Nie cichną echa zeszłotygodniowych słów Beaty Szydło wypowiedzianych w Oświęcimiu. Stały się one pretekstem do gwałtownej burzy medialno-politycznej, biegnącej – jak zwykle u nas – według podziałów partyjnych. Przeciwnicy PiS uznali je za skandaliczne i haniebne, zaś zwolennicy rządu za jak najbardziej słuszne i godne pochwały. Mało kto jednak przysłuchał im się uważnie. Błąd o tyle poważny, że jeśli potraktować je serio, to należałoby uznać je albo za fundamentalną krytykę obecnej retoryki oraz praktyki rządu PiS, albo za pochwałę... kolaboracji z Hitlerem.
Zacznijmy od tej drugiej, historycznej interpretacji. Przywołajmy jednak najpierw ów najbardziej kontrowersyjny fragment wypowiedzi pani premier. Stwierdziła ona: „Auschwitz to w dzisiejszych niespokojnych czasach wielka lekcja tego, że trzeba czynić wszystko, aby uchronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli". Trudno się nie zgodzić z tym stwierdzeniem, bowiem jest oczywistością, że zadaniem państwa – najbardziej fundamentalnym – jest zapewnienie bezpieczeństwa oraz ochrona życia swoich obywateli.
Tyle tylko, że jeśli ująć je w kontekście historycznym, to wypowiedzenie owej prawdy elementarnej właśnie na terenie obozu Auschwitz jest najostrzejszą – jaką tylko może być – krytyką...II RP. Bowiem państwo to nie spełniło owego wymogu i naraziło swoich obywateli na pięcioletnią gehennę okupacji niemieckiej oraz sowieckiej. Gehennę, w wyniku której zginęło 6 milionów z nich. Nie może być bardziej okrutnego oskarżenia polityków przedwojennych, niż wypowiedzenie owych słów przez polską premier właśnie w takim miejscu.
Polscy politycy tamtego czasu nie dość, że nie uchronili swoich obywateli przed wojną, to jeszcze w jej trakcie – przez swój upór, głupotę i brak politycznego realizmu – wystawili miliony z nich na groźbę śmierci i pewną zagładę. Przez dumną odmowę kolaboracji, przez zachłystywanie się swoim bohaterstwem, przez decyzję o wybuchu Powstania Warszawskiego itp., liderzy państwa polskiego przez pięć długich lat nie dbali o bezpieczeństwo swoich rodaków i systematycznie narażali ich na utratę życia.
Dotyczy to także współobywateli pochodzenia żydowskiego. W czasie wojny zginęło prawie 100 proc. z nich. Czy tak być musiało? Oczywiście, że nie. Timothy Snyder w swojej książce „Czarna ziemia. Holokaust jako ostrzeżenie" przytacza szokujące dane, z których wynika, że państwa kolaborujące z III Rzeszą potrafiły nie tylko uchronić przez szaleństwem Hitlera swoich rdzennych obywateli, ale także „swoich" Żydów. W Rumunii wojnę przeżyło 2/3 tamtejszych Żydów, na Węgrzech więcej niż jedna druga, w Bułgarii trzy czwarte, a we Włoszech... cztery piąte! Tak, tak, w państwie Mussoliniego uratowało się 80 proc. włoskich Żydów.