19 lat temu doszło do ataków terrorystycznych z użyciem samolotów na wieże WTC w Nowym Jorku i Pentagon. W rocznicę tych wydarzeń przypominamy tekst, który ukazał się w "Rzeczy o Historii" we wrześniu 2015 roku.
11 września 2001 r. o godzinie 6.33 pierwsze promienie wschodzącego słońca oświetliły wyspę Manhattan. Na niebie nie było chmur. Szykował się pogodny dzień, choć powietrze było orzeźwiająco chłodne. Po dwóch miesiącach niemal tropikalnych upałów mieszkańcy Nowego Jorku z ulgą witali upragnione ochłodzenie. Na stacji metra World Trade Center pojawili się pierwsi podróżni; większość z nich skierowała się do biur ulokowanych w dwóch najwyższych budynkach w mieście. Wielu z nich miało już nigdy nie powrócić do własnych domów.
Dramat rozpoczął się o godzinie 8.46, kiedy samolot linii lotniczych American Airlines, lot nr 11, o numerach rejestracyjnych N334AA, pilotowany przez Mohammeda Attę Al-Sayeda, lecący z prędkością prawie 900 km/h, wypełniony 10 tys. galonów paliwa, wbił się między 94. a 98. piętro północnej wieży WTC. Egipski porywacz wykonał mistrzowskie sprowadzenie olbrzymiego samolotu pasażerskiego, godne najlepszych pilotów świata. O 8.37 samolot zaczął obniżać poziom o 900 m na minutę z wysokości 8800 m W ciągu sześciu minut pilot sprowadził potężną maszynę na wysokość około 200 metrów nad Manhattanem, aby bezbłędnie, z chirurgiczną wręcz precyzją uderzyć w wieżę WTC. Powołana przez amerykański Kongres specjalna komisja śledcza, nazywana w mediach „Komisją 9/11", ustaliła, że samolot w momencie uderzenia dosłownie wyparował. Wielu sceptycznie nastawionych naukowców podważa racjonalność takiego myślenia. No chyba, że tego dnia w Stanach Zjednoczonych panowały inne prawa fizyki. Jak bowiem można wytłumaczyć, że pasażerski boeing zniknął, ale z pożogi uratował się papierowy saudyjski paszport Satama Al-Suqamiego, jednego z porywaczy?
O dramacie pracowników WTC Ameryka dowiedziała około 8.50 czasu nowojorskiego, kiedy przerwano program lokalnych i narodowych stacji telewizyjnych, by pokazać pierwsze zdjęcia z „pożaru", jaki trawił jedną z wież World Trade Center na Dolnym Manhattanie. Początkowo media informowały o wybuchu gazu na wysokości 94. piętra wieży północnej. Tysiące mieszkańców domów położonych na zachodnim brzegu rzeki Hudson przyglądało się z okien ze zdumieniem i całkowitą bezradnością tragedii, jaka rozgrywała się na drugim brzegu. Zmieniające się z minuty na minutę kolejne doniesienia medialne zaczynały brzmieć coraz mniej wiarygodnie. Cała Ameryka oglądała w osłupieniu zdjęcia z helikopterów telewizyjnych oblatujących palącą się wieżę północną. Na oczach świata rozgrywał się przerażający dramat ludzi, którzy uciekali przed ogniem, skacząc z okien najwyższych kondygnacji budynku. W pewnym momencie jeden z komentatorów telewizyjnych ogłosił, że otrzymał zdumiewające wiadomości z Waszyngtonu, gdzie rzekomo płonął Kapitol. Inna stacja telewizyjna powoływała się na depeszę agencyjną o ewakuacji członków Izby Reprezentantów i Senatu ze stolicy w nieznanym kierunku. Dopiero o 9.05, kiedy płonęła już druga wieża WTC, szef personelu Białego Domu Andrew Card zdecydował się przerwać spotkanie prezydenta George'a W. Busha z uczniami szkoły podstawowej na Florydzie, szepcząc mu do ucha, że właśnie otrzymał doniesienia o ataku na amerykańskie obiekty cywilne. W kraju, który posiada najlepiej zorganizowaną sieć komunikacyjną na świecie, panował tego dnia zupełny chaos informacyjny. Miało się wrażenie, że nikt nic nie wie, a coraz bardziej zadziwiające doniesienia z Waszyngtonu brzmią całkowicie niewiarygodnie.
Wbrew prawom fizyki
O godzinie 9.03 drugi samolot, Boeing 767-222, należący do amerykańskich linii United Airlines, lot nr 175, pilotowany przez pilota awionetek Al-Shehhiego, także wypełniony 10 tys. galonów paliwa, wbił się pomiędzy 77. a 84. piętro drugiej, południowej wieży WTC. Pilot zaczął gwałtownie obniżać pułap lotu z wysokości 8686 m nad New Jersey w tempie ok. 3000 m na minutę. Każdy pilot świata potwierdzi, że Al-Shehhi mistrzowsko sprowadził maszynę lecącą z szybkością prawie 1000 km/h nad Dolny Manhattan i z precyzją pocisku Stinger trafił w drugi wieżowiec WTC. Uderzenie samolotu w południową wieżę tylko pogłębiło chaos. Niektóre lokalne stacje telewizyjne podawały informacje o możliwym ataku rosyjskim, inne o samolocie lecącym z misją zniszczenia Białego Domu.