Wszyscy ci, którzy nawołują do zawiązania wielkiej antypisowskiej koalicji na wybory samorządowe, będą rozczarowani, bowiem do jej powstania nie dojdzie. Dlaczego? Bo dojść nie może.
Nie oznacza to, że nie będą powstawać jakieś lokalne, a nawet regionalne, wspólne listy wyborcze partii opozycyjnych, a nawet że nie będzie jakiegoś ogólnopolskiego sojuszu na poziomie sejmików pewnych partii, stowarzyszeń czy środowisk. Ale nie dojdzie do zawiązania wymarzonej przez przeciwników PiS wielkiej koalicji sił opozycyjnych, która wymiotłaby partię Jarosława Kaczyńskiego z polskich samorządów (chyba żeby ordynacja wyborcza została tak diametralnie zmieniona, że nie będzie innego wyjścia). A nie dojdzie do tego dlatego, że część partii opozycyjnych wykorzysta elekcję samorządową do walki z innymi podmiotami opozycyjnymi, by je potem zmajoryzować.
Przewaga Schetyny
Taka sytuacja zachodzi między PO a Nowoczesną. Ta pierwsza ma struktury, pieniądze i tysiące działaczy, którzy nie mają zamiaru na wspólnych listach ustępować miejsca „koleżankom i kolegom" z Nowoczesnej. To nie byłoby w interesie tysięcy platformerskich samorządowców, ale także nie byłoby w interesie samego Grzegorza Schetyny. Chętnie wykorzysta on swoją przewagę strukturalną i finansową nad formacją Katarzyny Lubnauer, by ostatecznie rozstrzygnąć spór o to, kto jest głównym antagonistą PiS. Wybory samorządowe to dla PO idealne miejsce bitwy z Nowoczesną, bowiem wszystko działa w tej konfrontacji na korzyść ugrupowania Schetyny. Byłby politycznym amatorem, gdyby nie wykorzystał ich do policzenia się z pretendentem do tytułu „lidera opozycji".
Oczywiście, będzie wchodził w lokalne i regionalne koalicje z innymi podmiotami, może nawet z Nowoczesną, by obronić siedem–osiem sejmików spośród 15, w których obecnie współrządzi, ale na pewno nie będzie ułatwiał zadania Lubnauer i jej współpracownikom. Zagrywka z Trzaskowskim była tego doskonałą egzemplifikacją.
Podobnie kalkuluje Włodzimierz Czarzasty, który chce wykorzystać przyszłoroczną elekcję do podkreślenia swej hegemonii na lewicy. W porównaniu z innymi podmiotami tej części sceny politycznej SLD jest ze swymi dziesiątkami tysięcy działaczy, budżetowymi milionami na koncie oraz setkami samorządowców potęgą, dlatego nie musi iść na układy z Adrianem Zandbergiem czy Barbarą Nowacką. Już dziś Czarzasty ogłasza, że pójdzie samodzielnie do wyborów ze swymi tradycyjnymi sojusznikami z PPS, OPZZ, UP i innych podmiotów. Zrobi to zresztą pod hasłem „Lewica Razem", co dodatkowo może utrudnić kampanię... partii Razem. Szef SLD chce porachować kości swoim konkurentom do przywództwa na lewicy. Wie, że tylko on po tej stronie sceny politycznej jest w stanie wystawić listy do wszystkich szczebli samorządu i we wszystkich województwach.