74 lata temu, 6 sierpnia 1945 roku, Amerykanie zrzucili na japońską Hiroszimę bombę atomową. W związku z przypadającą dziś rocznicą pierwszego w historii wykorzystania broni atomowej w warunkach bojowych przypominamy tekst, jaki ukazał się w "Rzeczy o historii" w 2017 roku.
I kto teraz jest zbrodniarzem wojennym, ha?! – w ten sposób skomentował wieść o ataku nuklearnym Amerykanów na Hiroszimę siedzący w alianckim więzieniu marszałek Herman Goering. Cieszył się, że zdobył mocny argument w swojej strategii obrony w czekającym go wielkim procesie niemieckich zbrodniarzy. Wszak amerykańska bomba atomowa „Little Boy" zabiła 6 sierpnia 1945 r. w Hiroszimie od 70 do 120 tys. Japończyków, w ogromnej większości cywilów. W straszny sposób zginęło wówczas też 20 tys. koreańskich robotników pracujących w tamtejszych fabrykach i stoczniach, grupa studentów z innych krajów Azji, a także 12 amerykańskich jeńców wojennych trzymanych w siedzibie wojskowej bezpieki, zaledwie 450 metrów od epicentrum wybuchu. Żaden niemiecki nalot bombowy nie doprowadził do takiej rzezi wśród ludności cywilnej. 9 sierpnia 1945 r. Amerykanie zrzucili drugą bombę atomową „Fat Man" na Nagasaki. Według różnych szacunków w ataku tym zginęło od 39 tys. do 80 tys. japońskich i koreańskich cywilów, a także kilkunastu alianckich jeńców wojennych. Debata na temat tego, czy uznać te bombardowania za zbrodnie wojenne i czy miały one militarne uzasadnienie, trwa już od 72 lat, a jej końca nie widać.
Ocaleni od śmierci
„Sukces w każdym względzie" – taką depeszę z wyspy Tinian dostał późnym wieczorem 6 sierpnia 1945 r. gen. Leslie Groves, szef Projektu Manhattan, czyli amerykańskiego programu nuklearnego. Na Tinian stacjonowała specjalna jednostka lotnicza, która dokonała ataku na Hiroszimę. Wkrótce potem gen. Groves w doskonałym nastroju udał się do gen. George'a Marshalla, szefa sztabu armii USA. Marshall zwrócił mu uwagę, że to nie czas na świętowanie. Atak na pewno przyniósł bowiem ogromne straty wśród Japończyków. – Nie myślałem o tych stratach. Myślałem o naszych chłopcach, którzy zostali zamordowani przez Japońców podczas marszu śmierci z Baatan! – odparł Groves. I tak samo myślała wówczas spora część amerykańskiej opinii publicznej.
Naród cieszył się, że zadano Japonii cios, który zakończy długą i krwawą wojnę, którą przecież rozpoczęli Japończycy niespodziewanym atakiem na Pearl Harbor. Cieszyły się miliony Amerykanów służących w siłach zbrojnych. Wielu z nich mogło za kilka miesięcy wziąć udział w operacji „Olympic" – inwazji na Kyushu (trzecią pod względem wielkości wyspę Archipelagu Japońskiego, na której leży m.in. Nagasaki) lub w planowanej na przyszły rok operacji „Coronet" – inwazji na Honshu, główną japońską wyspę. Doświadczenia z walk na Peleliu, w Manili, na Iwo Jimie i Okinawie wskazywały, że japoński opór byłby ekstremalnie zacięty i fanatyczny (charakterystyka tych walk została dobrze pokazana choćby w „Przełęczy ocalonych" Mela Gibsona czy „Listach z Iwo Jimy" Clinta Eastwooda). Amerykańscy żołnierze musieliby walczyć nie tylko z żołnierzami, marynarzami i lotnikami wroga, ale też ze sfanatyzowanymi cywilami. Japoński plan obrony przewidywał mobilizację 28 mln cywilów, którzy mieli walczyć za pomocą broni z demobilu (nawet łuków i włóczni) oraz zamachów samobójczych. Na siły inwazyjne czekały fale kamikadze, żywych torped i zapewne również japońskie zapasy broni biologicznej. Gen. Charles Willoughby, szef wywiadu gen. Douglasa McArthura, szacował, że sama inwazja na Kyushu kosztowałaby Amerykanów od 210 tys. do 280 tys. zabitych i rannych. Analiza przeprowadzona przez Departament Wojny mówiła zaś, że podbój całej Japonii kosztowałby Amerykanów od 1,7 mln do 4 mln żołnierzy, z czego 400–800 tys. zabitych, a straty japońskie wyniosłyby od 5 mln do 10 mln ludzi.
Francuski historyk Jean-Luis Margolin wskazuje, że przedłużenie wojny na Pacyfiku skutkowałoby również śmiercią setek tysięcy cywilów w Azji Południowo-Wschodniej. Śmiercią nie tyle z powodu japońskich represji i alianckich bombardowań, ile klęski głodu, która wówczas poważnie groziła regionowi. Ataki atomowe na Hiroszimę i Nagasaki mogą więc z tej perspektywy wyglądać na „mniejsze zło". Po wojnie wielu amerykańskich weteranów okazywało wdzięczność członkom załóg samolotów, które zrzuciły bomby atomowe. Autentycznie uważali ich za bohaterów, którzy ocalili im życie.