Adwokat wychodzi w plener - akcje społeczne członków palestry

Dziecięcy skład orzekający wiedział, dlaczego uniewinnił owieczkę

Aktualizacja: 24.02.2018 19:40 Publikacja: 24.02.2018 01:00

Foto: materiały prasowe

Paragrafami można zajmować się nie tylko w sądzie czy w kancelarii. Czasy i okoliczności wymagają nawiązania lepszego kontaktu z ludźmi – twierdzą uczestnicy licznych akcji społecznych promujących wiedzę o prawie.

Kitel zamiast togi

O tym, że prawnik jest potrzebny poza sądem czy kancelarią, świadczy rozpoczynająca się właśnie akcja pomocy lekarzom rezydentom. Często potrzebują porady albo nawet obecności prawnika natychmiast, i to w miejscu pracy. Lubelski radca prawny Tomasz Popiołek-Janiec, jeden z koordynatorów tej akcji, wyjaśnia, że chodzi o sytuacje, gdy ze względu na specyfikę pracy lekarz zostaje zaskoczony nałożeniem dodatkowych obowiązków.

– Bywa, że lekarz rezydent zostaje nagle, w trakcie pracy w szpitalu, często późnym wieczorem, zaskoczony propozycją nie do odrzucenia: samodzielnym prowadzeniem dyżuru na oddziale ze 180 pacjentami. Nie ma pod ręką przepisów, które dałyby mu odpowiedź, czy taką odpowiedzialność może przyjąć – opowiada Popiołek-Janiec. I dodaje, że tu chodzi o pomoc pracownikom w pozycji szczególnie słabej wobec pracodawcy.

– Nie zawsze musimy być na miejscu, ale czasem sytuacja wymaga, by wdziać kitel, przyjść na oddział i tam wspomagać rezydentów w rozmowach z kadrą zarządzającą szpitala – obrazowo opisuje Popiołek-Janiec.

W akcji pomocy rezydentom weźmie udział około stu prawników z całej Polski. Jak podkreślają, pracują pro bono, a spotykające ich czasem nieprzyjazne komentarze (ze strony palestry też!) są kompletnie chybione.

– Przysłowie o lekarzu i jego garażu nie pasuje do tej sytuacji. Pomagamy ludziom, którzy naprawdę ciężko pracują i cienko przędą – mówi Tomasz Popiołek-Janiec.

Fetor pseudohodowli

Prawnik w kitlu na szpitalnym oddziale ma w miarę komfortowe warunki pracy. Na ogół jest ciepło i są toalety. Gardło zaschnięte od negocjacji da się zwilżyć ciepłą herbatą.

Takiego komfortu nie mają prawnicy zajmujący się sprawami ochrony praw zwierząt. Często wspomagają organizacje społeczne w akcjach odbierania zwierząt z pseudohodowli albo pseudoschronisk. A te często wyglądają i pachną okropnie.

– Nierzadko konie czy psy stoją po pachy we własnych odchodach. A my tam jesteśmy czasem od rana do wieczora, bo np. trzeba zorganizować transport dla kilkudziesięciu zwierząt – opowiada adwokat Katarzyna Topczewska, która wiele razy brała udział w takich akcjach. Wyjaśnia, jaka jest tam rola prawnika. Często chodzi po prostu o uświadomienie policjantom, że ustawa o ochronie zwierząt pozwala organizacji odebrać zwierzęta, nad którymi ktoś się znęca, bo przedstawiciele służb nie znają tych procedur. W innych sytuacjach, np. badania zdrowia koni ciągnących przeciążone wozy nad Morskie Oko w Tatrach, prawnik powinien dopilnować, by takie badania przeprowadzane były zgodnie z regulaminem, a co za tym idzie – by były rzetelne.

– W zasadzie moja współpraca z organizacjami ochrony zwierząt mogłaby się ograniczyć do przygotowania i składania dokumentów we właściwych urzędach i sądach. Z doświadczenia wiem jednak, że moja obecność nieraz przyspieszyła akcję, choćby dzięki uświadomieniu policjantów – mówi Katarzyna Topczewska. Wspomina też, że nieraz takim akcjom towarzyszą silne emocje różnych stron. – Często wtedy rola adwokata zbliża się do mediacyjnej, chociaż nie zawsze jest to możliwe – przyznaje. Na przykład podczas blokady drogi do Morskiego Oka doszło do ataku woźniców na protestujących działaczy. Kilku przedstawicieli organizacji odniosło obrażenia. Na mediacje nie było już miejsca, choć mecenas Topczewska towarzyszyła pokrzywdzonym podczas składania zeznań na komisariacie policji.

Od Bugu do Odry

O komfort trudno było także podczas akcji w obronie praw czeczeńskich uchodźców. Podjęła ją grupa warszawskich adwokatów na przejściu granicznym w Terespolu w marcu ubiegłego roku. Chodziło o reprezentowanie osób, którym bez uzasadnienia odmówiono wjazdu do Polski przez granicę na Bugu. I choć formalności przyjazdowe odbywają się tam w nowoczesnym budynku, Straż Graniczna nie wpuściła do środka większości adwokatów. Przez kilka godzin stali pod budynkiem, w iście marcowej – bo ledwie kilkustopniowej – temperaturze. Od czasu do czasu tylko korzystali z pobliskiej poczekalni dworcowej, by się ogrzać.

– Odmawiając wielokrotnie wjazdu osobom uciekającym przed zagrożeniem życia, często ofiarom tortur, funkcjonariusze narażają życie tych ludzi oraz ich dzieci. Dlatego polska adwokatura, kontynuując dobre tradycje, włącza się w walkę przeciwko łamaniu przez nasz kraj praw człowieka – mówi adwokat Sylwia Gregorczyk-Abram, inicjatorka akcji.

A trudne warunki? – To nic w porównaniu z okropnościami, jakie przeżyli Czeczeńcy u siebie w kraju – dodaje.

Inna „plenerowa" adwokacka akcja odbyła się na drugim końcu kraju – w Kostrzynie nad Odrą, podczas festiwalu Woodstock. Był środek lata, a więc cieplej niż podczas terespolskiej akcji. Jednak adwokaci znów znaleźli się w niecodziennych warunkach, bo w środku młodzieżowego festiwalu. Bynajmniej nie w togach ani w garniturach, ale w dżinsach i t-shirtach. Akcję reklamował plakat nawiązujący do okładki płyty punkrockowego zespołu Sex Pistols. To niecodzienny image jak na poważnych prawników.

– Nasze zadanie było jak najbardziej prawnicze i bardzo poważne. W ramach projektu edukacyjnego warszawskiej adwokatury opowiadaliśmy młodym ludziom, jakie mają prawa – wspomina adw. Marta Tomkiewicz, organizatorka akcji. I przyznaje: do specjalnego namiotu (dzielonego zresztą z rzecznikiem praw obywatelskich) przyszło kilkuset zainteresowanych. Pytali o praktyczne sprawy, np. zatrzymywanie przez policję, ale też o sprawy rodzinne i prawa ofiar przemocy. Nie zabrakło dyskusji o roli europejskich trybunałów.

Praworządność w świecie smerfów

Na Woodstocku można wprost porozmawiać z dwudziestolatkami o Konstytucji RP czy przepisach o odszkodowaniach. Trudniejsze zadanie mieli adwokaci, którzy jesienią ubiegłego roku starali się opowiadać o prawie przedszkolakom. Podjęta w Warszawie i okolicach akcja „Dzieciaki, adwokat – kto to taki?" polegała na spotkaniach z dziećmi w wieku od czterech do sześciu lat. Jak takim maluchom opowiedzieć, czym w ogóle jest prawo?

– Staraliśmy się tak podejść do dzieci, by uważały adwokata za człowieka zmieniającego świat na lepsze. Dlatego po zajęciach mówiły, że adwokat jest jak Superman czy Batman, bo pomaga innym. My zamiast peleryny Batmana mieliśmy togi – opowiada adwokat Tomasz Wiliński, który kierował akcją.

Zajęcia nie polegały oczywiście na czytaniu preambuły konstytucji czy konwencji o prawach dziecka. Zamiast tego była zabawa w sąd. Najpierw dzieci wysłuchiwały np. opowieści o niesfornej owieczce, która wyskoczyła za ogrodzenie swojego pastwiska i poturbowała przechodnia. – Potem podsuwałem im różne „okoliczności łagodzące", np., że ów przechodzień nie powinien podchodzić do pastwiska, a gospodarz nie dbał o ogrodzenie. Dziecięcy skład orzekający zgodnie uniewinnił owieczkę – relacjonuje mec. Wiliński. I dodaje, że chodziło o wykształcenie w dzieciach świadomości, że każdy ma jakieś prawa i obowiązki, a wina wcale nie musi być oczywista.

– Omawialiśmy to na przykładzie bajkowego świata smerfów, w którym każdy z nich ma swoje prawa i obowiązki. Nawet dla Gargamela, notorycznie usiłującego dokonać porwań i zabójstw, znajdzie się jakaś ochrona prawna – mówi Tomasz Wiliński. Zauważa też, że doświadczenia z pracy z dziećmi były bezcenne dla wielu adwokatów, którzy wzięli udział w akcji – szczególnie dla tych, którzy zajmują się sprawami rodzinnymi i karnymi. A te często dotyczą także dzieci.

W „przedszkolnym" przedsięwzięciu wzięło udział 35 adwokatów, którzy spotkali się w sumie z około trzema tysiącami przedszkolaków. Akcja ma być kontynuowana.

Podobny do akcji w przedszkolach cel miało przedsięwzięcie „Mediacje w szkole w praktyce", w którym brało udział około 20 adwokatów z województwa kujawsko-pomorskiego. Odwiedzali oni szkoły podstawowe i gimnazja. Opowiadali młodym ludziom o samej idei mediacji jako metodzie rozwiązywania sporów, a przy tym organizowali ćwiczenia praktyczne. Młodzież sama wybierała ze swojego grona osoby o talentach do godzenia zwaśnionych stron.

– Wyszliśmy nawet poza edukację prawną. Chodziło nam nie tylko o paragrafy, ale o kształtowanie życiowej postawy dążenia do kompromisu i osiągania porozumienia – mówi adwokat Justyna Mazur, dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Bydgoszczy. I dodaje, że w ten sposób wielu młodych ludzi w przyszłości będzie mogło uniknąć życiowych problemów. – Ludzie tak uświadomieni co do prawa i mediacji nie będą wzywali prawnika, gdy sprawa trafi do sądu. Skonsultują swoje sprawy znacznie wcześniej, a to i dla nas, i dla klientów najlepsze wyjście – komentuje dziekan.

Jak zachować godność

Przykładów na spektakularne działania adwokatów poza sądem czy kancelarią jest ostatnio sporo. Głośno było o „Tygodniu konstytucyjnym" czy też akcji „Wolne sądy". Ich współorganizatorka, adwokat Sylwia Gregorczyk-Abram, przyznaje, że ich celem jest nie tylko doraźna reakcja na sprawy związane z działaniami obecnego rządu, ale też krzewienie idei państwa prawa.

– Powinniśmy wyjść zza biurek, nawiązać dialog z obywatelem i komunikować się z nim – mówi Sylwia Gregorczyk-Abram.

Nie zawsze jednak takie wyjście zza biurka spotyka się z życzliwym przyjęciem. Adwokatów biorących udział w akcji w Terespolu określano na forach internetowych mianem „płatnych pachołków Sorosa", którzy jakoby dążyli do zalania Polski islamskimi terrorystami. Część palestry uważa akcje w obronie sądów i konstytucji za zbyt mocne uwikłanie polityczne. Adwokaci krytykujący te posunięcia nie chcą wypowiadać się pod nazwiskiem.

– Obrona konstytucyjnych wartości nie musi oznaczać tak jednoznacznego opowiadania się po stronie politycznej opozycji – powiedział jeden z doświadczonych działaczy samorządu adwokackiego.

Inny adwokat z dużym stażem zawodowym i samorządowym, zwraca uwagę, że akcje takie jak na Woodstocku, choć słuszne w zamyśle, swoją formą przynoszą ujmę zawodowi. – Jak tu poważnie traktować kogoś, kto odgrywa rozprawę i zakłada togę, spod której wystają owłosione łydki i trampki? – komentuje nasz rozmówca.

– Owszem, podczas festiwalu Woodstock doszło do symulacji rozprawy, ale adwokaci w tym nie uczestniczyli. To była inicjatywa fundacji Court Watch – prostuje adwokat Marta Tomkiewicz.

Z kolei mec. Marcjanna Dębska, uczestniczka akcji „Adwokaci na Woodstock" oraz tej w Terespolu uważa, że opory części środowiska wynikają ze strachu.

– Koleżanki i koledzy boją się ośmieszenia, bo w ich pojęciu „fraternizacja" może odbierać nam profesjonalizm. A my umiemy odnaleźć się w różnych sytuacjach bez utraty godności zawodu – mówi Marcjanna Dębska. I dodaje, że chociaż wyjście z kancelarii pozwala nawiązać wiele kontaktów, to nie służy bezpośredniej promocji konkretnego adwokata. – Akcje z młodzieżą czy dziećmi owszem, zwiększą świadomość młodych ludzi, ale trudno, by przełożyły się na zlecenia dla kancelarii – zapewnia Dębska.

Paragrafami można zajmować się nie tylko w sądzie czy w kancelarii. Czasy i okoliczności wymagają nawiązania lepszego kontaktu z ludźmi – twierdzą uczestnicy licznych akcji społecznych promujących wiedzę o prawie.

Kitel zamiast togi

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?