Hiroszima: zbrodnia Departamentu Stanu

Gdyby nie zła wola amerykańskich dyplomatów, Japonia mogłaby skapitulować kilka miesięcy wcześniej. Użycie bomby atomowej nie byłoby potrzebne.

Aktualizacja: 06.08.2019 06:09 Publikacja: 06.08.2019 00:01

Grzyb atomowy po wybuchu bomby zrzuconej przez Amerykanów nad Nagasaki 9 sierpnia 1945 r.

Grzyb atomowy po wybuchu bomby zrzuconej przez Amerykanów nad Nagasaki 9 sierpnia 1945 r.

Foto: Library of Congress

74 lata temu, 6 sierpnia 1945 roku, Amerykanie zrzucili na japońską Hiroszimę bombę atomową. W związku z przypadającą dziś rocznicą pierwszego w historii wykorzystania broni atomowej w warunkach bojowych przypominamy tekst, jaki ukazał się w "Rzeczy o historii" w 2017 roku.

I kto teraz jest zbrodniarzem wojennym, ha?! – w ten sposób skomentował wieść o ataku nuklearnym Amerykanów na Hiroszimę siedzący w alianckim więzieniu marszałek Herman Goering. Cieszył się, że zdobył mocny argument w swojej strategii obrony w czekającym go wielkim procesie niemieckich zbrodniarzy. Wszak amerykańska bomba atomowa „Little Boy" zabiła 6 sierpnia 1945 r. w Hiroszimie od 70 do 120 tys. Japończyków, w ogromnej większości cywilów. W straszny sposób zginęło wówczas też 20 tys. koreańskich robotników pracujących w tamtejszych fabrykach i stoczniach, grupa studentów z innych krajów Azji, a także 12 amerykańskich jeńców wojennych trzymanych w siedzibie wojskowej bezpieki, zaledwie 450 metrów od epicentrum wybuchu. Żaden niemiecki nalot bombowy nie doprowadził do takiej rzezi wśród ludności cywilnej. 9 sierpnia 1945 r. Amerykanie zrzucili drugą bombę atomową „Fat Man" na Nagasaki. Według różnych szacunków w ataku tym zginęło od 39 tys. do 80 tys. japońskich i koreańskich cywilów, a także kilkunastu alianckich jeńców wojennych. Debata na temat tego, czy uznać te bombardowania za zbrodnie wojenne i czy miały one militarne uzasadnienie, trwa już od 72 lat, a jej końca nie widać.

Ocaleni od śmierci

„Sukces w każdym względzie" – taką depeszę z wyspy Tinian dostał późnym wieczorem 6 sierpnia 1945 r. gen. Leslie Groves, szef Projektu Manhattan, czyli amerykańskiego programu nuklearnego. Na Tinian stacjonowała specjalna jednostka lotnicza, która dokonała ataku na Hiroszimę. Wkrótce potem gen. Groves w doskonałym nastroju udał się do gen. George'a Marshalla, szefa sztabu armii USA. Marshall zwrócił mu uwagę, że to nie czas na świętowanie. Atak na pewno przyniósł bowiem ogromne straty wśród Japończyków. – Nie myślałem o tych stratach. Myślałem o naszych chłopcach, którzy zostali zamordowani przez Japońców podczas marszu śmierci z Baatan! – odparł Groves. I tak samo myślała wówczas spora część amerykańskiej opinii publicznej.

Naród cieszył się, że zadano Japonii cios, który zakończy długą i krwawą wojnę, którą przecież rozpoczęli Japończycy niespodziewanym atakiem na Pearl Harbor. Cieszyły się miliony Amerykanów służących w siłach zbrojnych. Wielu z nich mogło za kilka miesięcy wziąć udział w operacji „Olympic" – inwazji na Kyushu (trzecią pod względem wielkości wyspę Archipelagu Japońskiego, na której leży m.in. Nagasaki) lub w planowanej na przyszły rok operacji „Coronet" – inwazji na Honshu, główną japońską wyspę. Doświadczenia z walk na Peleliu, w Manili, na Iwo Jimie i Okinawie wskazywały, że japoński opór byłby ekstremalnie zacięty i fanatyczny (charakterystyka tych walk została dobrze pokazana choćby w „Przełęczy ocalonych" Mela Gibsona czy „Listach z Iwo Jimy" Clinta Eastwooda). Amerykańscy żołnierze musieliby walczyć nie tylko z żołnierzami, marynarzami i lotnikami wroga, ale też ze sfanatyzowanymi cywilami. Japoński plan obrony przewidywał mobilizację 28 mln cywilów, którzy mieli walczyć za pomocą broni z demobilu (nawet łuków i włóczni) oraz zamachów samobójczych. Na siły inwazyjne czekały fale kamikadze, żywych torped i zapewne również japońskie zapasy broni biologicznej. Gen. Charles Willoughby, szef wywiadu gen. Douglasa McArthura, szacował, że sama inwazja na Kyushu kosztowałaby Amerykanów od 210 tys. do 280 tys. zabitych i rannych. Analiza przeprowadzona przez Departament Wojny mówiła zaś, że podbój całej Japonii kosztowałby Amerykanów od 1,7 mln do 4 mln żołnierzy, z czego 400–800 tys. zabitych, a straty japońskie wyniosłyby od 5 mln do 10 mln ludzi.

Francuski historyk Jean-Luis Margolin wskazuje, że przedłużenie wojny na Pacyfiku skutkowałoby również śmiercią setek tysięcy cywilów w Azji Południowo-Wschodniej. Śmiercią nie tyle z powodu japońskich represji i alianckich bombardowań, ile klęski głodu, która wówczas poważnie groziła regionowi. Ataki atomowe na Hiroszimę i Nagasaki mogą więc z tej perspektywy wyglądać na „mniejsze zło". Po wojnie wielu amerykańskich weteranów okazywało wdzięczność członkom załóg samolotów, które zrzuciły bomby atomowe. Autentycznie uważali ich za bohaterów, którzy ocalili im życie.

Podczas mojej wizyty w Japonii miałem okazję rozmawiać z młodym Japończykiem, którego dziadek został wyznaczony na pilota kamikaze, ale ocalał, bo atak atomowy skrócił wojnę i ocalił mu życie. – Gdyby nie atak na Hiroszimę, nigdy bym się nie narodził – stwierdził chłopak.

Japończycy i tak by skapitulowali

Czy jednak ataki nuklearne na Hiroszimę i Nagasaki rzeczywiście były niezbędne dla skrócenia wojny? Militarnymi alternatywami dla nich mogłyby być: krwawa inwazja, długie miesiące blokady morskiej i wyniszczających nalotów lub ataki bronią chemiczną na japońskie miasta (poważnie rozważane przez amerykańskich sztabowców). Obok alternatyw militarnych były jednak alternatywy polityczne. Amerykanie przechwytywali i rozszyfrowywali japońskie depesze dyplomatyczne, co pozwalało im już co najmniej w lutym 1945 r. zorientować się, że japoński rząd dąży do kapitulacji. Wiedziano, że Japończycy próbowali dotrzeć do decydentów z Waszyngtonu za pomocą Sowietów, Szwajcarii i Stolicy Apostolskiej. Owszem, generałowie i admirałowie z Tokio przygotowywali się na to, by sprawić krwawą łaźnię siłom inwazyjnym na Wyspach Japońskich, ale przede wszystkim mieli nadzieję, że uda im się wynegocjować pokój. Latem 1945 r. nie mieli wygórowanych warunków: mogli zgodzić się na amerykańską okupację, ale chcieli tylko, by zwycięzcy oszczędzili instytucję cesarstwa. Administracja Trumana twardo stała na stanowisku bezwarunkowej kapitulacji, a Departament Stanu nie chciał się nawet zgodzić na ustępstwo w sprawie cesarza. Biurokraci z Waszyngtonu woleli posłać pół miliona amerykańskich żołnierzy i 10 mln japońskich cywilów na śmierć, niż ryzykować, że „stracą twarz", wykazując elastyczność w rozmowach z pokonanym wrogiem. – Zachowanie cesarza na tronie będzie politycznym samobójstwem – mówił w maju 1945 r. James Byrnes, ówczesny sekretarz stanu USA. To stanowisko było tym bardziej absurdalne, że przecież po kapitulacji Japonii Amerykanie okazali się dla pokonanego narodu bardzo wspaniałomyślni. Pozwolili mu zachować cesarza i dawne elity, a część zbrodniarzy wojennych sami u siebie zatrudnili.

– Użycie bomby było zbędne z militarnego punktu widzenia. Japończycy poddaliby się w maju 1945 r., gdyby USA zostawiły cesarza – przyznał po latach gen. Douglas MacArthur, głównodowodzący sił wyznaczonych do inwazji na Japonię. Nie był w tym przekonaniu odosobniony. – Nawet bez bomby atomowej i pomocy Rosjan Japonia skapitulowałaby w ciągu dwóch tygodni. Bomba atomowa nie wpłynęła na zakończenie wojny – mówił gen. Curtis LeMay, który dowodził kampanią strategicznych bombardowań Japonii. – Sekretarz wojny Stimson wyjawił mi, że zrzucą ją na Japonię. Milczałem. Moja kampania w Europie się skończyła, nie ja tu decydowałem. Ale byłem przeciwny z dwóch powodów: po pierwsze, Japończycy chcieli się poddać, nie było konieczne atakować ich tą straszną bronią. Po drugie, nie chciałem, żeby mój kraj użył jej jako pierwszy – pisał gen. Dwight Eisenhower.

– W mojej opinii użycie tej barbarzyńskiej broni w Hiroszimie i Nagasaki nie dało żadnego realnego wsparcia naszej wojnie przeciwko Japonii. Japończycy byli już pokonani i gotowi się poddać z powodu efektywnej blokady morskiej i udanych bombardowań za pomocą broni konwencjonalnych – twierdził adm. William Leahy, szef sztabu prezydentów Roosevelta i Trumana.

Były prezydent USA, Herbert Hoover, w maju 1945 r. proponował Trumanowi sposób na szybkie zakończenie wojny na Pacyfiku. – Jestem przekonany, że jeśli pan, jako prezydent, zwróci się z przesłaniem radiowym do narodu japońskiego i powie, że będzie mógł zachować cesarza, jeśli się podda, co oznaczałoby bezwarunkową kapitulację tylko dla militarystów, to będziemy mieć pokój z Japonią – przekonywał Hoover. Przekonywał też później, że gdyby wówczas zrealizowano ten scenariusz, to uniknięto by ataku wojsk sowieckich na Mandżurię. W ten sposób można by zapobiec zainstalowaniu komunizmu w Chinach i Korei Północnej. Nie byłoby wojny koreańskiej, a wietnamska miałaby zupełnie inny przebieg. Hoover do końca życia uznawał ataki nuklearne na Japonię za bezsensowną rzeź stanowiącą plamę na reputacji USA oraz za wielki strategiczny błąd.

Wiadomość dla Sowietów

Wielu historyków wskazuje, że w decyzji o dokonaniu ataków nuklearnych na Japonię chodziło nie tyle o zmuszenie Tokio do kapitulacji, ile przekazanie ostrzeżenia Sowietom, by nie rozszerzali swojej strefy wpływów poza wyznaczone w Jałcie granice. „Pan Byrnes i reszta rządu wiedzieli, że Japonia przegrała, ale martwiła ich silna pozycja Stalina w Europie. Użycie bomby skłoniłoby go do ustępstw" – napisał w swoim dzienniku w maju 1945 r. Leo Szilard, amerykański fizyk jądrowy, jeden z pomysłodawców Projektu Manhattan. Jak wspominał Sergo Beria (syn Ławrientija Berii, ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRR), latem 1945 r. sowieccy marszałkowie pytali Stalina, czemu musieli się zatrzymać na Łabie. Marszałkowie Wasilewski i Sztemienko mieli już opracowane plany natarcia dalej na Zachód. Stalin przyznawał później w rozmowie z Mauricem Thorezem, szefem Francuskiej Partii Komunistycznej, że celem Sowietów było dojście do Paryża. Na Kremlu poważnie zastanawiano się, czy nie rzucić „400 dywizji" na Europę Zachodnią. Inną sprawą jest to, czy taka inwazja by się udała. Sowieccy decydenci totalnie wówczas ignorowali to, że ich wojska były już bardzo mocno wykrwawione. Zapominali też o tym, że Armia Czerwona dojechała do Berlina na amerykańskich ciężarówkach i że bez ogromnej pomocy materiałowej z USA, ZSRR nie byłby w stanie wygrywać. Otrzeźwienie przyszło dopiero podczas konferencji w Poczdamie, gdy Beria powiadomił Stalina o nowej, strasznej broni, jaką mieli Amerykanie. Plany inwazji zostały odłożone do momentu, aż ZSRR będzie miał swoją bombę atomową. Świat wszedł w erę kruchej równowagi strachu.

74 lata temu, 6 sierpnia 1945 roku, Amerykanie zrzucili na japońską Hiroszimę bombę atomową. W związku z przypadającą dziś rocznicą pierwszego w historii wykorzystania broni atomowej w warunkach bojowych przypominamy tekst, jaki ukazał się w "Rzeczy o historii" w 2017 roku.

I kto teraz jest zbrodniarzem wojennym, ha?! – w ten sposób skomentował wieść o ataku nuklearnym Amerykanów na Hiroszimę siedzący w alianckim więzieniu marszałek Herman Goering. Cieszył się, że zdobył mocny argument w swojej strategii obrony w czekającym go wielkim procesie niemieckich zbrodniarzy. Wszak amerykańska bomba atomowa „Little Boy" zabiła 6 sierpnia 1945 r. w Hiroszimie od 70 do 120 tys. Japończyków, w ogromnej większości cywilów. W straszny sposób zginęło wówczas też 20 tys. koreańskich robotników pracujących w tamtejszych fabrykach i stoczniach, grupa studentów z innych krajów Azji, a także 12 amerykańskich jeńców wojennych trzymanych w siedzibie wojskowej bezpieki, zaledwie 450 metrów od epicentrum wybuchu. Żaden niemiecki nalot bombowy nie doprowadził do takiej rzezi wśród ludności cywilnej. 9 sierpnia 1945 r. Amerykanie zrzucili drugą bombę atomową „Fat Man" na Nagasaki. Według różnych szacunków w ataku tym zginęło od 39 tys. do 80 tys. japońskich i koreańskich cywilów, a także kilkunastu alianckich jeńców wojennych. Debata na temat tego, czy uznać te bombardowania za zbrodnie wojenne i czy miały one militarne uzasadnienie, trwa już od 72 lat, a jej końca nie widać.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Historia
Nie tylko Barents. Słynni holenderscy żeglarze i ich odkrycia
Historia
Jezus – największa zagadka Biblii
Historia
„A więc Bóg nie istnieje”. Dlaczego Kazimierz Łyszczyński został skazany na śmierć
Historia
Tadeusz Sendzimir: polski Edison metalurgii
Historia
Jerozolima. Nowa biografia starego miasta