Islamskie odrodzenie religijne nastąpiło jeszcze w czasach Związku Radzieckiego i miało swój udział w rozpadzie imperium. Współczesna Moskwa początkowo wykorzystała muzułmański renesans, po czym wpadła w pułapkę własnych manipulacji, sama pogrążając się w chaosie konfliktów na północnym Kaukazie. Jedno nie ulega wątpliwości: wbrew rozpowszechnionej opinii rozpad czerwonego imperium wcale nie był bezkrwawy.
Towarzysze muzułmanie
Aby zrozumieć geopolityczną grę, do jakiej po rozpadzie ZSRR natychmiast przystąpiła Rosja, trzeba głębiej sięgnąć do historii imperium w jego samodzierżawnej i totalitarnej odsłonie. Lub nawet wcześniejszych, zważywszy, że gigantyczna przestrzeń zwana Eurazją była wymarzonym polem imperialnych eksperymentów. Rosję poprzedzały w tym dziele Państwo Chińskie i Kaganat Chazarski, ten ostatni z panującą religią judaistyczną. Po nich pałeczkę przejęły chanat tatarsko-mongolski i mocarstwo Tamerlana, a więc narody i grupy etniczne wyznające islam. Odpryskiem muzułmańskiego kalifatu eurazjatyckiego był również sułtanat osmański, z którym Rosja stoczyła krwawe boje o palmę imperialnego pierwszeństwa.
Moskwa zdominowała Eurazję dopiero w XVII–XIX w. Nieprzerwany wzrost włączał w Rosję nie tylko kolejne terytoria, narody i grupy etniczne, ale także całe kultury i religie. Proces ekspansji dotykał w podstawowym stopniu obszary rdzennie muzułmańskie lub zislamizowane. Na rubieży XX w. imperium miało już wielokonfesyjny charakter, przejawiając z tego powodu rodzaj tolerancji wyznaniowej. Oznacza to, że prawosławne chrześcijaństwo posiadało status religii panującej, ale istnienie wielomilionowych rzesz katolików, a także muzułmanów, konfucjanistów oraz buddystów nie pozwalały na otwartą dyskryminację. Wręcz przeciwnie, Petersburg, kierując się politycznym wyrachowaniem, gwarantował lokalną swobodę wyznaniową jako fundament wewnętrznej stabilności imperium.
Nie było mowy o masowych prześladowaniach z powodów wyznaniowych, bo te zapoczątkował dopiero bolszewicki pucz. Komuniści, zagarnąwszy władzę, doprowadzili olbrzymi kraj do stanu agonalnego. Sięgnęli zatem początkowo po hasło religijnej tolerancji, aby przeciągnąć na swoją stronę narody, które, korzystając z chaosu wojny domowej, pragnęły się usamodzielnić państwowo. Za liberalnymi z pozoru sztandarami bolszewików kryły się jednak bagnety rewolucji, czyli terror i militarna reintegracja imperium, w imię obłędnej ideologii marksistowskiej. A ta ustami swojego proroka Włodzimierza Uljanowa Lenina głosiła, że religia to opium dla ludu. Tym niemniej już 20 grudnia 1917 r. rada komisarzy ludowych, czyli bolszewicki rząd, wydała odezwę „Do pracujących towarzyszy muzułmanów całej Rosji i Wschodu". W dokumencie podpisanym przez Lenina i Józefa Stalina jakoś mało było odniesień do Koranu, a wiele do walki klasowej z imperializmem, tak jakby muzułmanie chodzili do meczetów studiować twórczość Karola Marksa.
Jak twierdzi dziennikarz i obrońca praw człowieka Oleg Panfiłow, najważniejsze okazały się bolszewickie obietnice swobody wyznania oraz wolności narodowej i kulturalnej. Przeczy to nieco współczesnej nam opinii, że na początku XX w. narody islamskie Rosji nie miały świadomości państwowej i zdolności do politycznej samoorganizacji. A przecież od 1905 r. w Dumie istniała partyjna frakcja Związku Muzułmanów złożona z deputowanych reprezentujących Turkiestan, Przed- i Zakaukazie oraz Powołże i Krym. W 1918 r. nowi władcy Kremla wsparli również militarnie islamski Azerbejdżan w wojnie z Armenią o Górski Karabach, co z kolei przeczy tezie o odwiecznej przyjaźni Rosjan z Ormianami. Takimi metodami w latach 1920–1924 Moskwa podporządkowała sobie ponownie wszystkie republiki kaukaskie oraz całą Azję Środkową. A potem już bez ideologicznych manipulacji przystąpiła do rozprawy ze wszystkimi religiami, a więc także z islamem.