej KRS, co – według niektórych przedstawicieli środowiska – jest czynem niegodnym i świadczy o braku kwalifikacji do pełnienia funkcji sędziego w postaci nieskazitelnego charakteru. Szczęśliwie są to głosy niezbyt reprezentatywne, o czym świadczą wyraźnie liczne zgłoszenia sędziów do procedury awansowej przed nową KRS.

Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia nie opublikowało wezwań do bojkotu procedury nominacyjnej. W licznych ostatnio uchwałach samorządu sędziowskiego, krytycznych wobec zmian ustawowych, również nie dostrzegłem apeli o bojkot. Przeszkód formalnych zatem najwyraźniej nie ma. Ryzyka wywieszenia nazwisk na billboardach – jak w kampanii przeciwko nowym członkom KRS – również chyba być nie powinno.

Są natomiast poważne argumenty za udziałem w takiej procedurze, zwłaszcza dotyczącej nowych izb: Dyscyplinarnej i Skarg Nadzwyczajnych. Izby te będą miały zasadnicze znaczenie dla losów praworządności w Polsce, ponieważ zadecydują zarówno w kwestii usunięcia ze służby sędziowskiej, jak i w kwestii ważności wyborów oraz wzruszania prawomocnych orzeczeń sądowych. Z punktu widzenia funkcjonowania demokratycznego państwa prawnego są to kwestie najzupełniej podstawowe. Dlatego tak ważne jest, aby w skład SN, a zwłaszcza obu nowych izb, weszli w miarę możliwości doświadczeni i niezależni sędziowie, a niekoniecznie prawnicy przyzwyczajeni do podległości służbowej. Izba Dyscyplinarna złożona z 16 dotychczasowych prokuratorów nie byłaby jednak dobrym rozwiązaniem. Z całym szacunkiem dla tego trudnego zawodu.

Oczywiście można się zastanawiać, czy odrębna Izba Dyscyplinarna jest w ogóle potrzebna do czegokolwiek, poza spełnieniem populistycznych haseł przez polityków. Całkiem możliwe, że dotychczasowy wydział zajmujący się sprawami dyscyplinarnymi najzupełniej wystarczał. Sam fakt stworzenia nowej Izby nie jest rzecz jasna niczym zdrożnym, można mieć jedynie wątpliwości, czy przyznana Izbie Dyscyplinarnej autonomia nie jest zbyt duża. Można też mieć wątpliwości, czy proporcje etatów sędziowskich są dobrane właściwie (16 w Izbie Dyscyplinarnej wobec np. 29 w znacznie bardziej obciążonej Izbie Karnej). Dotychczasowy poziom postępowań dyscyplinarnych sędziów to przecież tylko kilkadziesiąt rocznie.

Spore kontrowersje budzi też przewidziany ustawowo 40 -proc. dodatek do wynagrodzenia sędziów Izby Dyscyplinarnej. Motywowany jest faktem, że sędziowie dyscyplinarni nie będą mogli podejmować dodatkowego zatrudnienia, w przeciwieństwie do pozostałych sędziów, mogących osiągać spore dochody z pracy dydaktycznej. Czy są to dochody rzędu akurat 40 proc. wynagrodzenia – trudno stwierdzić, ale na pewno za tak istotne obostrzenie należy się stosowna rekompensata. I nie musi ona wcale oznaczać jakiegoś szczególnego wynagradzania akurat sędziów dyscyplinarnych.

Wszystkim tego życzę

W stosunku do tego specjalnego dodatku rzecznik prasowy Iustitii użył określenia „dodatek katowski", zapewne mając na myśli domniemane wykorzystanie nowej Izby do represjonowania sędziów źle ocenianych przez obecną władzę. Trzeba jednak zaznaczyć, że tego rodzaju czarne prognozy, choć popularne w środowisku, mają słabe oparcie w rzeczywistości. Owszem, nowy model postępowania dyscyplinarnego może stanowić zagrożenie dla niezawisłości – w przeciwieństwie do kwestii wymiany prezesów lub zmiany trybu wyłaniania KRS. Jednakże realność takiego czarnego scenariusza nie jest bynajmniej oczywista. Całkiem możliwe, że to strachy na Lachy.

Jak zakończy się ten trzeci akt dramatu sądowego? Na spełnienie się snutych przepowiedni trzeba poczekać. Miejmy nadzieję, że – tak jak w wielu innych kwestiach – rzeczywistość nie potwierdzi czarnych prognoz. Wiele zależy od roztropności członków nowej KRS, którzy przy tej okazji będą mieli sposobność udowodnić, że są rzeczywiście członkami organu stojącego na straży niezawisłości sędziowskiej.

Czego im i wszystkim obywatelom RP życzę.

Autor jest Sędzią Sądu Okręgowego w Płocku

W dniu 3 kwietnia zaczął się ostatni akt dramatu znanego jako walka o sądy. Weszła w życie ustawa o Sądzie Najwyższym. Przeciętnemu obywatelowi problem może się wydawać równie abstrakcyjny jak kwestia Trybunału Konstytucyjnego. Niewielu ludzi ma okazję bezpośrednio zetknąć się z Sądem Najwyższym. Nawet sędziowie sądów powszechnych rzadko mają taki kontakt, bo sprawy trafiają przed oblicze SN sporadycznie. Niemniej trudno przecenić jego rolę w kształtowaniu linii orzecznictwa sądów powszechnych. Co prawda, orzeczenia SN co do zasady wiążą tylko w danej sprawie, ale poglądy w nich wyrażone mają ogromne znaczenie dla treści orzeczeń, a to już jest ważne dla każdego, kto przed sądem staje.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?