Żywot Helen Duncan byłby banalną historią żony stolarza i robotnicy z fabryki chemicznej, gdyby nie jej renoma w światku szkockich i angielskich spirytystów. Dama ta bowiem przez 30 lat kontaktowała żywych z duszami zmarłych. Pewnego razu, na pokazie, który odbył się w listopadzie 1941 r. w Portsmouth, ustami medium przemówił duch marynarza z pancernika HMS „Barham", dopiero co zatopionego u wybrzeży Egiptu przez niemieckiego U-boota. Chociaż rzekoma ektoplazma, wydobywająca się z Duncan, była prymitywną mistyfikacją, wiadomość o tragedii na Morzu Śródziemnym okazała się nie tylko prawdziwa, ale stanowiła, przynajmniej w mniemaniu marynarki, ścisłą tajemnicę wojskową. Wywołało to popłoch w szeregach służb kontrwywiadu, które objęły medium dyskretną obserwacją. Choć dwa lata inwigilacji nie pozwoliły zdemaskować szpiegowskiej siatki Duncan, ostrożność władz sięgnęła zenitu, gdy przygotowania do inwazji w Normandii weszły w decydującą fazę. Aby uniemożliwić medium dalsze ujawnianie wojskowych sekretów, w styczniu 1944 r. aresztowano ją pod naciąganym zarzutem włóczęgostwa. Powód był jednak zbyt błahy, żeby na dłużej odizolować Duncan od świata, stąd powstał pomysł procesu na podstawie ustawy o czarach z 1735 r. Po skazującym wyroku i dziewięciu miesiącach spędzonych w więzieniu Helen Duncan przeszła do historii jako ostatnia ofiara polowań na czarownice w Europie.
Mimo że sprawa była paskudna, to z prawnego punktu widzenia stawianie Duncan w poczcie ofiar polowań na wiedźmy jest zwykłym nieporozumieniem. Intencją prawodawców z 1735 r. nie było bowiem stworzenie legislacyjnych podstaw do ścigania czarownic, lecz wręcz przeciwnie – prawo to na swój pokrętny sposób ostatecznie kładło kres nagonkom przez kryminalizację wiary w gusła i zabobony. Wedle ustawy, kto by twierdził, że człowiek dysponuje nadprzyrodzonymi mocami, podlegał karze do roku więzienia, co zamykało usta oskarżycielom. Jak widać, miecz okazał się obosieczny i do uchylenia aktu w 1951 r. dawał się we znaki także wróżkom i okultystom, a nawet autorom horoskopów. Choć sprawa Duncan jest najbardziej spektakularna, do lat 40. XX w. przepis nie był wcale martwy i chętnie go używano, choćby do trzymania w ryzach angielskich Cyganów. Trzeba więc uznać, że Helen Duncan nie padła ofiarą ostatnich reliktów ciemnoty, lecz dosięgło ją surowe ramię oświeceniowej żarliwości.
W średniowieczu czarownic nie palono...
Puenta anegdotki pokazuje wykroty czające się na obrzeżach tematu procesów o czary, a dalej las mitów i stereotypów jeszcze gęstnieje. Choć polowania na czarownice trwale istnieją w kulturze i języku, wiodą tam niezależne od historycznej rzeczywistości życie. Prawdziwym ukoronowaniem zjawiska jest zrośnięcie się pojęć „palenia czarownic" i „średniowiecza" w jeden zlepek, jakże użyteczny w światopoglądowych polemikach. Mniejsza, czy stało się tak wskutek zwycięstwa oświeceniowej narracji czy przez potęgę lenistwa umysłowego popkultury, wszakże mentalne przeniesienie zjawiska o całą epokę trzeba uznać za kulturowy i edukacyjny fenomen. Sukces tego procesu jest jednak wygodny dla chorążych postępu, bo im powszechniej stosy kojarzą się z dominacją Kościoła, tym bardziej rozpraszają się cienie nad mrocznym początkiem nowoczesności. W rzeczywistości średniowiecze było rzadkim, a może nawet pierwszym w dziejach okresem przerwy w instytucjonalnym nękaniu osób parających się magią. W dodatku było to interludium niezwykle długie, które dotrwało niemal końca XV w., a dzięki rozprzestrzenianiu się chrześcijaństwa objęło zasięgiem całą Europę.
Trudno orzec, jak głęboko w przeszłość sięgał proceder prześladowania magów, lecz w czasach historycznych największe rozmiary osiągnął w starożytnym Rzymie. Prawo XII Tablic surowo karało za szkody wyrządzone magią, a kodeks „Lex Cornelia de sicariis et veneficis" Sulli z 81 r. p.n.e. zrównał zabójstwa popełniane czarami ze zbrodniami trucicieli i nożowników. Za panowania Septymiusza Sewera śmierć groziła już nie tylko za morderstwa, ale za wszelkie krzywdy sprawiane ludziom przez magiczne obrzędy, a gdy powszechne poczucie zagrożenia nie ustąpiło, Wespazjan nakazał wypędzić z Rzymu wszystkich czarowników. W pierwszym okresie panowania chrześcijaństwa prawo świeckie uległo dalszemu zaostrzeniu. Cesarz Konstancjusz II całkiem zakazał praktykowania magii, a później kodeks Justyniana obłożył karą ostateczną także wróżbitów i astrologów.
Wraz z umocnieniem się nowej religii górę wzięło jednak stanowisko Kościoła, który w teologicznych rozważaniach wcale nie interesował się czarami, a w zwykłej praktyce zbywał kwestię przesądów niezbyt uciążliwymi ekspiacjami. Surowe starorzymskie prawo przestało być używane, sprowadzając wiarę w gusła z poziomu kryminalnego przestępstwa, do religijnego problemu grzechu i pokuty. Było to czysto zdroworozsądkowe podejście, w społeczeństwie tradycyjnie na wskroś zabobonnym, gdzie żadnej decyzji ani działania nie podejmowano bez wsparcia wróżb, magicznych obrzędów i talizmanów.