Kaspar Hauser: ofiara czy oszust?

Tajemnica Kaspara Hausera od blisko 200 lat rozpala wyobraźnię. Do dziś nie wyjaśniono, czy był przebiegłym hochsztaplerem czy przez lata więzionym potomkiem księcia Badenii.

Aktualizacja: 14.10.2017 11:06 Publikacja: 12.10.2017 16:29

Czy Kaspar Hauser (1812–1833) był synem księcia?

Czy Kaspar Hauser (1812–1833) był synem księcia?

Foto: Wikipedia

Opuszczony zamek w Pilsach koło Neumarkt podupadł i przemieniał się w odstręczającą ruinę, dopóki nie kupiło go małżeństwo Kurzendörferów. W 1982 r. mijał rok, odkąd zaczęli przywracać życie zapomnianej budowli, gdy w stercie gruzu znaleziono na wpół spróchniałą figurkę konia. Skrawek drewna przyniósł nagły rozgłos zamkowi, a stara zabawka jak magnes ściągnęła do wsi media i turystów.

Artefakt, zamiast trafić na śmietnik, stał się sensacją z powodu poprzedniej mieszkanki zamku, pisarki Klary Höffner, która w 1924 r. odkryła kryjówkę między stropem parteru a podłogą pierwszego piętra. Wewnątrz było trochę zbutwiałych ubrań i słomy oraz sylwetka konia narysowana na ścianie czerwoną kredą. Rozmiary komórki o bokach 4,5 na 2,5 m i wysokości 1,6 m z grubsza zgadzały się z opisem sprzed wieku i choć innych związków tego miejsca z „sierotą Europy" nie było, wyobraźni starczyło do napisania książki.

W zabawce podobnej do tych ze wspomnień Hausera wyznawcy zyskali relikwię, a sam mit wjechał na drewnianym koniku w kolejne stulecie. Zlecone przez właścicieli badania dendrochronologiczne miały ustalić, że drewno pochodziło z dwóch pierwszych dekad XIX w., lecz na tym skończył się wszelki dostęp do znaleziska. Jednak legenda wiodła własny literacki żywot, któremu prawdziwy Hauser nie był do niczego potrzebny. Z życiorysem, w którym pewna jest tylko data śmierci, fantazja nie mogła zresztą obejść się inaczej.

„Sierota Europy" pojawia się na scenie

Nawet wśród naocznych świadków nie było zgody, co widzieli od 26 maja 1828 r., gdy zaczęła się ta dziwaczna historia. W Norymberdze uroczyście obchodzącej Zielone Świątki na Unschlittplatz pewien młody człowiek zwracał na siebie uwagę nędznym chłopskim ubiorem, zachowaniem zdradzającym zagubienie i dziwnym chodem przypominającym kroki niemowlęcia. Nic zresztą dziwnego, bo stopy miał poranione do krwi przez źle dopasowane i podarte trzewiki. Być może na ich widok chłopcem zainteresował się miejscowy szewc Georg Weickmann.

Czego chłopak szukał w mieście, zdradzał list adresowany do rotmistrza Fryderyka von Wesseninga, dowódcy szwadronu w 6. regimencie szwoleżerów. Anonimowy autor podawał się za ubogiego parobka, ojca dziesięciorga własnych dzieci, który półsierotą zajmował się od listopada 1812 r., gdy matka oddała mu pod opiekę kilkumiesięczne niemowlę. Informowano, że dziecko jest wychowane po katolicku oraz potrafi czytać i pisać, choć nie bywało poza domem. Tajemniczy opiekun w dramatyczny sposób zalecał Wesseningowi przyjąć chłopca do wojska albo zabić wedle upodobania. List był datowany w 1828 r. i został napisany na bawarskiej granicy, co można czytać w różny sposób, bo Bayerische Grenze było też nazwą miejsca leżącego w obrębie Neumarkt in der Oberpfalz, miasta odległego o 35 km od Norymbergi.

W Bawarii ochotników do wojska przyjmowano od 17. roku życia, dlatego znajdę zaprowadzono do kwatery rotmistrza w gospodzie Czarny Krzyż. Pod nieobecność oficera gościa poczęstowano świąteczną kiełbasą i piwem, ale chłopiec jedno i drugie wypluł jak truciznę. Chętnie za to spożył żytni chleb i wodę, po czym zmożony sytością poszedł spać do stajni. Kiedy wieczorem poirytowany Wessening obejrzał chłopca i dziwny list polecający, nie zechciał mieć z tym nic wspólnego i przekazał sprawę policji.

Chłopaka przesłuchało sześciu policjantów, jednak nie dowiedzieli się wiele. Znaleziono za to drugi list napisany jakoby przed szesnastu laty przez matkę znajdy. Dziecko miało się urodzić 30 kwietnia 1812 r. i otrzymać na chrzcie imię Kaspar. Kobieta, nie mogąc opiekować się synem, oddała go obcym, z prośbą, by w wieku 17 lat trafił do 6. regimentu, w którym służył jego ojciec. Rotmistrz nie mógł jednak znać domniemanego rodzica, bo oddział stacjonował w Norymberdze dopiero czwarty rok – wojny napoleońskie tak przetrzebiły regiment, że wymagał sformowania od nowa. Na dodatek nawet pobieżne porównanie obu listów wskazało, że napisała je jedna osoba i najpewniej w tym samym czasie. Nawet papier pochodził z tej samej szwajcarskiej papierni Mühlhof. Wszakże styl i charakter pisma zdawały się zbyt wyszukane jak na parobka.

Młodzieniec miał w kieszeniach kilka kartek zadrukowanych modlitwami, różaniec, tajemniczą okultystyczną broszurę ze „zmarnowanym czasem i straconymi latami" w tytule, chustkę do nosa z monogramem K.H., klucz do drzwi i nieco złotawego proszku zawiniętego w papier. Dwóch ostatnich przedmiotów niemiecka medycyna ludowa używała do leczenia epilepsji. Choć najczęściej powtarzanym przez chłopaka zwrotem było „Nie wiem" i zdanie „Chcę być kawalerzystą, jak mój ojciec", policjantowi Johannowi Wüstowi przybysz wydał się bardziej komunikatywny, niż to mówi legenda. Przybłęda potrafił sylabizować pismo, recytował z pamięci pacierze i wiedział, czym są pieniądze. To właśnie Wüst wpadł na pomysł, by dać przybłędzie papier, na którym chłopak napisał „Kaspar Hauser", choć przez małe „h".

Ciekawe, że pierwsze osoby, z którymi Hauser miał do czynienia w Norymberdze, a więc Jakob Beck towarzyszący szewcowi Weickmannowi w drodze do Czarnego Krzyża, służący rotmistrza Wesseninga nazwiskiem Merk, który spędził z chłopcem kilka godzin w oberży, a także policjanci nie dostrzegli w młodzieńcu niczego niezwykłego. Mieli go za nierozgarniętego wieśniaka zgubionego w dużym mieście. Można więc sądzić, że mit Kaspara Hausera powstał w miejskim areszcie, do którego chłopiec trafił jak inni włóczędzy. W wieży Luginsland Kaspar spędził siedem najbliższych tygodni pod obserwacją strażnika Andreasa Hiltla.

Osoba ukrywająca się za lustrem

Z aresztu do miasta zaczęły docierać coraz dziwniejsze wieści. Więzień miał mieć psychikę trzylatka, lecz wedle innych – sześciolatka, jakby to nie stanowiło większej różnicy. Nie znał ognia i uparcie szukał osoby ukrywającej się za lustrem. Nie umiał mówić, gaworzył tylko i łagodnie się do wszystkiego uśmiechał, nie umiejąc odróżnić rzeczy żywych od martwych, choć strasznie cierpiał z powodu zabijanych owadów. Jego ulubionym zajęciem było siedzenie na podłodze z wyciągniętymi prosto nogami, często przy tym zapadał w kataleptyczny sen, z którego ciężko go było wybudzić. Fascynowały go też błyszczące przedmioty, zwłaszcza kapiące od ozdób mundury. Nadal żył tylko ciemnym chlebem i wodą. Nie znał poczucia wstydu, przez co bez skrępowania wypróżniał się publicznie i mimo prawie dorosłego wieku wydawał się całkiem aseksualny, co miały zdradzić kąpiele urządzane chłopcu przez żonę nadzorcy. Ponieważ Hauser nie wydał się groźny, pozwolono mu opuścić celę i przenieść się na parter, gdzie zamieszkał z małżeństwem Hiltlów i dwójką ich dzieci. Starszy syn strażnika, 11-letni Julius, zaczął nawet uczyć Kaspara pisać i czytać.

Więzień od początku ściągał do aresztu wycieczki ciekawskich i coraz bardziej wpływowych gości, wśród których znalazł się burmistrz Norymbergi Jakob Binder. Z jego inspiracji Kaspara zbadał lekarz sądowy dr Paul Preu, w asyście doktora Karla Osterhausera. Młodzieniec zdawał się okazem fizycznego zdrowia. Był dobrze odżywiony, miał szerokie barki i pełną rumianą twarz zadowolonego z życia idioty. Tylko biała skóra wskazywała na brak kontaktu ze słońcem. Preu dopatrzył się nieznacznego zwyrodnienia stawów kolanowych, co miało być skutkiem małej ilości ruchu. Znamię na prawym ramieniu chłopca uznano za ślad po szczepieniu przeciw ospie. Ten sposób zapobiegania chorobie dotarł do Europy z Turcji w XVIII w., ale dostępny był tylko elitom. Stąd plotka o arystokratycznym pochodzeniu Hausera, choć podobnych blizn chłopiec miał kilka i to na obu rękach. Najdziwniejsza okazała się konkluzja Preua, że Kaspar jest dzikim dzieckiem, samotnie wychowującym się w lesie, bez kontaktu z ludzką cywilizacją. Mimo że jego kolega po fachu odciął się od tej opinii, teza trafiła na podatny grunt. Wciąż popularne były idee Jana Jakuba Rousseau, które w przypadku Hausera płynnie mieszały się z nową romantyczną modą na mroczne i tajemnicze opowieści. Tak zaczęła się hauseromania, która niedługo ogarnęła Niemcy, a wkrótce całą Europę. Chłopiec odtąd wprost nurzał się we współczuciu i ludzkiej ciekawości.

Dobry dzikus i polityka

Żarty się skończyły, gdy w życie Kaspara wtargnęła polityka. Kilka wpływowych osób dopatrzyło się fizycznego podobieństwa chłopca ze zmarłym przed dziesięciu laty wielkim księciem Badenii Karolem Ludwikiem. Jego jedyny syn i następca tronu umarł w kołysce jesienią 1812 r., trzy tygodnie po narodzeniu. Gdy na scenie pojawił się Hauser, na zamku w Karlsruhe zasiadał jeszcze ostatni legalny sukcesor tej gałęzi rodu Zähringerów i stryj poprzednika, bezdzietny Ludwik I. Koniec jego panowania otwierał drogę do korony synom Karola Fryderyka, wyłączonym z sukcesji przez mezalians ojca z Luise Karoline Geyer, pośledniego urodzenia szlachcianką, pełniącą przed zamążpójściem funkcję dworskiej pokojówki. Nie chciano jej darować niskiego statusu, zwłaszcza w porównaniu z matką zmarłego książątka, Stefanią de Beauharnais, siostrzenicą Józefiny Bonaparte i adoptowaną córką samego cesarza Napoleona I.

Ambitna Luise nigdy nie pogodziła się jednak z utratą przez synów prawa do władania Badenią. Śmierć niemowlęcia była jej na rękę, plotkowano więc, że hrabina podmieniła książęce dziecko na martwego noworodka. Pasowało to jak ulał do wizerunku ekscentrycznej matrony, która nocami straszyła w przebraniu białej damy. W 1818 r. pani Geyer dopięła swego, uzyskując dla siebie tytuł hrabiny von Hochberg, a dla syna Leopolda prawo do książęcej korony.

Plotkarzom nie umknęła zbieżność daty narodzin zmarłego w kołysce dziedzica z domniemanym przyjściem na świat Kaspara Hausera w 1812 r. Pogłoski o ukrytym książątku krążyły po Niemczech od dawna. Przed laty spore zamieszanie wywołała wiadomość w butelce wyłowiona z Renu, której autor po łacinie skarżył się na los jeńca trzymanego w lochu, by jego miejsce zajął uzurpator. Choć przeszukano każdą piwnicę i lisią norę w górze rzeki, niczego nie znaleziono.

Oliwy do ognia dolał burmistrz Binder, publikując 14 lipca 1828 r. „Obwieszczenie" o młodzieńcu więzionym od urodzenia w straszliwych warunkach i całkowitym odosobnieniu. Jak wydobyto tę historię od kogoś, kto znał tuzin słów, nie wiadomo. Dokument wydawał się tak niedorzeczny i groźny, że staraniem ministra spraw wewnętrznych Bawarii i prezesa sądu apelacyjnego Paula von Feuerbacha nakład pisma został skonfiskowany.

Sędzia Feuerbach odwiedził Hausera już 11 czerwca i w nim chłopiec znalazł najwierniejszego protektora. Jego staraniem od 18 lipca opiekę nad Kasparem powierzono na koszt miasta profesorowi Georgowi Daumerowi. Ten po trochu filozof, przyrodnik i szarlatan zajmował się m.in. homeopatią i badaniem „magnetyzmu zwierzęcego". Profesor przeprowadził na podopiecznym eksperymenty, które odkryły cudowne wprost zdolności Kaspara. Chłopiec podobno świetnie widział w całkowitej ciemności, miał też nadzwyczajny słuch i fenomenalną pamięć. Nieznanym zmysłem znajdował też ukryte metalowe przedmioty, a nawet reagował na zmianę biegunów pola magnetycznego. Co najważniejsze, robił też niezwykłe postępy w edukacji. Być może zbyt szybkie, bo sukcesy Hausera zaczęły budzić nieufność. Niedawny mentalny osesek prowadził teraz obfitą korespondencję i brylował na salonach, a umiejętność jazdy konnej posiadł wręcz od niechcenia.

Kaspar znał już dość słów, by – zachęcony przez Daumera – napisać wspomnienia. Wynikało z nich, że życie spędził w pozbawionym światła ciasnym pomieszczeniu, wyposażonym tylko w barłóg ze słomy i wiadro na odchody. Za towarzystwo służyły mu dwa drewniane koniki i figurka przedstawiająca psa. W owej norze nie mógł rozpoznać pór dnia ani roku, nie pamiętał też niczego sprzed swojego uwięzienia. Przez zamknięte od zewnątrz drzwiczki nieznany mężczyzna z zakrytą twarzą podawał mu ciemny chleb i wodę. Co jakiś czas woda miała gorzki smak, a po jej wypiciu Kaspar zasypiał, by obudzić się z ostrzyżoną głową i obciętymi paznokciami.

Krótko przed uwolnieniem mężczyzna, wciąż ukrywając twarz, zaczął uczyć chłopca czytać i podpisywać się oraz powtarzać na głos pamiętne zdanie: „Chcę być kawalerzystą, jak mój ojciec". Po tym zaczęła się nauka chodzenia, zakończona włożeniem butów, które od początku raniły chłopcu stopy. Któregoś dnia nieznajomy wyprowadził więźnia z kryjówki i po długiej wędrówce Kaspar znalazł się sam w Norymberdze, nie pamiętał wszakże przebytej drogi.

Nawet ówczesna wiedza medyczna wykluczała – na co wskazywał dr Osterhauser – aby spędziwszy dzieciństwo w mroku i bezruchu, bez kontaktów społecznych i przy podobnej diecie ktoś mógł się cieszyć zdrowiem i odzyskać sprawność intelektualną. Tymczasem Hauserowi, poza błyskawicznie nadrobionym opóźnieniem edukacyjnym, nic nie dolegało. Nie było śladów trwałego zwyrodnienia stawów, krzywicy, zmiękczenia kości czy zaniku mięśni. Nawet strażnik Hiltel zeznał, że chłopiec zwyczajnie wszedł po 90 stromych stopniach prowadzących do celi. Zadziwiające jak na osobę, która w wieku 16 lat stawiała pierwsze kroki na własnych nogach. Współczesna nauka dysponuje materiałem porównawczym w postaci „przypadku Genie" z Kalifornii, która spędziła 13 lat w całkowitym odosobnieniu. Gdy ją znaleziono, dziewczynka ważyła zaledwie 26 kg, nie potrafiła przeżuwać, poruszać kończynami i do końca życia pozostała niema, a wszelkie próby socjalizacji zakończyły się fiaskiem.

Jedynymi śladami wspomnień Hausera sprzed uwięzienia były zamki, które mu się przyśniły dwukrotnie w sierpniu. Bogactwo detali sugerowało znajomość architektury renesansowej, jednak do dziś nie udało się dopasować opisów i rysunków Hausera do żadnej konkretnej budowli.

Tajemniczy zamachowiec i lord hochsztapler

Po roku zainteresowanie Hauserem mocno przygasło, a w dodatku podopieczny popadł w konflikt z profesorem Daumerem. Powodem była niknąca ochota do nauki i coraz częstsze przypadki łapania Kaspara na łgarstwach. Po kolejnej scysji nieoczekiwanie nastąpił pierwszy zamach na życie chłopca. Gdy 17 października 1829 r. po lekcji katechezy Hauser nie przyszedł na posiłek, znaleziono go zakrwawionego w piwnicy z ciętą raną głowy. Zaatakować go miał zamaskowany włamywacz w czerni, w napastniku Kaspar rozpoznał jednak swojego upiornego opiekuna z dzieciństwa. Morderca, zadając cios, miał powiedzieć: „Musisz umrzeć, zanim opuścisz Norymbergę".

Napastnik oczywiście znikł bez śladu, za to Hauser znów znalazł się w centrum uwagi. Przydzielono mu stałą ochronę policyjną w osobie porucznika Hickela, a Daumer pod pretekstem względów bezpieczeństwa z ulgą oddał chłopca pod opiekę radnego Johanna Biberbacha. Plotki związane z Hauserem odżyły z podwójną mocą, choć już szeptano, że zamach był mistyfikacją, by wywołać zainteresowanie i współczucie. Wkrótce z powodu skłonności Kaspara do konfabulacji także Biberbachowie stracili serce do wychowanka, zwłaszcza gdy po jednej ze scysji omal się nie postrzelił – podobno przez przypadek – z pistoletu.

W maju 1830 r. Hauser trafił pod skrzydła barona Gottlieba von Tuchera, który po początkowym entuzjazmie także uznał podopiecznego za nałogowego kłamcę. Jednakże od domniemanego zamachu wokół chłopca krążył już angielski arystokrata Philip Stanhope, który szybko zdobył zaufanie Hausera komplementami i prezentami, a wkrótce dzięki swoim wpływom przejął kontrolę nad życiem chłopca. Wyznaczył nawet nagrodę w wysokości 500 guldenów za informacje o Hauserze i zamachowcu. Gdy mu się wydało, że chłopiec wtrąca do zdań węgierskie słowa, urządził Kasparowi dwie wyprawy nad Dunaj w towarzystwie Hickela i von Tuchera, jednak podróże niczego nie wyjaśniły. Potem Stanhope zorganizował chłopcu tournée po książęcych dworach w Niemczech, co odebrano w Badenii jako prowokację, zwłaszcza że Ludwik I akurat zmarł zbyt nagle, aby obeszło się bez plotek o truciźnie.

Lord obiecywał chłopcu wyjazd do Anglii, ale w listach do rodziny nawet nie wspominał o Hauserze, mimo że przez dwa lata niczym innym się nie zajmował. Wkrótce Stanhope został wyłącznym prawnym opiekunem Hausera, a Norymberga już zamierzała skreślić Kaspara z listy miejskich wydatków. Nie wiadomo, czy lord przy pomocy Hausera prowadził własną grę, czy też wyciągał z ognia cudze kasztany. Prawdą jest, że w swojej ojczyźnie był kompletnie spłukany i żył z roli usłużnego pieczeniarza na różnych dworach Europy.

W grudniu 1831 r. Stanhope niespodziewanie przeniósł wychowanka do domu Johanna Mayera w Ansbach, miasteczka odległego o 50 km od Norymbergi. Choć lord nadal łożył na utrzymanie Hausera, od tej pory na zawsze znikł z jego życia. Z dala od wielkomiejskich salonów, zainteresowania wielbicieli i pochlebstw Kaspar czuł się jak ryba wyjęta z wody. Musiał teraz wieść zwyczajne życie prowincjusza, tym nudniejsze, że w 1832 r. sędzia Feuerbach załatwił mu stałą pracę pisarza w miejscowej kancelarii prawnej. Sam Mayer był nie tylko kostycznym, wymagającym nauczycielem starej daty, ale wraz z żoną okazał się całkiem odporny na urok Hausera. Stanhope nie przysyłał nawet listów i nadzieja na przeprowadzkę do angielskiej posiadłości bladła z każdym miesiącem. W 1833 r. stosunki Hausera z Mayerami stały się mocno napięte, bo małżeństwo zgodnie oskarżało wychowanka o patologiczną skłonność do kaprysów, lenistwa i kłamstw.

Z początkiem grudnia Kaspar stał się wyjątkowo podekscytowany i opowiadał o umówionym spotkaniu z jakąś panną w miejscowych ogrodach pałacowych. Wczesnym popołudniem 14 grudnia 1833 r. półprzytomny Kaspar wrócił do domu Mayerów, brocząc krwią z głębokiej rany w klatce piersiowej. Napastnikiem był ten sam co poprzednio mężczyzna w czerni, który znęcił chłopca obietnicą zdradzenia tajemnic jego tożsamości. Rozwiązanie zagadki miało kryć się w jedwabnej sakiewce, którą zamachowiec wręczył chłopcu, zadając cios sztyletem. Policja na wskazanym miejscu znalazła porzucony woreczek, lecz na świeżym śniegu były ślady tylko jednej osoby. Sakiewka zawierała list sporządzony pismem lustrzanym, treść była jednak tak enigmatyczna, że w istocie nie zawierała żadnej informacji. Kartka złożona była w trójkąt, jak twierdziła pani Mayer w sposób typowy dla listów Kaspara Hausera. Pismo zawierało też charakterystyczne dla chłopca błędy gramatyczne i ortograficzne. Wszystkie te okoliczności wzbudziły podejrzenia policji, lecz zapytany wprost przez Hickela, czy sam się okaleczył, chłopiec stanowczo zaprzeczył. Choć lekarze zrazu uznali ranę za niegroźną, Kaspar Hauser nieoczekiwanie zmarł 17 grudnia 1833 r.

Na tropie zagadki

Kolejne lata przyniosły wysyp pamfletów poświęconych głównie snuciu teorii spiskowych. Na czele listy podejrzanych znaleźli się: dwór Badenów, Stanhope, a nawet książę Metternich. O losie najbardziej fantastycznych i obraźliwych publikacji musiały przesądzać burzliwe procesy sądowe. Plotek nie zatrzymały nawet badania historyka Otto Mittelstachta z 1876 r., który dowiódł, że książęcemu dziecku stale towarzyszył taki rój krewnych i lekarzy, że o ukradkowej zamianie niemowląt nie mogło być mowy. W XX w. sprawą zajął się też znany psychiatra Karl Leonhard, który rozpoznał w Hauserze przypadek patologicznego oszusta o paranoidalnej osobowości, a w konkluzji się dziwił, jak najświatlejsi ludzie swoich czasów mogli uwierzyć w podobny stos niedorzeczności.

Zdawało się, że 1996 r. sprawę na zawsze zamknie tygodnik „Der Spiegel", zlecając porównanie DNA Hausera z kodem genetycznym Astrid von Medinger, żyjącej krewnej Stefanii de Beauharnais. Próbki pobrane z zakrwawionej bielizny Hausera, zbadane niezależnie w Birmingham i Monachium, jednoznacznie wykluczyły związek Kaspara z dynastią Badenów. Jednak inni badacze nie zostawili suchej nitki na metodologii analizy, dlatego w 2002 r. pobrano sześć nowych próbek z zachowanych włosów oraz ubrań Hausera. Jednak badania w Münster otworzyły spór na nowo, ponieważ o niczym nie przesądziły, prócz ustalenia z całą pewnością – jakże w stylu tej zagadki – że poprzednio badana krew z całą pewnością nie należała do Kaspara Hausera. Okazało się, że po upływie blisko 200 lat mit wciąż skutecznie zwodzi i zdumiewa. Wszakże, nawet uznając całą sprawę za mistyfikację, jest nadal otwarta kwestia, czy to rzeczywiście Kaspar był tak przebiegłym oszustem, czy raczej stał się mimowolną ofiarą wyobraźni, ambicji albo głodu rozrywki swoich możnych protektorów, bogatych przyjaciół i szukających sensacji wielbicieli.

Opuszczony zamek w Pilsach koło Neumarkt podupadł i przemieniał się w odstręczającą ruinę, dopóki nie kupiło go małżeństwo Kurzendörferów. W 1982 r. mijał rok, odkąd zaczęli przywracać życie zapomnianej budowli, gdy w stercie gruzu znaleziono na wpół spróchniałą figurkę konia. Skrawek drewna przyniósł nagły rozgłos zamkowi, a stara zabawka jak magnes ściągnęła do wsi media i turystów.

Artefakt, zamiast trafić na śmietnik, stał się sensacją z powodu poprzedniej mieszkanki zamku, pisarki Klary Höffner, która w 1924 r. odkryła kryjówkę między stropem parteru a podłogą pierwszego piętra. Wewnątrz było trochę zbutwiałych ubrań i słomy oraz sylwetka konia narysowana na ścianie czerwoną kredą. Rozmiary komórki o bokach 4,5 na 2,5 m i wysokości 1,6 m z grubsza zgadzały się z opisem sprzed wieku i choć innych związków tego miejsca z „sierotą Europy" nie było, wyobraźni starczyło do napisania książki.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie