Spór – a właściwie awantura – o Trybunał Konstytucyjny sprawił, że tzw. wielka polityka zeszła pod strzechy, a ludzie, którzy dotąd milczeli lub patrzyli na poczynania polityków z pewnym dystansem, poczuli się w jakimś stopniu odpowiedzialni za los Rzeczypospolitej. Ową odpowiedzialność jedni widzą w działaniach Prawa i Sprawiedliwości, inni w poczynaniach opozycji. Jedni i drudzy w ostatnich tygodniach wyprowadzili na ulice swoich zwolenników. Obie strony sporu przerzucają się wzajemnie argumentami i twierdzą, że jedynie oni mają rację.
Ten polityczny spór widać w mediach. Część z nich próbuje zachować pewien obiektywizm, a część otwarcie angażuje się po którejś ze stron. Niektórzy dziennikarze stali się zaś trybunami ludowymi.
Jako że na co dzień zajmuję się sprawami Kościoła, a więc także jego obecnością w życiu społeczno-politycznym, czekałem na głos wzywający Kościół hierarchiczny do wyrażenia swojego stanowiska. I doczekałem się. Oto przed tygodniem Katarzyna Wiśniewska na łamach „Gazety Wyborczej" stwierdziła – powołując się na anonimowych biskupów – że PiS, który usiłuje (jej zdaniem) zawłaszczyć władzę sądowniczą w Polsce, „zarobił u biskupów punkty ujemne". Kilka dni później ta sama autorka pisała, że Kościołowi powinno zależeć na obronie konstytucji, a jej zmiana i wywrócenie „porządku państwowego do góry nogami" nie jest mu na rękę. Wnosiła również o mocny apel episkopatu, który przypomniałby podstawowe wartości demokracji.
Wtórował jej swoim mocnym głosem także publicysta „Krytyki Politycznej" Sławomir Sierakowski, pytając na łamach jednego z portali internetowych: „gdzie, do diabła, jest Kościół?!".
Tylko dla porządku trzeba powiedzieć, że głos w tej sprawie zabrali także księża-celebryci. Ich nazwiska jednak, pomny swych wcześniejszych doświadczeń, pominę.