Jak ZSRR zwalczał prostytucję

Prostytucja była w ZSRR tematem tabu, ponieważ najstarszy zawód świata łamał mit o wyższości komunizmu nad kapitalizmem. Władze zwalczały to zjawisko wszelkimi metodami, a kurtynę obyczajową uchyliła dopiero pieriestrojka Michaiła Gorbaczowa.

Aktualizacja: 03.12.2016 08:09 Publikacja: 02.12.2016 23:01

Foto: Getty Images

W dawnej Rosji prostytucję uznawano za przestępstwo, a odpowiednie zapisy prawne znalazły się już w kodeksie cara Aleksieja Michaiłowicza. W miarę upływu czasu rosła jednak tolerancja, a może po prostu zwyciężał zdrowy rozsądek. W każdym razie kolejni władcy coraz wyraźniej dostrzegali fiasko opresyjnego podejścia do najstarszego zawodu świata. Popytu na tego rodzaju usługi nie można było zakazać, dlatego w połowie XIX w. surowe kary zastąpiono policyjną ewidencją, do której na początku kolejnego stulecia dołączyły bezwzględnie egzekwowane normy sanitarne.

Trużenice poła

W 1917 r. Rosja miała zorganizowany i rozległy rynek usług seksualnych. Na fali demokratycznego egalitaryzmu rewolucji lutowej oraz wzorem innych branż także rosyjskie kurtyzany wystąpiły z postulatem pełnej legalizacji profesji, a obronie interesów miał służyć związek zawodowy. Nie wiadomo, kto był autorem statutu, ale słowo „prostytucja" w nim nie padało. Zgodnie z rewolucyjną nowomową kobiety sprzedające swoje ciało nazwano „trużenicami poła", czyli – w wolnym tłumaczeniu – robotnicami sektora usług płciowych. Wysiłki spełzły jednak na niczym, bo już niebawem bolszewicy wydali kurtyzanom walkę na śmierć i życie. Choć popierali emancypację kobiet, to w płatnym seksie dostrzegli zagrożenie dla dyktatury proletariatu. Wystąpili więc z hasłem: „komunizm trumną prostytucji", które realizowali z całą bezwzględnością. Część rosyjskich publicystów wskazuje na osobiste zaangażowanie Lenina nienawidzącego kurtyzan w sposób wręcz atawistyczny. Inni doszukują się przyczyn w kompromitujących nową władzę skutkach komunizmu wojennego skazującego społeczeństwo na głodową śmierć. Aby przeżyć, wiele kobiet decydowało się wyjść na ulice, stąd erupcja tzw. prostytucji socjalnej. Autor programu „Kroniki moskiewskiego życia" Aleksiej Mitrofanow odnalazł wspomnienia Armanda Hummera, amerykańskiego milionera i przyjaciela Lenina, zgodnie z którymi w Rosji 1919 r. seks można było kupić za paczkę herbatników. Nic dziwnego, że bolszewicy, obawiając się głodowych buntów, uznali prostytucję za ich potencjalne zarzewie. Gdy w Niżnym Nowogrodzie wybuchło anarchistyczne powstanie, Lenin wydał rozkaz rozstrzelania 200 tamtejszych cór Koryntu obwinionych o aktywną pomoc zbuntowanemu garnizonowi. I nie był to żaden precedens, tylko norma działania. To dlatego cały sektor zszedł do podziemia (żadna z trużenic nie chciała trafić przed pluton egzekucyjny). Walce z kurtyzanami towarzyszyła odpowiednia propaganda. Na początku lat 20. XX w. pierwsza edycja komunistycznej encyklopedii informowała, że zjawisko prostytucji jest charakterystyczne wyłącznie dla państw kapitalistycznych, rzecz jasna w odróżnieniu od Rosji sowieckiej. Podręcznik kryminalistyki dodawał, że kobieta radziecka, wychowana na rewolucyjnych ideałach i silna bolszewicką moralnością, nie jest zdolna do sprzedaży swojego ciała. Realnie sytuacja wyglądała jednak zupełnie inaczej, szczególnie po śmierci Lenina, co zbiegło się z rozkwitem nowej polityki ekonomicznej (NEP).

Profesjonałki madame Apostołowej

NEP przywróciła na chwilę wolny rynek, a w ślad za odrodzoną warstwą spekulantów i fabrykantów dysponujących ogromnymi pieniędzmi na scenę powróciły kurtyzany. Nie chodziło jedynie o tzw. utrzymanki, czyli stałe damy do towarzystwa, ale w pełni profesjonalne prostytutki. Ówczesne statystyki nie pozostawiają wątpliwości: ok. 60 proc. mężczyzn zamieszkujących sowieckie miasta przyznawało się do kupowania seksu. Kierując się zatem ekonomicznym prawem popytu i podaży, branża odpowiedziała odbudową rynku. Na najwyższym piętrze stanęły „profesjonałki", czyli najlepiej wyedukowane i najładniejsze kobiety, które oferowały usługi w najlepszych punktach stolicy. Ubrane w kosztowne futra i suknie poznawały partnerów w elitarnych restauracjach, luksusowych hotelach lub teatrach. Piętro niżej stały „socrobotnice", czyli prostytutki zatrudnione w dzień jako pracownice biurowe. Wyróżniały się odpowiednimi kostiumami urzędniczymi. Na przedostatnim szczeblu znajdowały się „małobudżetówki", czyli kurtyzany uliczne uprawiające profesję w bramach i suterenach. Najgorszą kastę stanowiły prostytutki socjalne, najczęściej kobiety bezdomne i pozbawione środków do życia. Według dokumentów moskiewskiej milicji „urzędowały" na dworcach, a nawet w nekropoliach, aranżując w tym celu obszerne grobowce na Cmentarzu Piatnickim. Wszystkim kategoriom towarzyszyli oczywiście sutenerzy, czyli opiekunowie i organizatorzy płatnej miłości. Odrodziły się także tradycje domów schadzek, a domy publiczne wyrastały jak grzyby po deszczu.

Jak reagowały władze? Bardzo różnie – od przysłowiowego przymykania oczu po próby resocjalizacji. Tym bardziej że seksualny błogostan przerywały co jakiś czas obyczajowe afery i skandale. W 1925 r. na biurko śledczego OGPU Lwa Szejna trafił meldunek o domu schadzek Antoniny Apostołowej, wdowy po carskim generale. Donos napisał oburzony urzędnik partyjny, który po zakrapianej kolacji w gronie innych „odpowiedzialnych towarzyszy" udał się do madame Apostołowej, aby kontynuować rozkoszny wieczór. Ku swojemu oburzeniu wśród pensjonariuszek zakładu spotkał... własną żonę towarzyszącą klientowi. Wnikliwe śledztwo ujawniło mechanizm funkcjonowania domu publicznego, choć sama właścicielka długo zaprzeczała oczywistym faktom. W końcu jednak przyznała, że swoje podopieczne werbowała w luksusowych sklepach i salonach fryzjerskich. W krąg zainteresowania weszły jedynie dobrze sytuowane mężatki, bo przebiegła Apostołowa dobrze rozumiała tajniki kobiecej duszy. Pensjonariuszki były żonami przedstawicieli nowej elity partyjnej, żyjącymi w niesłychanym, jak na owe czasy, materialnym błogostanie. Cóż jednak z tego, że miały wszystko, gdy pragnęły przygody, najlepiej w atmosferze carskiego savoir-vivre'u, który właśnie nieodwracalnie zniknął z dziejowej sceny. To dlatego 36 pozornie szczęśliwych kobiet zamieniało się trzy razy w tygodniu w gorące kochanki oddające się z dreszczem emocji przypadkowym mężczyznom. Tego było już władzom za wiele: po pokazowym procesie, któremu towarzyszyła atmosfera skandalu, generałowa Apostołowa została skazana na 10 lat łagru w Sołowkach. A Kreml rozpoczął kolejną kampanię walki z prostytucją.

Profilaktoria

Prawdziwym powodem nowej odsłony uszczęśliwiania społeczeństwa było jego główne nieszczęście. Tak naprawdę nie chodziło bowiem o moralną czystość partyjnej nomenklatury, ale o epidemię chorób wenerycznych, która zaatakowała miliony radzieckich obywateli. Jak szacowały służby medyczne, tylko w stolicy na wstydliwe choroby cierpiało ponad 70 proc. sprzedających się pań, a 14 proc. było czynnymi narkomankami. Skala problemu zaczęła być odczuwalna dla gospodarki ZSRR, dlatego w siedliskach rozpusty, za jakie uważano Moskwę, Leningrad i inne wielkie miasta, utworzono „trudowo-isprawitielnyje profilaktorija", czyli ośrodki wychowawczo-rehabilitacyjne, instytucje pośrednie pomiędzy szpitalami a więzieniami. Pensjonariuszek dostarczały milicyjne obławy, a personel delegowały komisariaty (ministerstwa) zdrowia i oświaty. Pomysł nie był skomplikowany: kurtyzany miały zostać uświadomione klasowo i przy okazji podleczone, a następnie skierowane do pracy w fabrykach, gdzie wrastały w społeczeństwo pod baczną kuratelą wypróbowanych robotnic. Założenia były więc na miarę innych eksperymentów doby inżynierii społecznej. W organizację leningradzkich przybytków cnoty zaangażowała się żona samego Siergieja Kirowa, czyli sekretarza miejskiej jaczejki WKP(b). Marija Markus, bo o niej mowa, posunęła się tak daleko, że w pierwszomajowym pochodzie w 1929 r. zorganizowała zwartą kolumnę zresocjalizowanych prostytutek, które przemaszerowały przed trybuną honorową. Generalnie jednak skutek okazał się odwrotny do zamierzonego: biznes seksualny zszedł do jeszcze głębszego podziemia. Według Mitrofanowa taki dość oczywisty wniosek usiłowała przedstawić władzom znana moskiewska prostytutka Tania Jegorowa. W liście do ówczesnego komisarza oświaty Anatolija Łunaczarskiego udowadniała, że antyhigieniczne, bo konspiracyjne, warunki zawodowe szkodzą zdrowiu. Jeśli nie ZSRR, to na pewno klientów. Jegorowa prosiła wysoką instancję o ludzkie warunki dla siebie i swoich koleżanek, a jej opinię potwierdziła praktyka resocjalizacji przez pracę. Sprytne kurtyzany nie wypełniały wyśrubowanych norm fabrycznych, deprawując za to skutecznie niewinne dotąd sowieckie przodowniczki. Niestety, Kreml nie wykazał należytej empatii wobec szczególnej kategorii obywatelek. Kuratelę nad ośrodkami przejęły wkrótce tzw. organy, czyli OGPU – NKWD.

Bucharinówki

Policja polityczna już od dawna miała prostytucję na celowniku. W 1922 r. wszedł w życie kodeks karny, w którym płatny seks został uznany za działalność przestępczą zagrożoną trzyletnim łagrem i konfiskatą mienia. Kurtyzany wysyłano na Sołowki, jak inne grupy obywateli, choć nie tak masowo. Nieszczęście przyniosła dyktatura Stalina; na początku lat 30. OGPU – NKWD stworzyły państwowy program „resocjalizacyjny", na podstawie którego profilaktoria przekształcono w regularne łagry. Stalin sięgnął po administracyjny przymus i represje na masową skalę. Najgorszą sławą cieszył się moskiewski obóz w klasztorze Troicko-Siergiejewskim. Jak głosiła plotka, uwięzione prostytutki były zmuszane do rozkopywania grobów miejscowego cmentarza w celu wydobycia kosztowności. Ale prawda okazała się znacznie gorsza: więźniarki były notorycznie gwałcone przez straż obozową oraz fizycznie maltretowane. A był to tylko wstęp do właściwych prześladowań. Jak całe społeczeństwo, także kurtyzany doświadczyły wielkiego terroru końca lat 30. Prostytutki aresztowano najczęściej pod zarzutem klasowej wrogości. Paradoksalnie jednak wiele z nich trafiło do łagrów z paragrafów politycznych, czyli pod zarzutami szpiegostwa na rzecz imperialistycznych wywiadów lub moralnego rozkładu społeczeństwa. W pierwszym przypadku chodziło oczywiście o zawodowe kontakty z dyplomatami lub zagranicznymi specjalistami, którzy licznie uczestniczyli w rozbudowie przemysłu. Jeśli chodzi o drugi zarzut, to stalinowscy śledczy często łączyli prostytucję z procesami politycznymi, by udowodnić moralny upadek oskarżonych. Tak postąpiono np. podczas rozprawy z partyjną frakcją Nikołaja Bucharina. W 1937 r. jednym z ważnych wątków procesu stało się oskarżenie głównego podejrzanego o moralny rozkład klasy robotniczej poprzez rozwiązłe życie i kontakty z prostytutkami. Te ostatnie społeczeństwo natychmiast nazwało „bucharinówkami". Skala represji była tak wielka, że kolejna edycja sowieckiej encyklopedii z 1940 r. donosiła z dumą: ZSRR jest jedynym państwem na świecie, w którym zjawisko prostytucji zanikło. Odtąd problem płatnej miłości stał się tematem tabu, ale jako że uparcie istniał, to w języku partyjnym pojawiły się eufemizmy, np. o kobietach chwiejnych moralnie. Tak było podczas II wojny światowej, gdy ZSRR otrzymywał pomoc od zachodnich sojuszników. W portach Murmańska, Archangielska czy Władywostoku pojawiły się kolonie brytyjskich oraz amerykańskich specjalistów. Stalin, chcąc okazać im wdzięczność, wydał polecenie organizacji tzw. interklubów, czyli miejsc rozrywki z pożądanym wręcz udziałem kurtyzan. Te nieoficjalne domy publiczne stały się przyczyną powojennych nieszczęść. Do łagrów trafiły bowiem profilaktycznie nie tylko prostytutki umilające życie sojusznikom, ale także komsomołki, które przychodziły do interklubów z partyjnego polecenia. Zresztą skala wojennej prostytucji nie jest jeszcze do końca znana. Wiemy sporo o instytucji tzw. polowych żon dla sowieckich oficerów, rekrutowanych nieomal oficjalnie z personelu żeńskich oddziałów pomocniczych. Dużo mniej informacji pochodzi z pierwszych miesięcy walk, kiedy to zdaniem autora programu „Kroniki moskiewskiego życia" oddziałom towarzyszyły armie uchodźców, w tym kobiet uprawiających socjalną prostytucję (o jej skali sztab generalny dowiedział się dopiero z raportów medycznych na temat wenerycznej epidemii w armii).

Interdiewoczki

Kolejne zaskoczenie spotkało Kreml już po śmierci Stalina. Chruszczow, uchylając nieco żelazną kurtynę, zorganizował w 1956 r. światowy festiwal młodzieży. Do Moskwy przyjechało 34 tys. cudzoziemców, a owocem radosnego święta było nader liczne potomstwo, jakie pozostawili Rosjankom goście ze wszystkich kontynentów. Co gorsza, jeden z dociekliwych dziennikarzy brytyjskich opisał funkcjonowanie radzieckiej prostytucji odrodzonej ze stalinowskich zgliszcz (łącznie z cennikiem sięgającym 30 dolarów za noc). Chruszczow był wściekły, ale po rozprawie z kultem poprzednika nie mógł sięgnąć otwarcie po stalinowskie metody. Do rozprawy użyto zatem „drużynników", czyli sowieckiego ORMO. Ochotnicze patrole „oburzonych obywateli" śledziły podejrzane kobiety, a złapanym na gorącym uczynku, po uprzednim pobiciu, golono głowy. Jednym słowem powstała atmosfera moralnego ostracyzmu, nie tylko wobec kurtyzan, ale wszystkich kobiet, które utrzymywały jakiekolwiek kontakty z cudzoziemcami.

Na niewiele się to zdało, gdyż na początku lat 70. w ZSRR powstały stręczycielskie mafie. Działały głównie w hotelach sieci Inturist, a w ich skład, oprócz samych kurtyzan zwanych odtąd „interdiewoczkami", wchodził hotelowy personel, taksówkarze i milicjanci, którzy ochraniali biznes. Dzięki temu przemysł usług seksualnych złapał kolejny oddech, a same kurtyzany żyły jak bajkowe księżniczki. Zarabiały po 200 dolarów za noc, co było kwotą niewyobrażalną dla szarego obywatela. Oczywiście, czasami były sądzone przez robotniczo-chłopskie kolegia. Na pytanie, jak trafiły do zawodu, odpowiadały, że miały po prostu... niewyobrażalne szczęście w życiu. Grzywna za prostytucję wynosiła bowiem 100 rubli, czyli przeciętną płacę robotnika, ale był to tylko ułamek ich nocnych dochodów. Jedynym zagrożeniem były jak zwykle choroby weneryczne, bo według danych sanitarnych radzieckie prostytutki aż do końca istnienia ZSRR nie dysponowały żadnymi środkami ochronnymi.

Dlatego już pod koniec lat 70. powstały warunki do epidemiologicznej recydywy. Na to czekały władze, które przywróciły przymus leczenia kurtyzan. Lekarze wenerolodzy otrzymali uprawnienia administracyjne i w przypadku odmowy wzywali milicję, która zamykała pacjentki w specjalnych oddziałach szpitalnych. Taki system zmniejszania problemu prostytucji przydał się ze względów ideologicznych oraz propagandowych. Otóż badania ówczesnego MSW wykazały, że 95 proc. kurtyzan to kobiety ze środowisk robotniczych, co zadawało kłam wysokiej moralności sowieckiego społeczeństwa. Aby ukryć ten fakt przed moskiewską olimpiadą 1980 r., wszystkie znane kurtyzany wysiedlono ze stolicy na równi z bezdomnymi i kryminalistami. Ale fali prostytucji nie dało się już zatrzymać, zwłaszcza w miarę pogarszania się sytuacji ekonomicznej.

W latach 80. do interdiewoczek dołączyły kurtyzany zarabiające na trasach samochodowych i, o dziwo, państwo tolerowało ten rodzaj działalności. Natomiast pod koniec dekady wiele grup sutenerskich przekształciło się w bandy rabunkowe. Na polecenie swoich kryminalnych opiekunów prostytutki dodawały do alkoholu środek usypiający o nazwie klorofen, co pozwalało na grabienie nieprzytomnych klientów; wielu z nich zmarło, a działające w takich bandach kurtyzany zaczęto nazywać klorofenówkami. Było to apogeum sowieckiego przemysłu usług seksualnych, którego działalności nie dało się już ukryć przed społeczeństwem. Także filmowcy i dziennikarze doby pieriestrojki upowszechniali wiedzę o prostytucji. Tak pojawił się dokument „Umrzeć z miłości" w reżyserii Tofika Szechwerdijewa. Opowiadał o młodej rodzinie moskiewskiej wychowującej troskliwie trójkę dzieci i pomagającej starym rodzicom. Tyle że... matka była prostytutką, a ojciec – sutenerem. Ale prawdziwym wstrząsem dla opinii publicznej okazał się film „Interdiewoczka" Piotra Todorowskiego na podstawie powieści „Prostytutka" leningradzkiego dziennikarza Władimira Kunina. Autentyczna historia współczesnej kurtyzany złamała tabu, ujawniając przy tym kulisy brudnego biznesu stręczycielskiego. No, a potem rozpadł się ZSRR i w nowej Rosji masowo powstawały „agencje modelek", czyli nowoczesna forma prostytucji, głównie zaś eksportu „żywego towaru" przez otwarte już granice. Dziś rosyjski kodeks karny nie karze prostytucji jako takiej, ale podobnie jak w całej Europie za przestępstwo uznaje się organizację procederu oraz czerpanie zeń zysków.

W dawnej Rosji prostytucję uznawano za przestępstwo, a odpowiednie zapisy prawne znalazły się już w kodeksie cara Aleksieja Michaiłowicza. W miarę upływu czasu rosła jednak tolerancja, a może po prostu zwyciężał zdrowy rozsądek. W każdym razie kolejni władcy coraz wyraźniej dostrzegali fiasko opresyjnego podejścia do najstarszego zawodu świata. Popytu na tego rodzaju usługi nie można było zakazać, dlatego w połowie XIX w. surowe kary zastąpiono policyjną ewidencją, do której na początku kolejnego stulecia dołączyły bezwzględnie egzekwowane normy sanitarne.

Pozostało 96% artykułu
Historia
Tortury i ludobójstwo. Okrutne zbrodnie Pol Pota w Kambodży
Historia
Kobieta, która została królem Polski. Jaka była Jadwiga Andegaweńska?
Historia
Wiceprezydent, który został prezydentem. Harry Truman, część II
Historia
Fale radiowe. Tajemnice eteru, którego nie ma
Historia
Jak Churchill i Patton olali Niemcy