Pierwsi od lat wyrażają niezadowolenie i frustrację wywołaną obowiązkiem prowadzenia spraw często przez lata, a wynagradzanych miernie. Drudzy są niezmiennie przekonani, iż komu jak komu, ale adwokatowi od udzielenia od czasu do czasu niemal bezpłatnej pomocy z pewnością nie ubędzie, bo rzeczą oczywistą jest, iż na sprawach z wyboru zarabia krocie.
Linia podziału w ocenie rzeczywistości jest tak wyraźna, iż rozpisanie ról i kwestii w dyskursie (prowadzonym barwnie zwłaszcza za pośrednictwem twittera słynącego z krótkich form wypowiedzi) zwykle nie zaskakuje. Nadto ugruntowany już pogląd orzecznictwa, iż pełnomocnik z urzędu świadczy pomoc prawną w ramach zawodowej misji, jako żywo przenosi się do debaty publicznej.
Mimo to pewną nowością był dla mnie wpis adwokata Jerzego Kwaśniewskiego, prezesa Zarządu Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris pod moim felietonem dotyczącym absurdalnie niskiego wynagrodzenia, jakie zostało mi zasądzone po pięciu latach sprawy o rozwód. Kolega stwierdził bowiem, iż „(...) sprawy z urzędu to wkład adwokatury w wymiar sprawiedliwości, cena za szczególne uprawnienia".
Pierwsza myśl, że wykazałam się krótkowzrocznością, niezrozumieniem istoty wykonywanego zawodu i brakiem wrażliwości społecznej szybko odeszła. Zastąpiły ją pytania: czy faktycznie otrzymałam szczególne uprawnienia i czy jako pełnomocnik z urzędu płacę cenę za ukłon, który uczyniło państwo, dając mi możliwość wykonywania upragnionego zawodu. Nie, kolega z Ordo Iuris się myli!
Ukończone studia, opłacona z własnych środków aplikacja i zdane, także odpłatne, dwa egzaminy państwowe, ciągłe dokształcanie się oraz decyzja, iż swoje życie prowadzić będę, pomagając innym, jako adwokat ponoszący ryzyko wykonywania wolnego zawodu, bez prawa do urlopu i szczególnego zabezpieczenia socjalnego na wypadek choroby – to właśnie jest mój wkład w wymiar sprawiedliwości.