Najważniejszym przesłaniem z poniedziałkowej zawieruchy wokół projektów ustaw, zaproponowanych przez prezydenta, jest to, że coraz bardziej zbliża się on do Kukiz'15 i coraz wyraźniej wchodzi w konflikt z PiS. Dynamika procesów politycznych będzie pchała go do tego, by w obu przypadkach pogłębiać zaobserwowane procesy.
Przedwczorajsza burza polityczna pokazała jedno: narasta rozdźwięk między Andrzejem Dudą a jego macierzystą partią. Jeśli przypomnimy sobie czasy, gdy nocą przemykał on do domu Jarosława Kaczyńskiego lub gdy publicznie zapewniał, że jest on wielkim politykiem, a dowodów na ową wielkość jest bez liku, musimy skonstatować, że napięcie między głową państwa a prezesem PiS narasta. Tylko najbardziej zaciekli przeciwnicy Kaczyńskiego oraz jego najbardziej żelazny elektorat wierzą, że jest to ustawka i że wszystko jest koordynowane przez Nowogrodzką. Bo właśnie najwięksi wrogowie Kaczyńskiego oraz jego najwierniejsi zwolennicy przekonani są o jego geniuszu, omnipotencji i diabolicznej zdolności do planowania wszystkiego na kilkadziesiąt kroków naprzód.
Pamiętliwy prezes
Wszyscy inni widzą już w oczywisty sposób, że konflikt na linii prezydent–PiS nie jest udawany i ma coraz wyższą temperaturę. Wszystko wskazuje na to, że powoli, ale systematycznie drogi Dudy i Kaczyńskiego się rozchodzą. Oczywiście, na razie obie strony kryją ów spór i udają, że go nie ma. Ale on jest i w dodatku narasta. Otoczenie obu polityków pcha ich zresztą do niego, co także ma swoją siłę sprawczą. Choć i oni sami wiedzą, że wojna jest nieunikniona, tyle tylko, że każdy chciałby ją wypowiedzieć w dogodnym dla siebie momencie.
Układ obecny najbardziej doskwiera Kaczyńskiemu. Został on upokorzony i, co gorsza, ośmieszony w oczach swych podwładnych przez Dudę. Tego Dudę, który był przez niego w ciągu ostatnich dwóch lat marginalizowany i pomijany. Tym boleśniejsze muszą być zatem dla prezesa PiS ostatnie wydarzenia. Jego wszechmoc i potęga zostały bowiem negatywnie sfalsyfikowane przez... Adriana, jak zwykło się złośliwie, także na Nowogrodzkiej, określać głowę państwa. Ten wyśmiewany przez Kaczyńskiego Adrian... właśnie ośmieszył samego Kaczyńskiego i pokazał, że nie może on wszystkiego, a jego władztwo nad procesami politycznymi ma swoje granice.
Znając modus operandi prezesa PiS i analizując jego mentalność (także dzięki tekstom jego zagorzałych zwolenników i medialnych pomagierów, którzy ujawnili niedawno, piórem Jacka Karnowskiego, że ma on wciąż za złe słowa Agaty Dudy wypowiedziane pod jego adresem... dwa i pół roku temu!), można by oczekiwać, że to właśnie Kaczyński pierwszy rzuci hasło wojny na górze i da sygnał do otwartego już konfliktu. Tyle tylko, że kalendarz wyborczy nie sprzyja tego typu jawności. Najpierw bowiem są wybory parlamentarne, w których Duda może być bardzo pomocny partii rządzącej, a dopiero potem elekcja prezydencka, w której to głowa państwa mogłaby liczyć na wsparcie (medialne, finansowe i organizacyjne) PiS. Zatem w interesie Kaczyńskiego jest jak najdłużej ukrywać rywalizację i przystąpić do niej dopiero w dzień po wyborach do Sejmu i Senatu w 2019 roku. Dopiero wówczas mógłby ogłosić wojnę na górze i nie poprzeć Dudy w staraniach o reelekcję.