W związku z przypadającą 1 sierpnia 75. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego przypominamy tekst, który ukazał się w "Rzecz o historii" w 2018 roku.
To dobrze, że powojenne filmy, książki i artykuły eksponują ważny i bohaterski zryw garstki bojowników Żydowskiej Organizacji Bojowej w wigilię święta Paschy 19 kwietnia 1943 r., ale niestety niemal całkowicie pomijają dwa miesiące walki polskiej stolicy w 1944 r. Szczególnie amerykańscy historycy zatracają proporcje, pisząc o tysiącach dobrze przeszkolonych żołnierzy żydowskich, których w rzeczywistości było zaledwie kilkuset (niektóre źródła podają, że było ich mniej niż 1500), i to z niewielkim doświadczeniem bojowym. Nikt też nie chce wspominać, że ci ludzie byli i czuli się Polakami. Wszelka pomoc udzielona powstańcom w getcie przez Polskie Państwo Podziemne lub Gwardię Ludową jest w większości tych prac niemal zupełnie przemilczana.
Rozpisując się o heroizmie warszawskich Żydów, tylko nieliczni autorzy wspominają także „o tym drugim powstaniu", które jest definiowane jako epizod, znany jedynie z filmu „Pianista" w reżyserii Romana Polańskiego. I tu też pojawia się mały zgrzyt. Chociaż Polański oba zrywy powstańcze ukazał oczami Władysława Szpilmana, to pozostawiają one w pamięci widza wrażenie wydarzeń o równorzędnych proporcjach. Amerykański czy niemiecki widz nie zobaczy w „Pianiście" setek barykad i nie dowie się, że od sierpnia do października 1944 r. trwała zażarta walka o każdą ulicę. Filmowy Władysław Szpilman już po minucie od pierwszych strzałów powstania błąka się po ulicach miasta planowo palonego miotaczami ognia przez SS-manów. Szkoda, że Polański tak bardzo skrócił perspektywę czasową. Przecież Szpilman brał aktywny udział w powstaniu warszawskim i dopiero po jego upadku ukrył się w ruinach domu przy al. Niepodległości 223. Tam rzeczywiście przetrwał dzięki pomocy kapitana Wehrmachtu Wilma Hosenfelda.
Konia z rzędem temu, kto znajdzie w zachodnich opracowaniach naukowych informację, że w powstaniu warszawskim brało udział kilkanaście tysięcy ocalałych z zagłady Polaków pochodzenia żydowskiego. Żaden twórca filmu dokumentalnego czy fabularnego lub autor książki historycznej nie jest zainteresowany tym, by ukazać radość i entuzjazm polskich Żydów opuszczających swoje kryjówki w pierwszych godzinach warszawskiej insurekcji. Czy Polacy wyznania mojżeszowego radośnie zakładający polskie opaski na ramiona mieszczą się w hollywoodzkiej wizji antysemickiej Polski?
Wertując amerykańskie i zachodnioeuropejskie publikacje, nie sposób trafić na informację, że 5 sierpnia 1944 r. młodzi żołnierze AK (należący do harcerskiego batalionu „Zośka"), których wyjątkowo obłudny niemiecki serial „Nasze matki, nasi ojcowie" ukazał jako zwierzęcych antysemitów, wyzwolili w popisowej akcji 348 więźniów żydowskiego obozu koncentracyjnego Gęsiówka przy obecnej ul. Anielewicza. Nikt z zachodnich autorów nie wspomina o wyzwolonych, m.in. Henryku Ledermanie ps. Heniek czy Dawidzie Goldmanie ps. Gutek, którzy spontanicznie przyłączyli się do „polskiego" powstania.