II wojna światowa. Pierwszy dywanowy nalot na Warszawę

25 września 1939 r. ponad 400 samolotów Luftwaffe przez 11 godzin zrzucało na Warszawę setki ton bomb. Był to pierwszy w historii II wojny światowej nalot dywanowy na europejską metropolię.

Aktualizacja: 25.09.2016 09:18 Publikacja: 25.09.2016 00:01

Obrona przeciwlotnicza Warszawy we wrześniu 1939 r.

Obrona przeciwlotnicza Warszawy we wrześniu 1939 r.

Foto: Wikipedia

To nie była pierwsza wielka zbrodnia niemieckiego lotnictwa. Dwa lata wcześniej piloci ze zbrodniczego Legionu Kondor dokonali nalotu na Guernicę, niewielkie miasteczko zamieszkane przez zaledwie 5 tys. mieszkańców. Celem tej operacji miało być zdziesiątkowanie oddziału lewicowego Frontu Ludowego. Badania historyczne dowodzą, że piloci niemieccy wiedzieli doskonale, że obiekt ich nalotu znajdował się 14 km za miastem, ale idąc ślepo za przykładem załogi pojedynczego bombowca Heinkel He 111, potraktowali Guernicę jak żywy cel strzelniczy.

Bestialstwo Luftwaffe

Zdobyte doświadczenie z Hiszpanii podwładni Hermanna Göringa wykorzystali już w pierwszych dniach II wojny światowej. Niemieckie lotnictwo notorycznie łamało prawo wojenne i świadomie wybierało cele o wyłącznie cywilnym charakterze. 1 września 1939 r. o 4.40 rano 1. i 3. eskadra bombowców nurkujących typu Ju-87B dokonała kilku powtarzających się nalotów na położone w województwie łódzkim miasto Wieluń. Pominąwszy historyczny spór, czy to barbarzyńskie bombardowanie jest wydarzeniem rozpoczynającym II wojnę światową, należy podkreślić, że mieszkańcy Wielunia byli pierwszymi ofiarami tej wojny. W wyniku tego niczym nieuzasadnionego terroru niemieckiego lotnictwa śmierć mogło ponieść nawet ponad 2 tys. osób.

Nieco ponad godzinę po pierwszym nalocie na Wieluń, o 6 rano, pierwsze niemieckie bomby spadły także na obiekty wojskowe w Warszawie. Polską stolicę zaatakował niemiecki dywizjon z Prus Wschodnich. W obronie miasta wystartowała Brygada Pościgowa pod dowództwem pułkownika pilota Stefana Pawlikowskiego, składająca się z 54 jednopłatowych myśliwców PZL P.7a, PZL P.11a i PZL P.11c. Do 3 września maszyny te stacjonowały na lotniskach polowych w Zielonce, Poniatowie, Zaborowie i Radzikowie.

Dzisiaj ta bohaterska brygada nie ma nawet swojego święta ani nadanego sztandaru, a przecież mimo ogromnych różnic technicznych, dzięki wielkiej ofiarności naszych pilotów, z których aż siedmiu nie powróciło z pierwszej akcji, już pierwszego dnia wojny agresor stracił w pojedynku z brygadą 14 samolotów, a 10 zostało uszkodzonych. Brygada Pościgowa broniła stolicy do 7 września.

Od tego momentu Warszawa mogła polegać już wyłącznie na niezwykłym wysiłku wojsk obrony przeciwlotniczej, dysponujących 72 działami kalibru 75 mm, 24 działami kalibru 40 mm oraz siedmioma kompaniami przeciwlotniczych karabinów maszynowych. Było to bardzo niewiele jak na potrzeby obrony tak rozległego obszaru miejskiego.

22 i 23 września 1939 r. Niemcywybrali na obiekt bombardowania domy i synagogi dzielnicy żydowskiej, której mieszkańcy obchodzili wtedy święto Jom Kippur. Prawdziwe piekło rozpętało się jednak 25 września. Warszawiacy zapamiętali ten dzień jako „czarny" albo „lany" poniedziałek, stał się on zapowiedzią skrajnego barbarzyństwa tej wojny. Tego dnia zostały w sposób elementarny naruszone artykuły 25 i 27 konwencji haskiej IV z 1907 r. Perfidnym kłamstwem można nazwać przemówienie Hitlera z 8 listopada 1942 r., w którym cynicznie oświadczył, że bombardowania polskich miast, a szczególnie Warszawy, było przeprowadzone w sposób możliwie humanitarny, ponieważ on osobiście nakazał ocalić kobiety i dzieci.

Niemieccy piloci z charakterystycznym dla nich bestialstwem wybierali na cele bombardowań szpitale oznakowane na dachach znakiem czerwonego krzyża, zrzucali bomby na cmentarze, aby sprofanować polskie groby, nurkowali nad ulicami i odstrzeliwali z karabinów maszynowych nielicznych przechodniów. Wszelka próba wybielenia tych zbrodniarzy przez obecnych publicystów i historyków niemieckich jest skrajnie niemoralna. Na Warszawę spadło prawie 630 ton bomb burzących i zapalających. W mieście wybuchło około 200 pożarów. Zginęło kilkanaście tysięcy mieszkańców, a 35 tysięcy zostało rannych.

Los Rotterdamu

Po nalotach na miasta polskie przyszedł czas na zmasowane bombardowanie napadniętych krajów neutralnych. Atak powietrzny na Rotterdam w maju 1940 r., w wyniku którego zginęło 1000 mieszkańców tego miasta, został dokonany już po kapitulacji armii holenderskiej. Do niedawna nieliczni żyjący uczestnicy tej zbrodni twierdzili, że nie dostrzegli czerwonej flary informującej o odwołaniu ataku na port przez generała Hansa Schmidta. Około 60 bombowców He 111 zrzuciło 95 ton bomb i zamieniło 2,5 km kw. centrum wspaniałego holenderskiego miasta w bezludny, księżycowy krajobraz.

W odwecie za tę zbrodnię Royal Air Force przeprowadziła w nocy z 15 na 16 maja pierwszy nalot na obszar Zagłębia Ruhry. Niemcy po raz pierwszy poczuli przedsmak kary, jaka miała ich spotkać za naloty na Warszawę, Rotterdam czy Belgrad.

Współczesna publicystyka niemiecka pozwala sobie na moralne porównywanie zbrodni Luftwaffe do amerykańskich, brytyjskich i radzieckich nalotów dywanowych. To dowód arogancji i próba rewizji historii. Do maja 1940 r. rząd króla Jerzego VI powstrzymywał się od nalotów odwetowych na cele niemieckie. Sir Winston Churchill uczciwie ostrzegał, że jeśli Niemcy będą kontynuować ataki na cele cywilne, polityka ta ulegnie zmianie.

Niemcy nie zamierzali jednak zmienić swojego postępowania. Od lipca do października 1940 r. brytyjskie miasta i miasteczka, szczególnie Londyn i Coventry, były nękane przez niemieckie naloty dywanowe. W wyniku wydarzeń, które przeszły do historii pod nazwą bitwy o Anglię, śmierć poniosło 27 450 brytyjskich cywilów. Straty w maszynach po obu stronach były ogromne – Niemcy stracili łącznie 1733 samoloty, a Brytyjczycy 1087 maszyn.

Z tej klęski Luftwaffe już się nie podniosło. Tymczasem przystąpienie do wojny ZSRR w czerwcu 1941 r. i Stanów Zjednoczonych pół roku później zdecydowanie przechyliło szalę na stronę koalicji antyhitlerowskiej. Również w powietrzu.

28 marca 1942 r. RAF dokonał pierwszego nalotu dywanowego na Lubekę. Wydarzenie to rozpoczęło długą serię bombardowań całych Niemiec. Autorem i realizatorem koncepcji totalnych nalotów dywanowych był marszałek Królewskich Sił Powietrznych, angielski baronet sir Arthur Harris, mianowany w latach 1942–1945 dowódcą alianckiej floty powietrznej. To między innymi jego błyskotliwej koncepcji całkowitej eliminacji niemieckich celów przemysłowych, strategicznych i cywilnych Europa zawdzięcza szybki upadek hitlerowskich Niemiec. Minister propagandy III Rzeszy Joseph Goebbels nazywał go „masowym mordercą" lub „rzeźnikiem Harrisem". Do tej pory Niemcy uważają, że strategia Harrisa krzywdziła przede wszystkim ludność cywilną. To bardzo ignoranckie spłycenie faktów. Nikt nie zamierza zamiatać pod dywan faktu, że naloty dywanowe na Hamburg, Berlin czy Drezno miały często charakter odwetowy i były zapłatą za niemieckie ludobójstwo. Do dzisiaj w niejednym zakątku Europy – od hiszpańskiej Guerniki po Oslo, od czeskich Lidic aż po Petersburg, od Gdyni po Kretę – żyją ludzie gotowi spontanicznie postawić pomnik marszałkowi Harrisowi za jego koncepcję nalotów dywanowych na hitlerowskie Niemcy.

Burza nad Niemcami

W połowie 1943 r. alianci podzielili zadania. Samoloty RAF stosowały naloty nocne, podczas gdy naloty amerykańskie odbywały się w dzień. W pierwszej wyprawie na Hamburg przeprowadzonej z 24 na 25 lipca 1943 r. udział wzięło aż 347 bombowców Lancaster, 241 maszyn Halifax, 125 bombowców Stirling i 73 bombowce Wellington, w tym polskie samoloty dywizjonów bombowych 300 i 305. Łącznie na największy port Niemiec spadło 2460 ton bomb, z czego niemal połowa miała charakter zapalający. Jednej nocy na obszarze 10,5 km kw. zginęło 18,5 tys. mieszkańców. Bezradni piloci niemieckich myśliwców z kurczących się eskadr obrony powietrznej mogli jedynie z rozrzewnieniem wspominać bezkarne łowy na mieszkańców Wielunia, Warszawy, Belgradu czy Rotterdamu.

W październiku 1943 r. marszałek Harris uznał, że strategią dywanową należy objąć inne wielkie metropolie niemieckie, w tym Berlin. W 16 nalotach na stolicę Niemiec udział wzięło 9 tys. ciężkich bombowców, które zamieniły 2300 km kw. Berlina w stos ruin. W celu zmylenia radarów przeciwnika specjalne eskadry brytyjskich samolotów zrzucały nad niebombardowanymi dzielnicami miasta paski folii aluminiowej. Efekt był piorunujący – podczas gdy radary kierowały niemiecką obronę przeciwlotniczą w przeciwległy róg miasta, przez nikogo nieniepokojone eskadry lancasterów czy halifaksów wypluwały z siebie setki ton bomb na berlińskie dachy.

Epilogiem bombardowań w europejskim teatrze wojennym był los Drezna. 13 i 14 lutego 1945 r. nad tę nienaruszoną dotąd przez wojnę stolicę Saksonii nadleciało łącznie 796 bombowców typu Lancaster i 311 latających fortec typu B-17. Dotychczas większość Niemców i wielu negacjonistów zbrodni niemieckich uważało, że w Dreźnie zginęło nawet pół miliona ludzi. Ten mit podtrzymują takie opracowania historyczne jak „Drezno. Apokalipsa 1945" Davida Irvinga czy niezwykle popularna w Niemczech „Pożoga" (Der Brand. Deutschland im Bombenkrieg 1940–1945) Jörga Friedricha. Dopiero w 2011 r. specjalna komisja rządu Saksonii ustaliła bezsprzecznie, że w wyniku alianckiego bombardowania zginęło 25 tysięcy cywilów, w tym liczna grupa zagranicznych robotników przymusowych. Jest to więc liczba porównywalna do zgłaszanych przez niektórych historyków szacunków ofiar bombardowania Warszawy od 21 do 25 września 1939 r.

Oblicza się, że w wyniku alianckich nalotów dywanowych na całym obszarze Niemiec śmierć poniosło od 400 do 600 tys. osób. Alianci zrzucili na niemieckie miasta od 900 tys. do 1,35 mln ton bomb, blisko 19-krotnie więcej niż Niemcy na Anglię. Zapytany w czasie wojny o moralny aspekt nalotów dywanowych na Niemcy sir Artur Harris, wielki marszałek RAF, odpowiedział: „Oni zasiali wiatr, niech więc teraz zbiorą burzę!".

To nie była pierwsza wielka zbrodnia niemieckiego lotnictwa. Dwa lata wcześniej piloci ze zbrodniczego Legionu Kondor dokonali nalotu na Guernicę, niewielkie miasteczko zamieszkane przez zaledwie 5 tys. mieszkańców. Celem tej operacji miało być zdziesiątkowanie oddziału lewicowego Frontu Ludowego. Badania historyczne dowodzą, że piloci niemieccy wiedzieli doskonale, że obiekt ich nalotu znajdował się 14 km za miastem, ale idąc ślepo za przykładem załogi pojedynczego bombowca Heinkel He 111, potraktowali Guernicę jak żywy cel strzelniczy.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie