Martin Van Buren: mistrz politykierstwa

Po siedmiu pierwszych wielkich przywódcach Stanów Zjednoczonych nadszedł czas tych przeciętnych, kierujących się własnym interesem politycznym. Wśród nich mistrzem był Martin Van Buren.

Aktualizacja: 20.08.2017 17:39 Publikacja: 17.08.2017 22:04

Martin Van Buren sprawował urząd prezydenta USA w latach 1837–1841.

Martin Van Buren sprawował urząd prezydenta USA w latach 1837–1841.

Foto: Wikipieda

Amerykanie mieli wielkie szczęście, że od samego początku ich młodą republiką kierowali ludzie wielcy, oddani idei wolności i demokracji, kierujący się wizją państwa, a nie jedynie partykularnym interesem swojego środowiska politycznego. Ale krzepnąca po rewolucyjnym ferworze amerykańska scena polityczna nie mogła opierać się jedynie na wielkości swoich przywódców. Tak jak w każdej innej demokracji, tak i w Stanach Zjednoczonych establishment zaczął się dzielić na przeciwstawne obozy opowiadające się za odmiennymi kierunkami rozwoju tego państwa. Proces ten nasilił się za prezydentury Andrew Jacksona. Przyszły czasy na ludzi, którzy musieli zapanować nad polaryzacją sceny politycznej.

Partyjny macher

Pierwszym prawdziwym populistą i partyjnym macherem był Martin Van Buren. Jego rodzice byli Amerykanami holenderskiego pochodzenia, stąd też wielu jego krytyków wypominało mu odziedziczoną po przodkach skłonność do handlu. Sam Martin Van Buren lubił przedstawiać się jako holenderski arystokrata, którym w rzeczywistości nigdy nie był. W języku holenderskim funkcjonują nazwiska z przedimkiem ,,van", który jednak nie jest oznaką arystokratycznego pochodzenia, jak niemiecki przedimek ,,von" lub francuski ,,de", lecz nazwą osobową utworzoną od miejsca pochodzenia rodziny.

W przeciwieństwie do wszystkich swoich poprzedników Martin Van Buren nigdy nie zdobył formalnego wykształcenia. Ukończył zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej i mimo zamiłowania do książek i niewątpliwej inteligencji rozpoczął pracę zarobkową w kancelarii firmy prawniczej Francisa Silvestriego. Wybór tego miejsca wynikał ze szczególnego zainteresowania chłopca prawem. Dlatego w kancelarii szybko awansował od zamiatacza do sekretarza pana Silvestri. Pryncypał rozwinął w chłopcu nie tylko zainteresowanie sprawami procesowymi, ale także polityką. Francis Silvestri był bowiem zażartym zwolennikiem federalistów, założonej w 1792 r. przez sekretarza skarbu Alexandra Hamiltona partii dążącej do umocnienia rządu federalnego kosztem utraty niektórych uprawnień poszczególnych stanów. Młody Van Buren nie podzielał poglądów politycznych swojego szefa, był bowiem zwolennikiem demokratycznych republikanów – stronnictwa utworzonego w 1792 r. przez Thomasa Jeffersona i Jamesa Madisona w opozycji do probrytyjskiej polityki Alexandra Hamiltona. Van Buren nie miał ochoty na dalsze spory z szefem federalistą i wyjechał do Nowego Jorku, żeby agitować za swoim idolem politycznym Thomasem Jeffersonem. W największym mieście Ameryki znalazł pracę w kancelarii adwokackiej Williama P. Van Nessa, którego rodzina – podobnie jak Van Burena – pochodziła z Holandii. W 1803 r. zakończył praktykę i z licencją prawnika powrócił do swojej rodzinnej miejscowości Kinderhook. Tam rozpoczął praktykę adwokacką i zaangażował się w lokalne spory polityczne.

Mimo niskiego wzrostu (168 cm) wyróżniał się zdecydowanym charakterem i niezwykle wesołym usposobieniem. Był człowiekiem bardzo towarzyskim, serdecznym i uwielbiającym luksusowe życie. Jego późniejsi biografowie podkreślali jednak, że przede wszystkim był nieprzeciętnie inteligentny, choć także cyniczny i bezpardonowo dążący do celu, skłonny do kompromisu, kiedy przynosiło mu to określone korzyści. Krytycy wskazywali, że jego fortuna i kariera były efektem licznych manipulacji i ciemnych interesów. Niemal każdy biograf Van Burena podkreśla, że był to pierwszy w historii Ameryki polityk myślący o polityce w kategoriach zwykłego biznesu. Dzięki ogromnej łatwości nawiązywania kontaktów towarzyskich i zdolności głoszenia populistycznych haseł Martin Van Buren już w wieku 30 lat został wybrany na senatora stanu Nowy Jork. Przeniesienie się z małej osady Kinderhook do dużego wówczas miasta Hudson nie stanowiło dla Van Burena żadnego problemu. Nigdy nie kierował się sentymentem wobec miejsc czy osób. W polityce, choćby na poziomie stanowej izby wyższej, czuł się jak ryba w wodzie. Jako zażarty zwolennik poglądów Thomasa Jeffersona i przeciwnik koncepcji silnej władzy federalnej z ogromnym zaangażowaniem przystąpił do bojkotowania ustawy powołującej do życia Bank Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak jego koledzy z Partii Demokratycznych Republikanów widział w banku centralnym instytucję, za pomocą której przyszłe rządy mogłyby w sposób niekontrolowany wpływać na gospodarkę i naród.

Jako przeciwnik koncepcji silnego państwa federalistycznego dostrzegał także wielkie zagrożenie w ratyfikacji traktatu Jaya, który zobowiązywał Stany Zjednoczone do spłaty brytyjskich długów zaciągniętych przed wojną o niepodległość i opiewających na 600 tys. funtów. Traktat Jaya nadawał także Wielkiej Brytanii klauzulę najwyższego uprzywilejowania, co oznaczało, że wcześniej czy później więzi łączące nową amerykańską republikę z brytyjską metropolią przyczynią do załamania dobrych stosunków z republikańską Francją.

Odważny prokurator

Martin Van Buren kochał wolność i był pod tym względem człowiekiem bardzo postępowym. Jako senator stanu Nowy Jork przedstawił np. projekt ustawy zakazującej karania więzieniem za długi. Była to praktyka powszechnie stosowana w Wielkiej Brytanii. Całe rodziny trafiały do więzień, najczęściej za długi ojców. W 1824 r. taki dramat przeżyła rodzina Karola Dickensa. Stąd też we wszystkich książkach tego wybitnego pisarza tak często pojawiają się budzące grozę opisy angielskich zakładów karnych, co miało na celu obudzenie u czytelników wrażliwości na niesprawiedliwość i bezduszność ówczesnego systemu sądowniczego.

Martin Van Buren, choć był oportunistą i konformistą, nigdy nie był obojętny na los ludzi ubogich. Wręcz przeciwnie – w wystąpieniach publicznych często wspominał o ciężkim losie najbiedniejszych obywateli. W 1815 r. został wybrany na drugą kadencję w stanowym senacie oraz mianowany na prokuratora generalnego stanu Nowy Jork. Nie był bynajmniej malowanym prokuratorem, który traktował swój urząd jako kolejny szczebel w karierze. Jak poważnie traktował swoje stanowisko, świadczy fakt, że pozwolił sobie na oskarżenie generała Williama Hulla o tchórzostwo. Prokurator Van Buren uważał, że bohater wojny o niepodległość nie powinien był poddać 16 sierpnia 1812 r. fortu Detroit brytyjskiemu generałowi Isaacowi Brockowi. Wysuwanie tak poważnych zarzutów wobec 59-letniego weterana wojny o niepodległość przez 33-letniego, mało znanego prokuratora stanowego zostało odebrane w całym kraju jako objaw wyjątkowej arogancji młodego prawnika. Van Buren był jednak nieugięty. W błyskotliwie przeprowadzonym śledztwie udowodnił winy wojskowego i doprowadził do wydania przez sąd wyroku skazującego. Sprawa była tak głośna, że trafiła nawet na biurko prezydenta Jamesa Madisona, który bez chwili wahania odesłał ją do ponownego rozpatrzenia.

Wyjątkowe talenty organizacyjne i oratorskie młodego prokuratora generalnego natychmiast dostrzegli jego koledzy z radykalnego nowojorskiego skrzydła demokratycznych republikanów, noszącego nazwę Bucktail. Członkowie tej frakcji walczyli zwłaszcza z poglądami DeWitta Clintona, przywódcy ugodowej części demokratycznych republikanów. Dodatkowo Van Buren cieszył się poparciem wydawanej w stolicy stanu Nowy Jork gazety „Argus". Ta szczególna relacja z dziennikarzami nauczyła młodego polityka, że poparcie prasy ma kluczowe znaczenie dla rozwoju kariery politycznej.

Rudy Lis z Kinderhook

Martin Van Buren sprawował mandat senatora stanu Nowy Jork od 4 marca 1821 r. do 20 grudnia 1828 r. Przez te siedem lat udowodnił, że jest politykiem i organizatorem najwyższej klasy. Jego przeciwnicy z partii federalistów byli pod takim wrażeniem jego zdolności organizacyjnych, że nazywali go Rudym Lisem z Kinderhook. O wiele bardziej trafne było nadane mu przez dziennikarzy określenie Czarownik z Albany. Bo tylko człowiek o jakimś nadnaturalnym wyczuciu nastrojów społecznych potrafił tak umiejętnie zbudować niezwykle sprawny aparat partyjny. Nie był typem wielkiego wodza, samotnego wizjonera, marzyciela i romantyka. Van Buren był przede wszystkim organizatorem, który mistrzowsko rozkręcił nowojorską maszynę partyjną nazwaną przez prasę Albany Regency. Kto zaś kontrolował politycznie Nowy Jork, który zamieszkiwała jedna siódma ówczesnej populacji USA, mógł też wpływać na resztę kraju. Kiedy po raz pierwszy Martin Van Buren wszedł do sali obrad stanowego senatu w Albany, był mało znanym, szeregowym działaczem partii, z którą mało kto się liczył. Kiedy opuszczał Albany, zostawiał demokratycznych republikanów jako prężną siłę przywódczą Nowego Jorku. Już na początku swojej kariery politycznej, w 1821 r., Van Buren przyczynił się do zmiany konstytucji stanowej. Trzy lata później wykazał się niezwykłymi talentami organizatorskimi, kierując kampanią wyborczą Williama Crawforda, jednego z kandydatów do prezydentury z ramienia Partii Demokratycznych Republikanów.

Crawforda pokonał co prawda John Quincy Adams, ale dla Van Burena kampania była prawdziwym testem jego umiejętności. Była także pewnego rodzaju nauczką. Przegrana Crawforda dowodziła bowiem, że partia polityczna może osiągnąć sukces tylko wtedy, gdy jest zjednoczona i mówi jednym głosem.

Taką okazją do zjednoczenia rozbitej na liczne frakcje Partii Demokratycznych Republikanów była kampania wyborcza Andrew Jacksona. Tuż przed wyborami w 1828 r. Kongres właśnie pod wpływem demokratycznych republikanów i zwolenników Jacksona zmienił ordynację wyborczą na taką, jaką częściowo znamy z obecnych wyborów prezydenckich. Od tej pory kandydatów na prezydenta miały wybierać legislatury stanowe. Obywatele nie wybierali prezydenta bezpośrednio, ale poprzez głosowanie na elektorów. Martin Van Buren od razu wyczuł okazję do zbicia politycznego kapitału u boku starszego od niego o 15 lat generała. Został kimś w rodzaju szefa tej kampanii. I to on jako pierwszy amerykański polityk uczynił z niej grę pełną brudnych sztuczek, podstępu i manipulacji. Jego zmagania, choć moralnie dwuznaczne, okazały się jednak bardzo skuteczne. Andrew Jackson druzgocząco pokonał dotychczasowego prezydenta Johna Quincy'ego Adamsa. W ten oto sposób rozpoczęła się epoka demagogów i populistów, brudnych kampanii wyborczych i polityków szukających taniego poklasku u pospólstwa.

Błyskotliwa kariera

W lutym 1828 r. zmarł DeWitt Clinton, gubernator stanu Nowy Jork, który był przywódcą ugodowego skrzydła demokratycznych republikanów. Na wakujący urząd został wybrany senator Martin Van Buren. Nie zagrzał jednak długo miejsca w Albany. Po 64 dniach zrezygnował z urzędu gubernatora i przyjął od prezydenta Andrew Jacksona stanowisko sekretarza stanu. Ta nominacja także była znakiem czasu. Prezydent Jackson myślał bardziej o nagrodzeniu swojego stronnika niż o wyborze człowieka kompetentnego i znającego się na sprawach międzynarodowych. Konsekwencją tego wyboru były błędy i zaniedbania amerykańskiej dyplomacji w okresie, kiedy kierował nią Martin Van Buren.

Z perspektywy czasu Van Burena można ocenić jako bardzo przeciętnego sekretarza stanu, jednak w latach 1829–1831 cieszył się poważaniem swoich rodaków i dobrą opinią w prasie. Bez wątpienia zasłużył się dla poprawy relacji z Wielką Brytanią, regulując dostęp amerykańskich kompanii handlowych do rynków Indii Zachodnich. Udało mu się też przekonać Francję do wypłaty Stanom Zjednoczonym odszkodowań za straty poniesione przez amerykańskie statki w czasie wojen napoleońskich.

Ale to nie talenty dyplomatyczne sprawiły, że Van Buren cieszył się ogromnym zaufaniem prezydenta Andrew Jacksona. Sekretarz stanu więcej czasu poświęcał na konsolidację partii niż na problemy międzynarodowe. Van Buren stworzył dla Jacksona wymarzone wręcz zaplecze polityczne na Kapitolu. W zamian za przychylność wobec siódmego prezydenta Stanów Zjednoczonych nagradzał polityków wysokimi stanowiskami w administracji publicznej i licznymi przywilejami. W ten oto sposób Van Buren wprowadził do amerykańskiej polityki system rozdziału łupów politycznych, który przyjął nazwę „spoils system".

Prawdziwym majstersztykiem Van Burena było wyeliminowanie z polityki wiceprezydenta Johna Caldwella Calhouna, który w jego opinii nie był dostatecznie wierny prezydentowi Jacksonowi. Pochodzący z Karoliny Południowej 50-letni Calhoun był zagorzałym zwolennikiem niewolnictwa oraz przeciwnikiem wprowadzenia zaproponowanej przez Jacksona ustawy o cłach. W pewnym momencie zagroził nawet swojemu szefowi, że jeżeli Jackson nie zmieni stanowiska w tej sprawie, to on doprowadzi do wyjścia Karoliny Południowej z Unii. Taka secesja mogłaby prowadzić do oddzielenia się od Północy także innych stanów Południa.

Dla Martina Van Burena taka postawa była niedopuszczalna, bo nie tylko stanowiła zagrożenie dla młodej amerykańskiej republiki, ale także powodowała rozłam w Partii Demokratycznych Republikanów, którą z takim mozołem jednoczył. Van Buren wyczuł też znakomitą okazję do zrobienia kolejnego milowego kroku we własnej karierze. Przekonał Andrew Jacksona, że Calhoun prowadzi do rozłamu w partii prezydenckiej i przypomniał staremu generałowi, jak Calhoun był przeciwny jego interwencji wojskowej na Florydzie.

23 maja 1831 r. Van Buren złożył rezygnację z urzędu sekretarza stanu i został mianowany amerykańskim posłem w Londynie. Prezydent Jackson poprosił także innych członków gabinetu o podanie się do dymisji, w tym szczególnie skłóconego z wiceprezydentem Calhounem sekretarza wojny Johna Eatona.

Po raz pierwszy w historii amerykański rząd przeszedł tak gruntowne przeobrażenie spowodowane przez wiceprezydenta. Wydawało się, że Calhoun osiągnął sukces i pozbył się z otoczenia prezydenta ludzi mu niewygodnych. Nie docenił jednak talentów politycznych Martina Van Burena. Jego nominacja na posła najpierw musiała zostać przegłosowana w Senacie, który był w tej sprawie podzielony po równo. Decydujący głos w takim wypadku miał wiceprezydent, który zgodnie z konstytucją amerykańską jest przewodniczącym Senatu.

John C. Calhoun nie odmówił sobie przyjemności głosowania przeciw nominacji Van Burena. Uważał nawet, że to ostatecznie zakończy karierę Rudego Lisa z Kinderhook. Mylił się jednak ogromnie. Jego nieprzejednane stanowisko wobec oponenta politycznego zostało odebrane jako cyniczna złośliwość. 28 grudnia 1832 r. Calhoun został zmuszony do ustąpienia z urzędu wiceprezydenta, a 4 marca 1833 r. urząd ten objął Martin Van Buren.

Słaba prezydentura

W 1835 r. Andrew Jackson ogłosił, że chciałby, aby jego następcą został Martin Van Buren. Opozycja gromko to skrytykowała, zarzucając wiceprezydentowi, że chce wejść do Białego Domu na plecach swojego szefa. Jednak sam Van Buren doskonale wiedział, jak zorganizować kampanię wyborczą i jaki program najlepiej trafi do większości Amerykanów. Ogłosił, że jest przedstawicielem amerykańskiego ludu kochającego demokrację, podczas gdy jego przeciwnik William Henry Harrison reprezentuje interesy bardzo wąskiego grona klasy wyższej. Po raz pierwszy w kampanii politycznej zastosowano tak demagogiczne hasła wyborcze. Dzisiaj wydaje się nam całkowicie normalne, że populiści straszą nas tajemniczym układem władzy. Wówczas był to jednak przełom w formie przekazu skierowanego do opinii publicznej. I chociaż Van Buren bazował na ludzkiej naiwności, ta taktyka okazała się bardzo skuteczna. W ten sposób wygrał wybory aż w 15 stanach i zdobył 58 proc. głosów elektorskich. Jego przeciwnik zdobył ok. 25 proc. głosów elektorskich.

Kampania wyborcza Martina Van Burena była pierwszą tego typu nowoczesną batalią o Biały Dom. Sam Van Buren tak rozpalił namiętności swoich rodaków, że z obawy o napaść nosił przy sobie podczas wieców wyborczych dwa nabite pistolety. Po raz pierwszy brudna kampania pełna wyssanych z palca pomówień przeniosła się do prasy. Prawnik William Henry Seward nazwał Van Burena „pełzającym gadem", a zniesmaczony były prezydent John Quincy Adams zanotował nawet w swoim dzienniku rozpowszechnianą plotkę, że Van Buren jest synem Aarona Burra, trzeciego wiceprezydenta USA, który w 1807 r. został oskarżony o zdradę.

Niezależnie od tego, jak oceniamy poziom moralny tej kampanii, pozostaje faktem, że Martin Van Buren ją wygrał i 4 marca 1836 r. został zaprzysiężony na prezydenta. W inauguracyjnym przemówieniu wygłoszonym na Kapitolu zapowiadał powszechny dobrobyt i naprawę gospodarki. Niestety, jego prezydentura została zapamiętana jako jeden z najgorszych okresów dla gospodarki USA. Amerykańska historiografia określa ją mianem „paniki 1837 r.". I jest to chyba najtrafniejsze określenie na rozregulowany rynek produkcyjny, okres masowych bankructw banków i przedsiębiorstw – jednym słowem: największą recesję, jaka dotknęła gospodarki amerykańskiej od początku jej istnienia.

Także polityka zagraniczna rządu Martina Van Burena pozostawiała wiele do życzenia. Amerykańskie firmy nie były w stanie spłacić długów zaciągniętych w Europie, co mocno nadwyrężyło ich wiarygodność kredytową. Dodatkowo w 1837 r. wybuchło antybrytyjskie powstanie w Kanadzie, które cieszyło się ogromną sympatią i wsparciem amerykańskiej opinii publicznej. Dla prezydenta Van Burena był to jednak przede wszystkim niebywały kłopot, ponieważ osłabiona kryzysem ekonomicznym Ameryka w żadnym razie nie mogła przyjść z pomocą powstańcom. 5 stycznia 1838 r. Van Buren ogłosił neutralność USA w tej sprawie, co wywołało ogromną krytykę w prasie. Prezydent musiał się zgodzić przynajmniej na udzielenie schronienia uciekającym powstańcom i pozwolił na cichą pomoc militarną. To spotkało się ze zdecydowanym potępieniem ze strony brytyjskiej, a przez znaczną część amerykańskiej opinii publicznej zostało odebrane jako zwykłe tchórzostwo. 5 stycznia 1838 r. Van Buren wydał dziwną proklamację, w której ostrzegał Amerykanów przed naruszaniem neutralności.

Rudy Lis z Kinderhook okazał się teraz zwykłym królikiem, którego przerosła sytuacja w kraju i za granicą. Człowiek, który doskonale radził sobie z najbardziej nawet zażartymi sporami partyjnymi, był niemal bezradny wobec prawdziwej gry politycznej w skali międzynarodowej. Ameryce zabrakło przywódcy z wizją i osobowością.

Martin Van Buren otaczał się ludźmi słabymi, uległymi i nie zawsze inteligentnymi. Wydaje się, że ósmy prezydent USA nie dostrzegał procesów o dalekosiężnym znaczeniu i myślał jedynie w kategoriach doraźnych. Najlepszym tego przykładem było odrzucenie prośby obywateli Teksasu o przyłączenie ich kraju do amerykańskiej Unii. Najciekawiej osobowość i prezydenturę Van Burena podsumował w swojej książce „Prezydenci" prof. Longin Pastusiak: ,,Na Północy uważano go za zwolennika niewolnictwa, a na Południu za przeciwnika. Oto do czego doprowadziło lawirowanie".

W 1840 r. Martin Van Buren zapłacił za swoje politykierstwo, przegrywając kampanię prezydencką z Williamem Henrym Harrisonem. Odchodził z Białego Domu upokorzony i przez kolejne 21 lat, aż do śmierci, nie piastował już żadnego publicznego urzędu. Przez wiele lat podróżował po Europie, a po powrocie do swojego rodzinnego Kinderhook jedynie sporadycznie pozwalał sobie na komentarze polityczne, krytykując szczególnie rządy prezydentów Franklina Pierce'a i Jamesa Buchanana. Kiedy w 1861 r. wybuchła wojna secesyjna, Van Buren zdecydowanie poparł prezydenta Abrahama Lincolna i potępił zbuntowane stany. Zimą 1861 r. zachorował na zapalenie płuc, którego nigdy nie doleczył. Zmarł 24 lipca 1862 r. w rodzinnym Kinderhook. Podobno tuż przed śmiercią zaczął mówić: „Jest tylko jedna rzecz, na której można polegać...". Zdania nie dokończył.

Amerykanie mieli wielkie szczęście, że od samego początku ich młodą republiką kierowali ludzie wielcy, oddani idei wolności i demokracji, kierujący się wizją państwa, a nie jedynie partykularnym interesem swojego środowiska politycznego. Ale krzepnąca po rewolucyjnym ferworze amerykańska scena polityczna nie mogła opierać się jedynie na wielkości swoich przywódców. Tak jak w każdej innej demokracji, tak i w Stanach Zjednoczonych establishment zaczął się dzielić na przeciwstawne obozy opowiadające się za odmiennymi kierunkami rozwoju tego państwa. Proces ten nasilił się za prezydentury Andrew Jacksona. Przyszły czasy na ludzi, którzy musieli zapanować nad polaryzacją sceny politycznej.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL