W tym samym czasie jednak zawiązuje się europejska wspólnota obronna, której nie wolno lekceważyć. To jedyna nowa inicjatywa mogąca połączyć wszystkich członków Unii Europejskiej. Jedyna, w której Polska może iść w integracyjnej awangardzie.
Podstawą bezpieczeństwa są własne zdolności obronne oraz NATO. Nie powinniśmy wchodzić w żadną współpracę, która by osłabiała te filary. Stąd właśnie brał się sceptycyzm, dzielony z Brytyjczykami, co do wspólnej obrony europejskiej. Wielka Brytania jednak wychodzi z Unii Europejskiej, a polski alians z państwami Międzymorza nijak nie zastąpi porządnie prowadzonej europejskiej rozgrywki, w której nie mamy już sojuszników.
Europejska obronność nie musi być konkurencją dla paktu, ponadto trudno dziś wskazać inną inicjatywę UE bliską sercu Francji, Niemcom i Włochom, w której Polska chciałaby z zaangażowaniem uczestniczyć. Polityczny pragmatyzm każe nam przyłączyć się do niej.
Moc europejska, ale jaka?
Dotychczasowe dokonania Unii w zakresie obronności nie imponują. Największym są europejskie grupy bojowe, które nigdy nie zostały użyte i nie ma pewności, czy w ogóle nadają się do wyznaczonych im misji. Nic dziwnego, że w zgodnym rozumieniu państw członkowskich i instytucji unijnych potrzebne są reformy, które zmieniłyby ten stan rzeczy. Unia przymierza się do konsolidowania wysiłku obronnego na trzech płaszczyznach. Pierwsza to badania i rozwój, druga – produkcja i zakupy sprzętu, trzecia – realne zdolności bojowe.
Polska nie ma wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o ośrodki badawcze czy produkcyjne, ale możemy wejść w niektóre projekty, np. niemiecko-francuskie konsorcjum mające na celu budowę czołgu nowej generacji, choć jest to inicjatywa dwustronna, a nie unijna. W wypadku konsolidacji przemysłu obronnego bylibyśmy raczej biorcą niż dawcą, co oznaczałoby zdominowanie nas przez bardziej doświadczonych partnerów. Jest to jednak spore pole do popisu, jeśli chodzi o siłę czystą militarną.