Marek Migalski: Zmiany ordynacji wyborczej utrwalą władzę PiS?

PiS może utrwalić swoją władzę, manipulując przepisami wyborczymi. Jest na to wiele sposobów

Aktualizacja: 30.11.2016 11:55 Publikacja: 29.11.2016 18:23

Beata Szydło

Beata Szydło

Foto: PAP, Radek Pietruszka

Jednym z najważniejszych powodów paraliżu Trybunału Konstytucyjnego, który zafundowało nam PiS, była chęć przeprowadzenia bez przeszkód kluczowej dla Jarosława Kaczyńskiego zmiany ustrojowej w Polsce. Zmiany ordynacji wyborczej. Na taką, która zapewni jego partii trwanie u władzy przez następne kadencje.

Może trochę JOW-ów?

Liderzy opinii publicznej sympatyzujący z obozem władzy przekonują, że wojna z Andrzejem Rzeplińskim i jego instytucją była konieczna, bo mogli oni zablokować takie reformy, jak program 500+ czy obniżenie wieku emerytalnego. To argumenty absurdalne z dwóch co najmniej powodów.

Po pierwsze, Trybunał nie miałby najmniejszych podstaw do tego typu działań. Nic bowiem w ustawie zasadniczej nie broni rządowi prowadzenia takiej, a nie innej polityki socjalnej. Po drugie, gdyby nawet Rzepliński i jego koledzy naprawdę to zrobili, PiS mogłoby się tylko z tego powodu cieszyć! Wszak nie musiałoby wprowadzać nowych podatków, by sfinansować 500+ czy obniżenie wieku emerytalnego, a o brak realizacji swoich obietnic wyborczych mogłoby oskarżyć „układ", „sędziowską mafię" i „beneficjentów poprzedniego systemu". Same zyski.

Dlaczego zatem Kaczyński poszedł na wojnę z Trybunałem, którą wygra już w połowie przyszłego roku? Najważniejszym prawdopodobnie powodem było to, co stanie się już za kilka miesięcy. Gdy TK będzie już przejęty przez „dobrą zmianę", PiS przystąpi do procesu, który zagwarantuje mu wygraną w następnej elekcji parlamentarnej. Tym procesem będzie znacząca zmiana przepisów regulujących zasady rywalizacji wyborczej.

Nie mają bowiem racji ci, którzy posądzają Kaczyńskiego o to, że nie dopuści do wyborów w 2019 r. Taki ruch z jego strony byłby samobójczy – i ze względu na reakcję zagranicy (w tym UE i NATO), i na reakcję samych Polaków (mogą oni nie lubić Schetyny czy Petru, ale na pewno nie chcieliby dać odebrać sobie prawa do wyrażenia tej ewentualnej niechęci).

Elekcja się zatem odbędzie, ale wcale nie musi to oznaczać, że na warunkach znanych do tej pory. Kaczyński wykazałby się brakiem frasobliwości, gdyby nie zmienił zasad gry na swoją korzyść i nie starał się tak ich zmodyfikować, by sprzyjały jemu, a nie jego przeciwnikom.

Jakie mogą to być zmiany? Wachlarz możliwości jest prawie nieograniczony. Prawie, bo w konstytucji zapisano proporcjonalność wyborów, ale już jak będzie się ona konkretnie przejawiać, pozostaje w sferze interpretacji. Czyjej? Trybunału Konstytucyjnego. Którego prezesem już za kilka miesięcy może być mec. Pszczółkowski, prof. Muszyński bądź ktoś inny ściśle związany z PiS.

Zmiana ordynacji na większościową jest niemożliwa – PiS nawet wraz z Kukiz'15 nie ma w Sejmie większości konstytucyjnej, zatem tak rewolucyjnych reform jak wprowadzenie w całym kraju jednomandatowych okręgów wyborczych nie można się spodziewać. Ale już wprowadzenia 229 JOW-ów, owszem, tak! Gdyby prawie połowa mandatów mogła być obsadzana w systemie większościowym, a reszta w systemie proporcjonalnym, nie naruszałoby to proporcjonalnego charakteru elekcji.

Nic więc nie stoi na przeszkodzie wprowadzeniu tego typu rozwiązania. Nic poza niechęcią doń samego Kaczyńskiego, który rozumie, że wzmocniłoby to jego partię, ale osłabiło jego pozycję w PiS. Bo o ile dziś to on osobiście tak naprawdę rozstrzyga, kto z jego formacji dostaje się do parlamentu (poprzez umieszczenie poszczególnych polityków na liście wyborczej), o tyle w systemie większościowym część niezadowolonych polityków PiS mogłaby startować z własnych komitetów i zdobywać mandat wbrew woli prezesa.

Teoretycznie jednak wprowadzenie systemu mieszanego będzie już wkrótce możliwe i na pewno PiS nie miałoby problemu z jego przegłosowaniem w Sejmie. Zwłaszcza że na pewno ochoczo poparłby to Paweł Kukiz – nie rozumiejąc, że w praktyce oznaczałoby to eliminację połowy jego klubu w przyszłym Sejmie.

Bardzo trudna koalicja

Szanse zwycięstwa PiS można także zwiększyć na pomocą innych zabiegów – np. wzmocnienia metody d'Hondta w liczeniu głosów. Faworyzuje ona najsilniejsze ugrupowanie, ale można się postarać, by robiła to w jeszcze większym stopniu.

Obecnie mamy do czynienia z sytuacją, gdy 37,5 proc. głosów zapewniło PiS ponad 50 proc. mandatów, ale był to szczęśliwy zbieg okoliczności spowodowany niezwykle dużą liczbą tzw. głosów zmarnowanych, czyli oddanych na komitety, które ostatecznie nie dostały się do Sejmu (prawie 17 proc.!). Taka miła dla Kaczyńskiego koincydencja zdarzeń może nie mieć miejsca za trzy lata, dlatego warto – z punktu widzenia formacji rządzącej – pomajstrować przy ordynacji i jeszcze bardziej wzmocnić efekt działania metody d'Hondta.

Można także utrudnić przeciwnikom budowanie koalicji. Bo dobrze skonstruowana ordynacja, z silną metodą d'Hondta, będzie zachęcać do tworzenia wielkiej antypisowskiej koalicji wszystkich ze wszystkimi. Łatwo jej zapobiec przez wprowadzenie „postępujących progów". Czyli o ile obecnie każda koalicja wyborcza musi pokonać próg 8 proc. głosów, o tyle można sobie wyobrazić wprowadzenie zasady, że ów próg zwiększać się będzie wraz ze wzrostem liczby podmiotów tworzących koalicję wyborczą.

I tak dla koalicji dwóch ugrupowań pozostawałby próg 8 proc., ale już dla złożonej z trzech podmiotów wzrastałby np. do 16 proc., a dla takiej, w skład której wchodziłyby cztery ugrupowania – już 24 proc. itd. Przez lata w Turcji obowiązywały podobne przepisy i świat to akceptował – także Unia Europejska. Trybunał Konstytucyjny na pewno uznałby te przepisy za legalne, a zagranica nie miałaby innego wyjścia, jak się z tym pogodzić.

Takie rozwiązania bardzo utrudniałyby sformowanie jednej, wielkiej, antypisowskiej koalicji.

Okręgi do zmiany?

Czy rządząca większość może w inny jeszcze sposób zwiększyć swoje szanse na drugą kadencję? Ależ oczywiście – najłatwiejszym sposobem jest zmiana granic okręgów wyborczych. W świecie zachodniej demokracji to praktyka znana od setek lat, ma nawet nazwę – gerrymandering. Stosowana jest często i z powodzeniem. Polega na takim poprowadzeniu granic okręgów, by – znając rozłożenie głosów i zwyczaje wyborców – zwiększyć szanse na mandat jednej partii, a obniżyć drugiej.

W Polsce średnia to 82 tys. wyborców na jeden okręg, ale już dziś są poważne różnice między największym, który ma prawie 86 tys. uprawnionych do głosowania, a najmniejszym – z ponad 77 tys. Nic nie będzie stało na przeszkodzie (a już na pewno nie TK), by tak wytyczyć mapę okręgów, aby o jeden–dwa mandaty zyskały regiony, w których PiS jest tradycyjnie silne (np. na Podkarpaciu), a straciły takie, w których ta partia nie jest specjalnie popularna (np. Pomorze czy Lubuskie).

W ten sposób, za pomocą niby kosmetycznych działań, które znajdą poparcie w Trybunale, można zyskać kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt mandatów w przyszłym Sejmie.

Można także wprowadzić ograniczenia nie w akcie głosowania, ale w zasadach prowadzenia kampanii wyborczej – tak by sprzyjały one partii rządzącej, a utrudniały życie partiom opozycyjnym. Również reguły finansowania partii politycznych mogą zostać w ciągu następnych kilkunastu miesięcy zmienione – oczywiście w kierunku ułatwienia życia PiS, a przeszkadzania partiom opozycyjnym.

Dopasować się do wyborców

Nie jest moim zadaniem podpowiadanie PiS trików, za pomocą których może ono zwiększyć szanse na przedłużenie swoich rządów. Zresztą to chyba niepotrzebne, bo prawdopodobnie Kaczyński ma już w głowie zestaw przepisów, które mu w tym pomogą. Czeka tylko na ostateczne przejęcie TK oraz na kolejne sondaże.

Przykład Włoch, gdzie rządząca większość chciała zmienić ordynację, by zmarginalizować Ruch 5 Gwiazdek, ale pod wpływem nowych sondaży musi teraz rakiem wycofywać się z wcześniejszych „reform", pokazuje, że z majstrowaniem przy przepisach regulujących zasady wyborów warto czekać do ostatniej chwili. Łaska wyborców na pstrym koniu jeździ i ordynacja, którą pisało się „pod siebie", może ostatecznie uderzyć w pomysłodawców.

Dlatego należy spodziewać się początku manipulowania przez PiS przy ordynacji już w przyszłym roku, ale zakończenia tej „roboty" raczej w 2018 r. By wiadomo było, jakie są nastroje społeczne i jak dostosować do nich prawo wyborcze, by „dobra zmiana" trwała na wieki.

Jednym z najważniejszych powodów paraliżu Trybunału Konstytucyjnego, który zafundowało nam PiS, była chęć przeprowadzenia bez przeszkód kluczowej dla Jarosława Kaczyńskiego zmiany ustrojowej w Polsce. Zmiany ordynacji wyborczej. Na taką, która zapewni jego partii trwanie u władzy przez następne kadencje.

Może trochę JOW-ów?

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Wydarzenia
#RZECZo...: Powiedzieli nam
Wydarzenia
Kalendarium Powstania Warszawskiego