Zbrodnie w imię nauki

Jednostka 731 – takim kryptonimem Japończycy określali supertajny ośrodek w Mandżurii, gdzie w czasie II wojny światowej prowadzono badania nad bronią biologiczną i chemiczną, a królikami doświadczalnymi byli ludzie.

Aktualizacja: 26.12.2018 16:18 Publikacja: 25.12.2018 23:01

Oto najlepsze i najchętniej klikane teksty z 2018 roku. Przez 12 dni z rzędu prezentujemy wybrane artykuły z poszczególnych miesięcy. W lipcu był to tekst o testowaniu broni na ludziach w supertajnym ośrodku w Mandżurii.

Pod koniec lat 80. XX wieku władze szybko rozwijającego się Tokio postanowiły wybudować w dzielnicy Shinjuku kompleks budynków dla miejskiej administracji.

Podczas rozbiórki bloku stojącego w miejscu, gdzie dawniej znajdowała się siedziba Wojskowej Akademii Medycznej, koparki zaczęły wydobywać z ziemi duże ilości ludzkich kości. Wiele z nich było dziwnie zdeformowanych, spiłowanych, czaszki miały wywiercone otwory oraz usunięte fragmenty kości. Wtedy to po raz pierwszy wypłynęła na światło dzienne nazwa tajemniczej Jednostki 731, która w czasie wojny miała na uczelni jeden ze swoich oddziałów. Władze japońskie nie pozwoliły jednak na badania DNA, twierdząc, że są to szczątki zmarłych pacjentów pobliskiego szpitala lub jeńców z czasów wojny, których ciała przywożono tu z terenów okupowanych w celach edukacyjnych. Ostatecznie sprawę udało się wyciszyć. Po latach niewygodny dla Japończyków problem wrócił za sprawą byłej pielęgniarki Toyo Ishii, która w 2006 r. przyznała publicznie, że tuż przed kapitulacją Japonii w 1945 r. była świadkiem zakopywania w pośpiechu wielkich słojów, w których znajdowały się zanurzone w formalinie ludzkie szczątki. Rząd japoński długo zwlekał z pozwoleniem na zbadanie tego terenu przez archeologów, zgodził się dopiero w 2011 r.

Jednak po upływie blisko 30 lat od odkrycia kości nikt już nie ma wątpliwości, że za tą zbrodnią stała osławiona Jednostka 731. Przemówili bowiem niektórzy zbrodniarze – pracownicy ośrodka, których u schyłku życia zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia. Oczywiście nieliczni, bo zmowa milczenia nadal obowiązuje, tym bardziej że większość japońskich naukowców-morderców po wojnie uniknęła kary. Co więcej – wielu zrobiło karierę naukową lub założyło dobrze prosperujące firmy. Ci, którzy przemówili i uchyli rąbka straszliwej tajemnicy, są jedynymi świadkami, bo najprawdopodobniej wszyscy więźniowie poddawani brutalnym eksperymentom w obozie w Mandżurii zostali tam zamordowani.

Japoński Mengele

Jednostka 731 to dzieło życia wojskowego mikrobiologa Shir? Ishii, niezwykle ambitnego i zdeterminowanego japońskiego naukowca, dla którego nie istniała moralność, a w imię idei militarystycznych i nacjonalistycznych był w stanie popełnić najgorsze zbrodnie. Ishii studiował medycynę na Cesarskim Uniwersytecie w Kioto, a od 1921 r. zaczął robić szybką karierę w armii. Pasjonował się efektami działania broni biologicznej i jej oddziaływaniem na ludzi. Dlatego usilnie przekonywał swoich przełożonych o konieczności rozpoczęcia programu badań nad bronią biologiczną w Japonii. Jednym z argumentów, których chętnie używał, był fakt, że taka broń została zakazana międzynarodowymi konwencjami. Według niego miało to świadczyć o jej nadzwyczajnej skuteczności. W 1928 r. Ishii wyruszył w dwuletnią podróż po Europie. Jej głównym celem było zapoznanie się z efektami działania broni biologicznej i chemicznej na polach bitew I wojny światowej. Po powrocie do Japonii uzyskał poparcie ówczesnego ministra wojny Sadao Arakiego i otrzymał zgodę na rozpoczęcie badań.

W 1931 r. wojska japońskie, wykorzystując zbrojny incydent, który przeszedł do historii jako incydent mukdeński (w rzeczywistości była to zaplanowana prowokacja), zajęły Mandżurię, północno-wschodnią część Chin, tworząc marionetkowe państwo Mandżukuo. Pełną kontrolę nad tym terenem sprawowała okupacyjna Armia Kwantuńska, a prawdziwymi panami życia i śmierci Chińczyków i Mandżurów stali się członkowie japońskiej żandarmerii wojskowej Kempeitai. Ishii nie mógł nie wykorzystać takiej okazji i właśnie tutaj w 1932 r. rozpoczął zbrodniczą działalność. Od swoich zwierzchników otrzymał duże pieniądze i wolną rękę.

Japończykom coraz bardziej zależało na opracowaniu szczepionek przeciw bakteriom, na które nie byli uodpornieni ze względu na wyspiarskie położenie ich kraju i wynikającą z tego izolację od reszty świata. Na przykład ospa wietrzna zabijała ok. 30 proc. dotkniętych nią Mandżurów, zaś u Japończyków z Armii Kwantuńskiej odsetek ten wynosił blisko 80 proc. W obliczu groźby konfliktu z Sowietami istotne były także badania nad odpornością na mróz. Ishii nie zamierzał jednak prowadzić swoich eksperymentów na zwierzętach – królikami doświadczalnymi po raz pierwszy na taką skalę mieli stać się ludzie. A tych w okupowanej Mandżurii było pod dostatkiem.

Ishii rozpoczął rekrutację współpracowników, objeżdżając japońskie uczelnie. Chętnych nie brakowało, mimo że witając ich w swoim ośrodku, szczerze oświadczał: „Misją od Boga każdego medyka jest blokowanie choroby i jej eliminacja, lecz zadanie, nad którym będziemy tu pracować, jest całkowitą odwrotnością tej reguły". Grupa, którą ostatecznie sformował, otrzymała tajny kryptonim T?g? i została przetransportowana do kompleksu położonego na południe od Harbinu. Kompleks zwany fortecą Zhongma składał się z dwóch części. Jedna, obejmująca biura, kwatery mieszkalne, stołówki i magazyny, przeznaczona była dla personelu, druga – więzienia, laboratoria i krematoria – dla ofiar eksperymentów. Badania polegały głównie na pobieraniu krwi – 500 cm sześc. co dwa, trzy dni. Podobno średnia życia więźniów w fortecy nie przekraczała miesiąca.

Po udanej ucieczce więźniów z Zhongma w 1934 r. tajemnica, której Japończycy tak skutecznie strzegli, została ujawniona. Ishii nie został jednak ukarany, wręcz przeciwnie, otrzymał jeszcze większe wsparcie i fundusze, co pozwoliło mu w niewielkiej miejscowości Pingfang w pobliżu Harbinu wybudować potężny ośrodek, istne miasteczko składające się z ponad 150 budynków rozrzuconych na obszarze 6 km kw. Budowę kompleksu ukończono w 1939 r. Na bramie wjazdowej wisiała tabliczka informująca, że mieści się tu Naczelne Biuro Zapobiegania Epidemiom i Departament Oczyszczania Wody Armii Kwantuńskiej. W rzeczywistości była to główna siedziba Jednostki 731 – jednej z najbardziej zbrodniczych instytucji w dziejach ludzkości.

Piekło na ziemi

Członkowie tajnej policji Kempeitai wraz z pracownikami ośrodka tworzyli Wydział Dostarczania Materiału Ludzkiego. Tym „materiałem" przeważnie byli Chińczycy, Mandżurowie, Koreańczycy oraz biali Rosjanie, a po wybuchu wojny na Pacyfiku również alianccy jeńcy wojenni.

Transporty odbywały się w szczelnie zamkniętych wagonach kolejowych, które podjeżdżały na bocznicę kolejową w Pingfang. Wycieńczeni podróżą więźniowie byli traktowani jak przedmioty. Czasami wyciągano ich z wagonów i układano warstwami na platformach, które ruszały do więziennego laboratorium. Ishii tym różnił się od Josefa Mengele, że nie selekcjonował więźniów z transportu, tak jak odbywało się to na rampie w Auschwitz. Jemu wszyscy byli potrzebni, wszyscy mieli być poświęceni w imię pseudonauki.

W pobliżu ośrodka wybudowano także lotnisko polowe. Startowały z niego samoloty z upiornym ładunkiem na pokładzie. Ishii często latał do tokijskiej Wojskowej Akademii Medycznej, gdzie chwalił się wynikami swoich „badań". Ważnym elementem tych wykładów były preparaty ludzkie. W wielkich słojach przewożono odcięte kończyny, mózgi, organy wewnętrzne, głowy, a nawet całe ciała (to właśnie te szczątki odkryto w 1989 r.). Samoloty wracające do Pingfang przywoziły zaopatrzenie, w tym klatki ze szczurami. Gryzoni używano do hodowli pcheł, które miały roznosić choroby zakaźne. Tylko w ekspozyturze nr 543 w Hailarze latem 1945 r. hodowano jednocześnie około 13 tys. szczurów. Poza częścią badawczą w skład ośrodka wchodziła także fabryka bakterii o imponującej wydajności: miesięcznie uzyskiwano do 300 kg bakterii dżumy lub 500–600 kg zarazy syberyjskiej, 800–900 kg duru brzusznego i aż tonę zarazków cholery.

Niczym kłody w tartaku...

Z Jednostką 731 wiąże się pewne specyficzne określenie. Kiedy budowano obóz, miejscowi zaczęli wypytywać o jego przeznaczenie. Japończycy zgodnie twierdzili, że będzie tu tartak. Podobno podczas prywatnej rozmowy jeden z japońskich „badaczy" zażartował: „A kłodami drewna są ludzie". Kłoda to po japońsku „maruta" i właśnie takim mianem zaczęto nazywać ofiary eksperymentów.

Po przekroczeniu bramy obozu więźniowie tracili swoje imiona i nazwiska. Oprawcy nazywali ich maruta numer X, maruta numer Y itd. Trzymano ich w celach, w których panowały dość znośne warunki. Była tam toaleta ze spłuczką, centralne ogrzewanie, a więźniowie dostawali pożywne posiłki. Japończycy dbali o ich zdrowie, ponieważ zależało im na wiarygodnych wynikach eksperymentów. „Nowatorstwo" polegało jednak na czym innym – doświadczenia przeprowadzano na żywych ludziach. Najpierw wstrzykiwano im zarazki chorób, a później sprawdzano skutki infekcji, przeprowadzając brutalne wiwisekcje.

Nad kompleksem, podobnie jak nad niemieckimi obozami zagłady, górowały kominy trzech spalarni, w których kremowano ofiary, a prochy wsypywano do rzeki Sungari. „Ciała za każdym razem spalały się szybko, bo nie było w nich organów; te ciała były puste" – opowiadał po latach jeden z pracowników ośrodka. Inny wspominał, że „gdy tylko zaobserwowano objawy, danego więźnia zabierano z celi do sali sekcyjnej. Rozbierano go i kładziono na stole, krzyczącego i próbującego się wyrywać. Przywiązywano go, wciąż potwornie krzyczącego, pasami do stołu. Jeden z lekarzy wpychał mu do ust ręcznik, a następnie otwierano go jednym szybkim cięciem skalpela". Ofiary – jeśli już na samym początku sekcji nie wycięto im kluczowych dla życia narządów – zwykle nie umierały od razu, następowało to po pewnym czasie wraz z upływem krwi. Dlatego półprzytomni mogli widzieć, jak wyjmowano im wnętrzności, by je zważyć i obejrzeć pod mikroskopem. Takie operacje przeprowadzano także na ciężarnych kobietach, wycinając im płody. Więźniarki były zapładniane przez zmuszanych do tego współtowarzyszy niedoli lub przez pracowników ośrodka, którzy je dość często gwałcili. Kobiety i mężczyzn zakażano też chorobami wenerycznymi, np. kiłą czy rzeżączką, a następnie obserwowano przebieg nieleczonej choroby.

Zbrodnicza wyobraźnia pseudonaukowców pracujących pod kierunkiem Ishii nie miała granic. Usuwali żywym więźniom żołądki i przyszywali przełyk prosto do jelit. Odcinali ręce i nogi, a następnie przyszywali je z drugiej strony ciała lub innym więźniom, sprawdzając, czy się zrosną. Dokonywali trepanacji czaszki i wycinali części mózgu, obserwując zmiany zachodzące u ofiary. Wstrzykiwali końską urynę do nerek lub powietrze do żył. Zabijali ludzi w komorach próżniowych, sprawdzali, jakie ciśnienie wypchnie im na zewnątrz wnętrzności albo jak długo trzeba ich podtapiać, aby zmarli. Razili więźniów prądem o różnym natężeniu i testowali, jak duża dawka promieniowania rentgenowskiego jest potrzebna do zabicia człowieka. Podawali im narkotyki oraz trujące grzyby i zioła.

Pielęgniarz Ishibashi Naokata opowiedział po latach, jak wyglądał eksperyment ze złym odżywianiem: „Użyliśmy dwóch maruta. Chodzili, zakreślając koło po placu do ćwiczeń naszej jednostki, dźwigając na plecach worek napełniony 20 kg piasku. Jeden z nich upadł pierwszy, ale ostatecznie zmarli obaj. Doświadczenie trwało mniej więcej dwa miesiące. Jedli tylko herbatniki wojskowe i pili tylko wodę, a więc nie mogli przeżyć dłużej. Nie pozwalano im także spać".

Oprócz badań nad chorobami zakaźnymi zatruwano więźniów substancjami chemicznymi, np. fosgenem i cyjankiem potasu. Hal Gold w książce poświęconej Jednostce 731 przytacza wspomnienie wojskowego farmaceuty współpracującego z ośrodkiem Shir? Ishii, w którym ten opisuje doświadczenie przeprowadzone w kwietniu 1942 r. w pobliżu granicy z Rosją, na obrzeżach miasta Hailar. „Testy trwały trzy dni i wykorzystano w nich około stu maruta. Przeprowadzono je w czterech bunkrach, umieszczając w nich dwóch lub trzech maruta do każdego testu. Ofiarom zamontowano elektrody, a biurko z urządzeniami kontrolnymi znajdowało się około 50 metrów dalej. Do bunkra wrzucano kanistry z fosgenem w stanie ciekłym. Gdy się rozprzestrzeniał, dusząc ofiary, obserwowano i zapisywano zmiany tętna oraz inne istotne objawy, aż następował zgon". Podobny przypadek opisuje osobisty kierowca Ishii, którego praca polegała także na wielokrotnym jeżdżeniu do komory gazowej ciężarówką, w której za każdym razem zamykano około dziesięciu maruta. „Do testów używano różnych gazów. Testowano m.in. gaz musztardowy, luizyt, kwas cyjanowy, fosgen. Trzy ściany komory gazowej były szklane, aby można było dokładnie obserwować warunki, w jakich umierają ofiary. Niektórych maruta przywiązywano do wózka, który wjeżdżał do komory po szynach. Następnie rurą wpuszczano gaz. Eksperymentowaliśmy z różnymi stężeniami. Robiono zdjęcia i kręcono filmy, prowadzono skrupulatne notatki".

W Jednostce 731 bardzo duży nacisk kładziono na badania nad odpornością człowieka na zimno. W ten sposób zamierzano lepiej przygotować armię cesarską do wojny z ZSRR. Wydział zajmujący się odmrożeniami, kierowany przez Yoshimurę Hisato, był jedną z najstraszniejszych sekcji tego ośrodka. Yoshimura kazał wystawiać więźniów na mróz z odsłoniętymi kończynami, które nieustannie polewano lodowatą wodą. Co pewien czas opukiwano odmrożone dłonie i ręce kijami. Gdy dźwięk przypominał głuchy odgłos uderzenia w deskę, uznawano proces za zakończony. Yoshimura miał dodatkowo do dyspozycji obszerną chłodnię, w której mógł zamrażać badanych przez cały rok. Po rozmrożeniu kończyn w gorącej wodzie tkanki i mięśnie odchodziły od kości, które często stawały się tak kruche, że rozpadały się od uderzenia kijem. Nieleczone rany gniły i ostatecznie ofiary eksperymentów umierały w strasznych męczarniach.

Zresztą żaden więzień nie miał prawa przeżyć eksperymentów przeprowadzanych w Jednostce 731. Jeśli ktoś miał wyjątkowo silny organizm, poddawano go kolejnym wymyślnym torturom. Podczas powojennego procesu gen. Kawashima Kiyoshi zeznał: „Wiem, że dopóki istniało więzienie w Jednostce 731, żaden z więźniów nie wyszedł z niego żywy. Umierało tam rocznie nie mniej niż 600 ludzi. W ciągu pięciu lat mojej obecności, tj. w latach 1940–1945, co najmniej 3 tysiące". Niektórzy badacze twierdzą, że liczba ofiar mogła sięgnąć 20 tysięcy.

Pchły w porcelanie

Jednostka 731 była największym i najbardziej znanym japońskim ośrodkiem, w którym przeprowadzano eksperymenty na ludziach. Ale niejedynym. Podobne oddziały stworzono w Hailar, Changchun, Nankinie, Pekinie, Guangzhou. Istniały także nieduże filie na Malajach, w Singapurze i Hiroszimie. Ośrodek w Pingfang ściśle współpracował m.in. z poligonem doświadczalnym w Anda. Przeprowadzano tam testy bomb biologicznych zawierających patogeny dżumy, cholery i innych chorób zakaźnych. Do każdego z testów wykorzystywano zwykle 10–20 osób, które przywiązywano do krzyży rozmieszczonych na planie okręgów o różnych średnicach. Następnie do środka okręgu zrzucano bombę i porównywano stopień skuteczności zakażeń w zależności od odległości.

Podczas powojennego procesu w Chabarowsku oskarżony naukowiec Nishi Toshihide zeznawał: „W styczniu 1945 r. przy moim udziale dokonana została próba zarażenia dziesięciu jeńców wojennych zgorzelą gazową przy 20 stopniach mrozu. Technika przeprowadzenia tego doświadczenia była następująca: dziesięciu chińskich więźniów przywiązano do pali w odległości 10–20 m od bomby rozpryskowej zarażonej zgorzelą gazową. Ażeby ludzie nie zostali od razu zabici, specjalne metalowe tarcze i grube watowane kołdry chroniły ich głowy i plecy, natomiast nogi i pośladki pozostawały odsłonięte. (...) Wskutek tego wszyscy zostali ranni w nogi lub pośladki i po upływie 7 dni zmarli w ciężkich męczarniach".

Bomby testowane na poligonie były wynalazkiem Ishii. Opracował on tzw. bomby porcelanowe, przeznaczone do rozsiewania zakażonych pcheł. Użyto ich później co najmniej kilkakrotnie na terenie Chin, infekując zboża, zbiorniki wodne oraz studnie zarazkami wąglika, tyfusu, dyzenterii, cholery i innymi śmiercionośnymi patogenami. Najprawdopodobniej broni chemicznej przygotowanej w Jednostce 731 użyto także podczas bitwy pod Chengdu w 1943 r. Szacuje się, że w wyniku japońskich ataków z użyciem broni chemicznej i bakteriologicznej śmierć poniosło 200–580 tys. ludzi, głównie Chińczyków.

Jedną z najbardziej obrzydliwych akcji tego typu przeprowadzono w osadzie Jilin. „Naukowcy" z Pingfang umieścili patogeny dżumy w słodkich bułkach, które zapakowano w papier. Następnie pracownicy Jednostki 731 udali się do miejsca, gdzie bawiły się dzieci, i zaczęli jeść bułki podobne do tych, w których umieszczono zarazki. „Dzieci zauważyły jedzących mężczyzn i podeszły do nich, a wtedy zostały poczęstowane zakażonymi bułkami. Dwa albo trzy dni później oddział strategiczny pojechał do tej miejscowości, aby ocenić sytuację, i odnotował informację na temat wystąpienia choroby" – opowiadał Shinohara Tsuruo, żołnierz garnizonu stacjonującego w czasie wojny w Pingfang.

Shir? Ishii planował użyć stworzonej przez siebie broni biologicznej i chemicznej przede wszystkim w momencie ataku Sowietów. Szybkość ofensywy Armii Czerwonej w sierpniu 1945 r. w Mandżurii była jednak dla Japończyków szokiem i zdołano przeprowadzić tylko jeden atak, zatruwając przygraniczną rzekę, zresztą z miernym skutkiem.

Pakt z diabłem

Po wkroczeniu Rosjan do Mandżurii władze Japonii nakazały zlikwidować ośrodek i zatrzeć wszelkie ślady jego działalności. Budynki jednostki spalono lub wysadzono w powietrze, a pozostałych przy życiu jeńców wymordowano. Personel ośrodka w pośpiechu ewakuowano do Japonii. Na pożegnanie demoniczny szef zakazał komukolwiek opowiadać o tym, co działo się w Pingfang, a ewentualnym zdrajcom zagroził nagłą i niespodziewaną śmiercią. Ishii nie zniszczył jednak raportów z badań, ale wbrew woli przełożonych wywiózł je na własną rękę do Tokio. Było to ryzykowne posunięcie, ale w ostatecznym rozrachunku gra okazała się warta świeczki.

Archiwum ośrodka było doskonałą kartą przetargową w razie represji ze strony Amerykanów. I rzeczywiście, kiedy Ishii w końcu trafił do więzienia, nadspodziewanie szybko znalazł się z powrotem na wolności. Okazało się, że naczelny wódz wojsk alianckich, gen. Douglas MacArthur, jest zainteresowany wynikami badań, które prowadziła Jednostka 731. Rząd USA uznał bowiem te informacje za cenne z uwagi na brak możliwości legalnego prowadzenia podobnych badań w krajach Zachodu. MacArthur w zamian za dokumentację przekazaną przez Ishii potajemnie udzielił immunitetu wszystkim naukowcom związanym z Jednostką 731. Jedynie kilku z nich osądzili Rosjanie podczas procesu w Chabarowsku w 1946 r. Wszyscy jednak przeżyli pobyt w łagrach i wrócili do Japonii w 1956 r., a dwa lata później zostali uniewinnieni w ponownym procesie.

Doktor Ken Yuasa, były pracownik Jednostki 731 i jeden z nielicznych Japończyków, którzy odważyli się nagłośnić popełnione tam zbrodnie, twierdzi, że w badaniach brało udział około tysiąca japońskich naukowców. Żadnego z nich nie spotkała za to kara. Podobnie jak wielu zbrodniarzy hitlerowskich, żyli długie lata na wolności, prowadząc normalne życie i robiąc kariery polityczne, biznesowe lub naukowe. Naito Ryoichi, Kitano Masaji i Futagi Hideo, odpowiedzialni m.in. za wiwisekcje i badania nad odmrożeniami, założyli w 1951 r. bank krwi, który przekształcił się z czasem w jedną z największych japońskich firm farmaceutycznych – Green Cross Corporation. Yoshimura Hisato, sadysta od odmrożeń, po wojnie został uznanym autorytetem w dziedzinie biologii polarnej człowieka i rektorem uniwersytetu w Kioto. Wynikami swoich nieludzkich eksperymentów potrafił się chwalić przez długie lata, i to na oficjalnych sympozjach naukowych. Jeszcze dalej posunął się członek siostrzanej Jednostki 1644 z Nankinu, Masami Kitaoka, który pracując w latach 1947–1956 dla Japońskiego Instytutu Zdrowia, wstrzykiwał więźniom bakterie riketsji, a chorych psychicznie „leczył" zarazkami tyfusu. Shir? Ishii, japoński doktor Mengele, został odsunięty na boczny tor, ale prowadził spokojne, normalne życie i zmarł we własnym domu w 1959 r. Część japońskich naukowców trafiła po wojnie do Stanów Zjednoczonych, dostając intratne posady w agencjach rządowych i firmach prywatnych.

Nic więc dziwnego, że ani japońskie, ani amerykańskie władze nie były zainteresowane ujawnieniem prawdy o Jednostce 731 i do dzisiaj niechętnie wypowiadają się na jej temat. Japończycy nie potrafili i nadal nie potrafią rozliczyć się ze zbrodni wojennych, a gdy tylko mogą, próbują je zatuszować. Prawda o straszliwych eksperymentach prowadzonych w ośrodku w Pingfang powoli wychodzi jednak na jaw, choć paradoksalnie zawdzięczamy to przede wszystkim byłym pracownikom, których na starość dopadły wyrzuty sumienia.

Czytaj także wybór najlepszych tekstów z pozostałych miesięcy 2018 roku:

STYCZEŃ: Bartkiewicz: Nanga Parbat - dlaczego czasem warto milczeć?

LUTY: Błaszczak ustąpił Macierewiczowi

Historia
Tortury i ludobójstwo. Okrutne zbrodnie Pol Pota w Kambodży
Historia
Kobieta, która została królem Polski. Jaka była Jadwiga Andegaweńska?
Historia
Wiceprezydent, który został prezydentem. Harry Truman, część II
Historia
Fale radiowe. Tajemnice eteru, którego nie ma
Historia
Jak Churchill i Patton olali Niemcy