Z siekierą na agenta
Zamachy na Gomułkę były z pewnością najbardziej spektakularnymi i najlepiej zorganizowanymi spośród tych, których celem byli przywódcy komunistyczni w Polsce. Stanisław Jaros nie był jednak jedynym, który chciał wymierzyć sprawiedliwość sowieckim namiestnikom. Zamachy na przywódców partii były zresztą początkowo chlebem powszednim polskich komunistów. Ich ofiarami padali jeszcze w czasie okupacji I sekretarze PPR. Różnica polegała jednak na tym, że ginęli z rąk swoich partyjnych kolegów, a nie bojowników o niepodległość. PPR była organizacją kierującą się w swoim działaniu zasadami gangsterskimi, nie dziwi więc fakt, że walka o władzę rozstrzygana była w łonie tej organizacji za pomocą rewolweru i skrytobójczego mordu. Pierwszy ofiarą takich praktyk padł Marceli Nowotko. Ciało przywódcy PPR granatowa policja odnalazła 28 listopada 1942 r. nieopodal warszawskiego Dworca Zachodniego. Okoliczności jego śmierci nie są do dzisiaj ostatecznie wyjaśnione. Pojawiają się nawet sugestie, że mógł zginąć na rozkaz polskiego podziemia (Nowotko był współwinny wydawania akowców w ręce Gestapo). Większość historyków skłania się jednak ku teorii mówiącej, że wyrok śmierci wydali na niego konkurenci do władzy w partii. Początkowo o to morderstwo oskarżono braci Mołojców – Bolesława i Zygmunta. Ten pierwszy po śmierci Nowotki mianował się nowym przywódcą partii. Szybko jednak został zastrzelony z rozkazu pozostałych członków wierchuszki PPR. Istnieje także wiele poszlak wskazujących, że Mołojec mógł zostać przez nich fałszywie oskarżony, a prawdziwym zleceniodawcą zabójstwa Nowotki był Finder, który ostatecznie stanął na czele PPR.
Zostawmy jednak przestępcze porachunki polskich komunistów i wróćmy do głównego wątku opowieści. Bez wątpienia ulubionym celem zamachów organizowanych przez polskich patriotów był Bolesław Bierut. Zamachowcy planowali go wysadzić w powietrze, zastrzelić, zdarzył się nawet atak za pomocą siekiery. Niestety, żadna z podjętych prób wyeliminowania tego mordercy za biurka nie zakończyła się sukcesem, co więcej, Bierut w zasadzie nigdy nie był zagrożony bezpośrednio. Profesjonalnie zaplanowane zamachy przez członków polskiego podziemia niepodległościowego nie doszły do skutku, a spontaniczne akcje zdesperowanych jednostek neutralizowane były skutecznie przez liczną ochronę Bieruta.
Po raz pierwszy o zamachach na tego sowieckiego agenta świat usłyszał po słynnej ucieczce na Zachód Józefa Światły. „Czy pamiętacie, towarzyszu Tomaszu [konspiracyjny pseudonim Bieruta – przyp. aut.], jak w 1953 r. wdarł się na dziedziniec Belwederu robotnik, jak porąbał siekierą zastępującego mu drogę oficera ochrony i biegł do drzwi wejściowych, by was zamordować? Nie wiedział, że brama do waszego pałacu otwiera się tylko elektrycznie. I padł zastrzelony przez waszą ochronę. Nie znaleziono przy nim żadnych dokumentów i nie zidentyfikowano go. Czy pamiętacie, jak na rok przedtem przedarł się z pistoletem w ręku młody człowiek, który po drodze postrzelił porucznika Doskoczyńskiego i padł od kul tych, którzy mają czuwać nad waszym życiem? Czy pamiętacie, towarzyszu Tomaszu, jak w 1951 r. strzelił do was żołnierz Korpusu Bezpieczeństwa, pełniący służbę na posterunku w Belwederze, kiedy przechadzaliście się po parku? Nie trafił i palnął sobie w łeb z tego samego pistoletu, z którego do was strzelał. A pamiętacie, towarzyszu Tomaszu, wybuch pieca do ogrzewania w gmachu Rady Państwa w Warszawie, kiedy przybyliście na uroczyste otwarcie? To nie był normalny przypadek. To był zamach na wasze życie" – mówił Światło podczas audycji Radia Wolna Europa.
Ile zamachów zorganizowano na Bolesława Bieruta? Trudno to dzisiaj jednoznacznie stwierdzić. Komuniści informacje o tego typu próbach skrzętnie ukrywali. Po pewnym czasie usuwano je nawet z akt prowadzonych śledztw. Oficjalnie PRL była krainą mlekiem i miodem płynącą, a na jej czele stali światli i uwielbiani przez cały naród przywódcy. Wiadomość o tym, że jacyś obywatele Polski Ludowej w proteście przeciwko samowoli komunistów chcieli pozbawić życia któregoś z przywódców partyjnych, psułaby ten zbudowany na użytek propagandy wizerunek. Ostrożnie licząc, możemy mówić o co najmniej ośmiu planowanych lub zrealizowanych próbach zabicia Bieruta. Rozbieżności mogą wynikać także z tego, że w niektórych przypadkach zarzut próby zabójstwa mógł być spreparowany na potrzeby śledztw i procesów wytaczanych przez stalinowskich prokuratorów żołnierzom podziemia niepodległościowego. Być może tak właśnie było w przypadku chronologicznie pierwszego zamachu na Bieruta, przygotowanego przez jeden z oddziałów AK kilka miesięcy po ogłoszeniu manifestu PKWN. Zamachowcy postanowili zgładzić Bieruta w lubelskim teatrze podczas obchodów rocznicy rewolucji październikowej. Zanim do tego doszło, rozpracował ich radziecki kontrwywiad. Konspiratorów aresztowano i rozstrzelano. Kolejny zamach, do którego ostatecznie również nie doszło, zaplanował oddział AK ppłk. Franciszka Żaka ps. „Wir" w nocy z 28 na 29 grudnia 1944 r. Zamachowcy zamierzali wrzucić ładunki wybuchowe do mieszkania Bieruta przez otwory wentylacyjne. Z nieznanych powodów na miejsce zbiórki nie stawił się jednak człowiek odpowiedzialny za dostarczenie materiałów wybuchowych. Jeszcze bardziej tajemniczą próbę zabójstwa Bieruta podjęto ponoć w lutym 1947 r. w Hotelu Francuskim w Krakowie. Nie wiadomo, kto zlecił ten zamach i kto był jego bezpośrednim wykonawcą. Świadkowie twierdzili, że zamachowiec działał w sposób brawurowy i przemyślany. Do hotelu wkroczył pewnym krokiem, ubrany w mundur pułkownika NKWD i „uzbrojony" w wiarygodne dokumenty. Widząc sowieckiego oficera bezpieki, ochrona Bieruta ze strachu straciła głowę i przepuściła go do biura świeżo upieczonego prezydenta RP. Wtedy zamachowiec wyciągnął pistolet i strzelił w głowę oficerowi ochrony prezydenta, biorąc go omyłkowo za Bieruta. Z akcją tą wiążą się liczne teorie spiskowe. Według jednej z nich zamachowiec jednak się nie pomylił, Bierut zginął, a Sowieci na jego miejsce podstawili sobowtóra, dokonując tzw. matrioszki.
Próbę zgładzenia Bieruta zamierzali także podjąć młodzi konspiratorzy z niepodległościowej organizacji Polska Armia Powstańcza. Zadanie, jakie przed sobą postawili, było ambitne, bo oprócz prezydenta chcieli zabić także Konstantego Rokossowskiego. Tak zwaną „akcję K-B", zamierzali przeprowadzić podczas dożynek w Lublinie 10 września 1950 r. Na wykonawców zamachu wyznaczono Edwarda Dziewę i Eugeniusza Chudowolskiego. Ich zadaniem było oddać kilka strzałów do stojących na trybunie honorowej Bieruta i Rokossowskiego z okna domu przy pl. Bychawskim, odległego od trybuny o 800 m. Kilka dni przed dożynkami zamachowcy zostali zatrzymani przez UB. Po pokazowym procesie obu rozstrzelano. Istnieją również podejrzenia, że „akcja K-B" była prowokacją miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa.
Pozostałe zamachy na życie Bieruta to akcje pojedynczych zdesperowanych jednostek, o których wspomniał w swojej relacji Józef Światło. Dodajmy więc tutaj jedynie kilka szczegółów dotyczących zamachu z lutego 1952 r. Zamach ten był najprawdopodobniej dziełem schizofrenika, który za wszelką cenę postanowił przedostać się w pobliże prezydenta, aby żądać od niego zapewnienia osobistej ochrony. Kręcącego się pod bramą Belwederu podejrzanego osobnika postanowili wylegitymować oficerowie ochrony: por. Konstanty Markowski i por. Kazimierz Doskoczyński. Wtedy ten zaczął strzelać. Dosyć celnie zresztą. Zabił Markowskiego, a Doskoczyńskiego ciężko ranił. Ochroniarz Bieruta był jednak również dobrym strzelcem i jeden z pocisków wystrzelonych z jego pistoletu położył napastnika trupem. Doskoczyński, ranny w głowę, płuco i pachwinę, wylizał się z ran. Do obstawy prezydenta nie wrócił, ale dostał awans i spokojniejszy przydział – do rządowego ośrodka wypoczynkowego w Łańsku. Stamtąd przeniesiono go do Arłamowa. Gospodarował tam niemal jak udzielny władca, trzęsąc przez lata całymi Bieszczadami. Ci bardziej wtajemniczeni (lub bardziej złośliwi) twierdzili, że Doskoczyński ostatni postrzał otrzymał nie w pachwinę, ale prosto w jądra, i że właśnie ten wypadek był przyczyną jego niezwykle paskudnego charakteru.