Przedziwnie plotły się losy Polaków w XX stuleciu. Pełne sprzeczności były historie jednej familii, rodziców i dzieci, braci i sióstr. Drogi, które wybierali najbliżej spokrewnieni, wiodły często w zupełnie różnych kierunkach. Dziedzictwo zapisane w genetycznych testamentach miało tu zapewne swoje znaczenie, ale decydowały przede wszystkim okoliczności, napotkani ludzie, przypadkowe zwroty biografii, aspiracje i emocje, wreszcie zakręty historii. W paradoksach rodzinnych rozdroży odbijała się, jak w zwierciadle, dramatyczna intensywność dziejów Polski. Na ogół paradoksy te miały wymiar prywatny, domowy, spektakl podziałów rozgrywał się w kameralnej atmosferze rodzinnego gniazda. Ale czasami stawał się własnością powszechną, tematem do publicznej dyskusji, pretekstem do refleksji nad postawami polskimi, jak w przypadku jednego pokolenia rodu Bocheńskich.
Było ich w tej generacji czworo. Najstarszym z rodzeństwa był Józef, znany również pod imionami Innocenty Maria, które przyjął, wdziewając habit dominikanina. Zaczynający karierę akademicką od studiów ekonomicznych późniejszy światowej sławy historyk logiki i twórca własnej koncepcji filozoficznej, rektor Uniwersytetu we Fryburgu, nieco ekscentryczny duchowny, dał się poznać również jako wybitny sowietolog i bezkompromisowy krytyk myśli lewicowej, ufundowanej na wykładni marksistowsko-leninowskiej. Drugim synem Adolfa i Marii (z Dunin-Borkowskich), legitymujących się herbem Rawicz, był Aleksander. W polskiej pamięci odcisnął się chyba najsilniej jako pisarz, polityk, człowiek czynu wierny swojej wizji historii i współczesności, ale też największe budził – i wciąż budzi – kontrowersje, wcielając tę wizję w życie. Potem na świat przyszła jedyna siostra, Olga, która do annałów weszła pod nazwiskiem swojego męża jako Zawadzka, z powodów zupełnie innych niż jej bracia, o czym mowa dalej. I w końcu Adolf, najmłodszy, który odszedł najwcześniej – życiorys piękny, bogaty, ale niedokończony, brutalnie przerwany w czasie największego z XX-wiecznych kataklizmów historycznych, II wojny światowej.
Skoro pewną wagę, nieprzesadną, przyznaliśmy już spuściźnie rodowej, warto wspomnieć w paru słowach o przodkach tego szlacheckiego kwartetu. Pradziadek, Tadeusz Bocheński, przywoływany w dokumentach także pod przydomkiem Lannsdorf, miał piękną kartę patriotyczną i żołnierską. Walczył w szeregach armii wielkiego cesarza Francuzów, zasłużył się w heroicznym powstrzymaniu Rosjan pod Berezyną, ale choć z tymi czynami wiązano później jego nazwisko, miał też inne, może poważniejsze osiągnięcia. Mianowicie dzięki umiejętnemu inwestowaniu i wzorowemu zarządzaniu stworzył najprężniejsze i najnowocześniejsze przedsiębiorstwo górniczo-hutnicze na ziemiach Królestwa Polskiego w I połowie XIX w., z ośrodkiem centralnym w Maleńcu. Był jednym z pierwszych przemysłowców, którzy realnie interesowali się warunkami pracy robotników: zatrudnił w swojej fabryce lekarza. Firma przetrwała zabory i obie wojny, znacjonalizowana, działała jeszcze efektywnie w latach PRL (tu wytwarzano narzędzia używane przy odbudowie Warszawy). Do dziś w pozakładowych budynkach działa Malenieckie Muzeum Techniki.
Dziadkowi z kolei, Franciszkowi Izydorowi, historia, jak zawsze skłonna do ironii, przyznała miejsce wśród zesłańców po powstaniu styczniowym, mimo że on sam, choć wspierał insurekcję na szczeblu administracyjnym, do idei zrywu zbrojnego podchodził bez entuzjazmu. Kontynuował natomiast z zaangażowaniem idee swego ojca jako organizator i praktyk polskiego życia gospodarczego pod zaborami, m.in. działając w Towarzystwie Rolniczym, pierwszej instytucji niepodlegającej bezpośrednio zwierzchności administracji carskiej. Towarzystwo skupiało przedstawicieli środowiska ziemiańskiego, jednak postulowało potrzebę zasadniczej zmiany feudalnej wciąż struktury społeczno-gospodarczej na wsi polskiej. Inicjatywa ta nie mogła jednak istnieć w oderwaniu od pierwszorzędnej dla Polaków kwestii niepodległości – z powodu jej rozwiązania przez Aleksandra Wielopolskiego polała się na ulicach Warszawy krew w 1861 r., co z pewnością przysporzyło sympatyków idei kolejnego powstania narodowego.
Dodać trzeba, że ojciec, Adolf, był doktorem nauk ekonomicznych i innowatorem w swoich włościach, matka zaś aktywnie uczestniczyła w działalności towarzystw społecznych, przede wszystkim o charakterze filantropijnym, a równocześnie dbała o formację religijną swoich pociech. Nie było to w tym przypadku przyuczanie do powierzchownego, siermiężnego katolicyzmu. Maria Bocheńska, autorka m.in. przekładów pism św. Teresy z Avila, sprawy wiary i praktyk religijnych traktowała bardzo poważnie, ale otwarcie – na wieczerzę wigilijną w Ponikwie, jak wspominała wiele lat później córka, zapraszani byli proboszczowie obu miejscowych parafii, rzymskiej i greckiej. Ta otwartość owocowała potem zaskakującymi postawami potomków wobec religii.