W czasie odbywającego się 10 lutego 2018 r. zjazdu Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf pytała: „Dlaczego milczeliśmy, kiedy tyle minionych partii, koalicji i formowanych przez nie rządów naruszało niezależność sądów i niezawisłość sędziów?" Z wielu względów pytanie to musi zaskakiwać. Rozumiane dosłownie, oznacza bowiem, że osobom, w imieniu których zostało zadane, od lat znane były przypadki naruszania przez polityków niezależności sądów i niezawisłości sędziów, a ta wiedza pokrywana była milczeniem, gdy należało te przypadki nagłaśniać i piętnować.
Za A musi iść B
W gruncie rzeczy nie jest do końca jasne, czy owo pytanie było czysto retoryczne, czy też miało służyć znalezieniu odpowiedzi. Jeśli jednak było wyrazem dociekliwości, to próba odpowiedzi może okazać się kłopotliwa. Zdaje się bowiem sugerować, że owe „minione partie, koalicje i formowane przez nie rządy" nie tylko „próbowały" ingerować w niezależność sądów i niezawisłość sędziów, lecz wprost je ,,naruszały". Za taką, druzgocącą nie tyle dla polityków, ile dla samych sędziów sugestią nie poszły jednak konkretne przykłady. Jeśli mówi się A, to należałoby oczekiwać również powiedzenia B, to znaczy wyraźnego wskazania tych przypadków. Gdy nie ujawnia się okoliczności owych naruszeń, personaliów tych, którzy za nimi stali, czy też danych sędziów, których niezawisłość została w ten sposób nadszarpnięta, można narazić się na zarzut bezpodstawnego dalszego skrywania tych faktów. Formułowanie ogólnej tezy bez podania jakichkolwiek konkretów rodzi ryzyko krzywdzących dla samych sądów i sędziów uogólnień tego zjawiska (jeśli już rzeczywiście można o nim mówić). Nie wiadomo przecież, czy pierwsza prezes SN mówiła o jednostkowych, incydentalnych przypadkach, czy też o sytuacjach permanentnych. Nie jest nawet jasne, z jakiego źródła czerpała swoją wiedzę, ani też kogo (oprócz siebie samej rzecz jasna) miała na myśli mówiąc „milczeliśmy". Wyjaśnienie tych wszystkich kwestii wydaje się niezbędne nie tylko dla wizerunku środowiska sędziowskiego jako całości (społeczeństwo ma prawo wiedzieć, ile sądów i ilu sędziów było w przeszłości celem niedozwolonych działań polityków, a także w ilu przypadkach sądy i sędziowie działaniom tym ulegli), ale także dla samej pierwszej prezes SN. Czy jeśli pyta „dlaczego milczeliśmy", nie przyznaje de facto, że dysponowała wiedzą o takich działaniach polityków, które naruszały niezależność sądów i niezawisłość sędziów, a ponadto, że pomimo owej wiedzy działań takich choćby werbalnie nie piętnowała?
Zadać należy także pytanie, czy swoją wypowiedzią, chcąc nie chcąc, nie przyznała pośrednio, że poprzednio rządzący mieli jednak swoich „sędziów na telefon". Jeśli bowiem postawiło się tezę, że w przeszłości politycy naruszali niezawisłość sędziów, to w konsekwencji za uzasadnioną należałoby uznać również tezę, że sędziowie ci na skutek owych naruszeń swojej niezawisłości się sprzeniewierzali. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, jak bardzo rujnująca dla środowiska sędziowskiego i dla każdego z sędziów z osobna jest opinia, że wśród nich są „sędziowie na telefon". Jedynym sposobem oczyszczenia może być ustalenie, czy tacy sędziowie rzeczywiście istnieją, a jeśli tak jest, ich wskazanie i przykładne ukaranie.
Różne źródła niszczącej siły
W opublikowanym ostatnio na łamach „Rzeczpospolitej" artykule („Łamanie konstytucji to najgorsza odmiana bezprawia") pierwsza prezes SN wyraziła pogląd, że zniszczenie niezależności sądów i niezawisłości sędziów prowadzi do przejęcia nad nimi kontroli przez polityków. Słuszności tego poglądu nie sposób kwestionować, o ile oczywiście przyjmie się, że owa siła niszcząca pochodzi od polityków. Doświadczenie pracy sędziego podpowiada jednak, że zagrożenia tego rodzaju mogą mieć źródło również w funkcjonowaniu samego sądownictwa. Czy w środowisku sędziowskim nie są choćby znane przypadki inicjowania bezpodstawnych postępowań dyscyplinarnych w stosunku do podwładnych, czego efektem są postanowienia o odmowie ich wszczęcia, a w ostateczności wyroki uniewinniające? Czy nikt nie słyszał o stosunkowo niedawnym wyroku dyscyplinarnym z 7 kwietnia 2014 r. w sprawie SNO 7/14, w którym Sąd Najwyższy jako sąd dyscyplinarny (do którego składu należała także pierwsza prezes SN) skazał sędziego sądu rejonowego za to, że wydał postanowienie o przekazaniu sprawy cywilnej według właściwości z wydziału do wydziału (do czego w swojej niezawisłości miał przecież niezaprzeczalne prawo), wiedząc o odmiennych rozstrzygnięciach prezesa sądu rejonowego, co do właściwości wydziałów? Naprawdę warto się z tym wyrokiem dokładniej zapoznać. Ciekawa jest nie tylko sama jego treść, a więc to, że za przewinienie dyscyplinarne uznane zostało wydanie postanowienia sądowego niezgodnego ze stanowiskiem prezesa sądu, ale także to, że SN uznał takie postępowanie sędziego za przewinienie dyscyplinarne. Nie pokusił się nawet o rozstrzygnięcie, czy poprawne merytorycznie było stanowisko skazanego sędziego w kwestionowanym przez SN postanowieniu sądowym, czy też odmienne stanowisko prezesa sądu.
Wyrok SN z 7 kwietnia 2014 r. jest niezwykle interesujący z jeszcze jednego względu. Mianowicie w sprawie tej w obronie niezawisłości sędziego stanął polityk reprezentujący inne niż rzecznik dyscyplinarny i inne niż sąd dyscyplinarny stanowisko, a mianowicie minister sprawiedliwości. Polityk ten, korzystając ze swoich uprawnień, nie tylko wniósł na korzyść obwinionego odwołanie od wyroku sądu dyscyplinarnego pierwszej instancji, lecz w odwołaniu tym wyraźnie wskazał, że skoro wydawanie postanowień sądowych o przekazaniu sprawy z wydziału do wydziału jest prawnie dopuszczalne, bez znaczenia dla oceny wydawania przez obwinionego tych postanowień pozostaje fakt, czy obwiniony znał pogląd prawny na tę sprawę wyrażony przez prezesa sądu i czy ten akceptował orzeczenie wydane przez obwinionego czy też go nie akceptował.