Świat ogarnia geopolityczne wrzenie, a Polska stała się integralną częścią tego procesu. Ostatnie tygodnie obfitują w oznaki przesilenia, nie wolno ich ignorować, jeśli nie chcemy być przegranym tej przemiany. Wizyta kanclerz Angeli Merkel w Warszawie jest jednym z nich.
W czasach niepewności Polska dobrze zrobi, budując wokół siebie strefę bezpieczeństwa opartą nie na pięknych, acz mało użytecznych mitach, ale balansie sił, możliwości i potrzeb odrzucającym myślenie życzeniowe. W takim świecie nie ma miejsca na Międzymorze, jest za to na sojusz polsko-niemiecki.
Koncept ABC – bloku energetycznego, politycznego, a może kiedyś militarnego, państw położonych pomiędzy Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym – miał zakotwiczać Polskę w strefie pomiędzy Zachodem a Rosją rozciągającej się na linii północ–południe. W konsekwencji byłby to albo bufor pomiędzy najsilniejszymi częściami kontynentu, albo – w wariancie optymistycznym – trzecia siła Europy.
Pomysł ten nawet w spokojnych czasach byłby co najwyżej interesującym eksperymentem, w epoce przemian zaczyna stawać się uwierającym wrzodem. Jego zwornikiem, przy braku innych konkretów, miała być sieć połączeń energetycznych pozwalająca na transport węglowodorów na linii północ–południe przez terytoria państw ABC. Właśnie Węgry wyjęły ów zwornik z całej konstrukcji. Najpierw ustami ministra spraw zagranicznych uznały, że czas zakończyć sankcje wobec Rosji, potem podczas wizyty Putina w Budapeszcie głosem premiera oznajmiły, iż w gruncie rzeczy chcą sojuszu energetycznego z Rosją. Kosztem – rzecz jasna – unijnej solidarności energetycznej.
Tak oto Węgry, choćby nie wiem jak były pokrewne ideowo władzom w Polsce, stają się obiektywnym szkodnikiem w UE podminowującym polską politykę bezpieczeństwa. Bez Budapesztu zaś blok ABC nie ma wielkiego sensu, traci bowiem ciągłość terytorialną.