Zniewalające multi-kulti

Jaka polityka wobec islamu i jego wyznawców

Aktualizacja: 02.12.2015 22:11 Publikacja: 01.12.2015 18:22

Zniewalające multi-kulti

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski

Jaka jest różnica między rozumem a rozumem politycznym? Taka jak pomiędzy sprawiedliwością a sprawiedliwością ludową. Poważny argument na poparcie tej tezy dał Marek Migalski w artykule „Nasi islamscy sojusznicy" („Rzeczpospolita" z 25 listopada). Jest to bowiem tekst, w którym rzeczywistość dopasowano do z góry przyjętych założeń.

Najpierw jednak parę słów o tym, w czym trzeba się z Migalskim zgodzić. Podobnie bowiem jak śląskiego politologa razi mnie, a nawet powiem więcej, rani, język używany niekiedy przez katolickich publicystów. Jeśli przywoływany przez niego Tomasz Terlikowski pisze w tekście o szyderczym tytule „Dialog, dialog über alles", iż islam jest religią, w której „ziarna prawdy wsypane są w worki trucizny... trucizny półprawd, zafałszowań i kłamstw Mahometa", to nie wnikając nawet w merytoryczną analizę tych inwektyw (trudno bowiem analizować inwektywy), trzeba stwierdzić, że jest to język pogardy, język wyższości i „prawowiernego" obrzydzenia wobec ludzi o innych przekonaniach, język którego nie uświadczysz w Ewangelii (jeśli czasem taki ton pojawiał się w Kościele, to wszyscy papieże od ponad półwiecza za to przepraszają). Polecam – chcącym poznać katolicki stosunek do islamu – lekturę rozdziałów „Dlaczego Bóg się ukrywa?" oraz „Mahomet?" w „Przekroczyć próg nadziei" Jana Pawła II.

Dla mojego dominikańskiego serca połączenie wyższości wobec odmiennych poglądów z obrzydzeniem wobec dialogu jest szczególnie bolesne. Zakon mój powstał bowiem dla głoszenia prawdy (veritas – jest naszą dewizą), ale – jak powiedział współbrat historyk Tomasz Gałuszka – „Dominik zrozumiał, że potrzeba w Kościele ludzi, którzy będą całkowicie oddani rozmowie, którzy będą przekraczali to obrzydzenie, które sprawia, że nie chce się rozmawiać z inaczej myślącymi i od razu się ich odrzuca". Język pogardy i wyższości to nie język świętych misjonarzy, to nie język świętych Dominika i Franciszka, nie język autorów Nowego Testamentu – to nie jest język Kościoła.

I nie zgadzam się z Markiem Migalskim, gdy przechodzi on do inwektyw. Wszystkich bowiem twierdzących, że islamu nie da się pogodzić z demokracją nazywa „przerażającymi ignorantami", wyznawcami poglądów „głupich" i „bałamutnych". A na dowód, że są to „ignoranckie opinie" przywołuje casus Turcji i Indonezji oraz argument, że wiele milionów muzułmanów jest mieszkańcami krajów UE.

To ma być dobry przykład?

Bez wątpienia fakt, iż miliony wyznawców islamu są lojalnymi obywatelami państw demokratycznych napawa optymizmem. Niepokoić może jednak, że zdecydowana większość uczestników aktów terroru w świecie Zachodu jest obywatelami tychże państw. I że znajdują oni wsparcie ideowe w licznych fundamentalistycznych meczetach istniejących w krajach UE, a wsparcie materialne i logistyczne w dzielnicach zamieszkanych już od paru pokoleń przez muzułmanów. Niepokoić też może zjawisko wprowadzania niekiedy w takich dzielnicach – nieformalnie ale par force, a więc tym bardziej niedemokratycznie – prawa szariatu. Mówią o tym oficjalne raporty wielu państw członkowskich UE. W dodatku, fakt mieszkania w kraju demokratycznym nie oznacza jeszcze bycia demokratą (mieszkają tu przecież i monarchiści, i anarchiści, i poplecznicy dyktatur).

Jeszcze bardziej nietrafione są konkretne przykłady. Jeżeli za wzór islamskiej demokracji podaje Migalski Turcję, w której dla powstania demokracji konieczna była ongiś autorytarna i brutalna deislamizacja, a potem – z rozwojem demokracji – nastąpił powrót do islamu i ograniczania demokratycznych swobód, to nie jest to najlepsza ilustracja jego tezy. Przypomnę, że obecny prezydent Turcji cytował niedawno poemat: „Meczety są naszymi koszarami. Minarety są naszymi bagnetami. Kopuły są naszymi hełmami. Wierni są naszymi żołnierzami... Moim oparciem jest islam", ale za cytowanie innego, krytycznego wobec islamu poematu (z XI w.!) znanego pianistę Fazie Saya skazano na 10 miesięcy więzienia. To w Turcji rządząca partia jawnie zmierza do dyskryminacji kobiet, a stacja TV nadająca serial o Kubusiu Puchatku została ukarana, gdy w kreskówce pojawił się Prosiaczek, co uznano za promowanie wieprzowiny.

Z mniej zabawnych przykładów pokazujących, że niełatwo jest stawiać Turcję za wzór koegzystencji demokracji i islamu trzeba wspomnieć o wspieraniu Państwa Islamskiego (zakup taniej ropy oraz transfer bojowników, co spowodowało nazwanie Turcji „hotelem ISIS"). Z Indonezją jest jeszcze gorzej. Tu junta wojskowa rządziła aż do początków XXI wieku. Ostatnich paręnaście lat, względnie demokratycznych, to jednak zarazem skazywanie za ateizm (słynny proces Alexandra Aay, który dostał 2,5 roku), baty i więzienie za seks pozamałżeński, rozstrzeliwywanie ludzi za przemyt narkotyków, zamykanie katolickich i protestanckich świątyń oraz patrzenie przez palce na narastającą przemoc wobec chrześcijan i szyitów (w 2012 r. komisarz ONZ Navanethem Pillay oficjalnie zarzuciła rządowi Indonezji „brak działań mających na celu rozwiązanie problemu wzrostu przemocy i nienawiści wobec mniejszości religijnych"). A co najbardziej smutne, to fakt że ideologiczny islam przybiera na sile i hasła narzucenia szariatu są z każdym rokiem silniejsze.

Nie twierdzę, że islamu nie da się pogodzić z demokracją. Pokazuję jedynie, że powyższe egzemplifikacje nie są – co twierdzi Migalski – „świetnym przykładem" koegzystencji świata islamu i demokracji.

Gdzie tu równoważność

Natomiast, użyję mocnego słowa, absurdem jest inna teza tego politologa, o symetrii postaw ekstremistów ze strony islamu i ze strony Zachodu (jedynym wymienionym z nazwiska jest Tomasz Terlikowski!), którzy prą do zderzenia cywilizacji, „bo ta perspektywa bliska jest ich rozgrzanym, rozemocjonowanym, apokaliptycznym, podnieconym i chorym umysłom". Cóż, to chyba dobra ilustracja tezy, że gdy budzi się „rozum polityczny", a zwykły rozum zaśnie, budzą się upiory. Podobnie, używaniem „rozumu politycznego" zakładającego równoważność zachodniego i islamskiego fundamentalizmu można uzasadnić tezę Migalskiego, że jeśli jedni zabijając ludzi, powołują się na Koran, to drudzy, mordując, powołują się na Biblię, a dowodzić tej tezy mają Breivik i McVeigh.

Przypomnę więc, że Anders Breivik, mówiący o sobie jako o przyszłym królu Norwegii, w swoim ponad 1500-stronicowym manifeście będącym mieszaniną aberacyjnego konserwatyzmu, skrajnego nacjonalizmu, prawicowego populizmu, rasizmu i ultranacjonalizmu, a takoż antyfeminizmu i wielu innych fobii wspomina też o obronie chrześcijaństwa oraz walce z „multikulturalizmem" i „Eurabią". Wiązanie tych bredni z Pismem Świętym ma tyle sensu co wiązanie ich z masonerią, do której Breivik należał.

Timothy McVeigh był natomiast prawicowym ekstremistą walczącym z „dyktaturą rządu USA", a jego terrorystyczny atak był zemstą za atak agentów federalnych na sektę Koresha (który tytułował siebie „Chrystusem"). Rozumując w taki sposób, można by Hitlera (niszczącego Kościół) nazwać katolickim, a Stalina (niszczącego Cerkiew) prawosławnym ekstremistą, bo obaj byli ochrzczeni w tychże Kościołach.

W poszukiwaniu obiektywnych kryteriów

Dlaczego zatem interesujący politolog, jakim jest Marek Migalski, wypisuje tak dziwne rzeczy? Jest bowiem – jak główny nurt zachodniego, także akademickiego myślenia – zniewolony przez paradygmat „multi-kulti", przekonania o równości wszystkich kultur i wszystkich religii. W paradygmacie tym zawarte są dwa założenia. Po pierwsze, że można mówi o „religii" całościowo, jako o ogólnym fenomenie. Jest to jednak skrajne uproszczenie, obejmujące wspólnym mianownikiem nie tylko chrześcijaństwo (z ogromną jego różnorodnością, także wewnątrz prawosławia, katolicyzmu i protestantyzmu ), ale też niezwykle różnorodne islam i judaizm, a także buddyzm (który w zasadzie religią nie jest), szintoizm oraz dżnizm, mitraizm, sikhizm, zoroastryzm, wszelkie formy animizmu itd. Krótko mówiąc, powszechnie uznawana – także w politologii - teza, iż „religia sprzyja przemocy" jest równie precyzyjne intelektualnie jak „kultura sprzyja przemocy", „polityka sprzyja przemocy" czy „ekonomia sprzyja przemocy", co również niekiedy bywa prawdą.

Po drugie, dogmatem jest też teza, że wszystkie religie są sobie równe, bo w każdej można odnaleźć tak słowa będące pochwałą pokoju, jak i nawołujące do wojny, w każdej można znaleźć elementy tolerancji oraz przymusu, a także przykłady heroicznej miłości i erupcji nienawiści. To prawda. W bogactwie tysięcy lat tradycji, milionów, a nawet miliardów wyznawców, też ekstremistów, i niezliczonych ksiąg napisanych przez teologów odnajdziemy ilustrację dla prawie każdej tezy. Znaczy to jednak jedynie, że ideologia multi-kulti jest poznawczo bezwartościowa. Rozważając temat zagrożeń dla wolności, egzystencji danej religii w demokratycznym świecie czy korelacji religii i przemocy, należy zatem poszukać bardziej precyzyjnych i obiektywnych kryteriów. Mogłyby nimi być, po pierwsze, analiza, czy dana religia szanuje wolność sumienia i uznaje wolność religijną.

Prostą miarą, weryfikowalną empirycznie, jest reakcja wyznawców danej religii na odejście lub przejście do innej wspólnoty. Jest tu możliwa cała gama reakcji. Od bólu wspólnoty i modlitwy za utraconego członka, poprzez różne formy szykan, „śmierć cywilną" danej osoby, aż po jej zagrożenie fizyczne, z karą śmierci włącznie (tę ostatnią stosują wyznawcy islamu i nie znam odpowiedzi na pytanie, czy jest to nadużycie fanatyków, czy też jest ona wpisane głębiej w ich doktrynę).

Po drugie, warto ustalić, czy w strukturę danej religii wpisana jest separacja władzy politycznej i religijnej. Albowiem połączenie obu władz zagraża teokracją, a więc używaniem polityki do realizowania celów religijnych i używania religii do celów politycznych (nie wiem, czy takie oddzielenie obu władz jest możliwe w islamie, czy też jest uznawane za herezję). To także jest kryterium, które można analizować na poziomie teorii i które da się weryfikować w praktyce. Po trzecie, warto rozważyć, czy religia zawiera „potencjał ideologiczny", to znaczy, czy w swojej doktrynie zawiera konkretny projekt życia społecznego i nakaz jego realizacji (a więc, czy społeczność muzułmańska może oddzielić prawo cywilne od szariatu i za pełnoprawnych obywateli uznać posiadaczy odmiennych przekonań). Wtedy bowiem, istnieje realna pokusa, przynajmniej pośród skrajnych wyznawców, aby sięgnąć po przymus, także po terror. To jednak też można zbadać, analizując zarówno doktrynę, jak i jej społeczne implikacje.

Po czwarte wreszcie, warto rozważyć, czy dana religia współtworzy w życiu społecznym – używając określeń Jana Pawła II – „politykę przebaczania", która wypływa z „kultury przebaczania". W historii bowiem zarówno chrześcijanie, jak i wyznawcy islamu wielokrotnie uciekali się do przemocy. Jednakże postawa Chrystusa i nauka Ewangelii różni się jakościowo w tej materii od postaci Mahometa i nauczania Koranu (w Koranie istnieje sporo wersów jawnie nawołujących do przemocy, sam Mahomet uczestniczył w 36 wyprawach wojennych, a z jego rozkazu zorganizowano kolejnych 38 wypraw).

Prawdziwe upiory

Z tego co napisałem powyżej wynikają dwa wnioski. Pierwszy ten, że wyznawcy każdej religii powinni się starać uporać z tymi elementami tradycji, które propagują przemoc i agresję wobec ludzi inaczej myślących. I jest to palące wyzwanie dla całego świata ludzi wierzących. Drugi, że politycy, przedstawiciele świata mediów i naukowcy powinni porzucić fałszywą intelektualnie doktrynę multi-kulti.

Ten dogmat „politycznej poprawności" nie pozwala na analizę, a tym bardziej na reakcję wobec realnych współczesnych zagrożeń. A kiedy rozum zasypia, ale nie śpi „rozum polityczny", to budzą się prawdziwe upiory.(c)(p)

Autor jest dominikaninem, filozofem, publicystą. Działał w opozycji demokratycznej, był prowincjałem polskiej prowincji dominikanów, dyrektorem wydawnictwa W drodze, Instytutu Tertio Millennio, Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku

Jaka jest różnica między rozumem a rozumem politycznym? Taka jak pomiędzy sprawiedliwością a sprawiedliwością ludową. Poważny argument na poparcie tej tezy dał Marek Migalski w artykule „Nasi islamscy sojusznicy" („Rzeczpospolita" z 25 listopada). Jest to bowiem tekst, w którym rzeczywistość dopasowano do z góry przyjętych założeń.

Najpierw jednak parę słów o tym, w czym trzeba się z Migalskim zgodzić. Podobnie bowiem jak śląskiego politologa razi mnie, a nawet powiem więcej, rani, język używany niekiedy przez katolickich publicystów. Jeśli przywoływany przez niego Tomasz Terlikowski pisze w tekście o szyderczym tytule „Dialog, dialog über alles", iż islam jest religią, w której „ziarna prawdy wsypane są w worki trucizny... trucizny półprawd, zafałszowań i kłamstw Mahometa", to nie wnikając nawet w merytoryczną analizę tych inwektyw (trudno bowiem analizować inwektywy), trzeba stwierdzić, że jest to język pogardy, język wyższości i „prawowiernego" obrzydzenia wobec ludzi o innych przekonaniach, język którego nie uświadczysz w Ewangelii (jeśli czasem taki ton pojawiał się w Kościele, to wszyscy papieże od ponad półwiecza za to przepraszają). Polecam – chcącym poznać katolicki stosunek do islamu – lekturę rozdziałów „Dlaczego Bóg się ukrywa?" oraz „Mahomet?" w „Przekroczyć próg nadziei" Jana Pawła II.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Wydarzenia
#RZECZo...: Powiedzieli nam
Wydarzenia
Kalendarium Powstania Warszawskiego