9 sierpnia członkowie bandy Charlesa Mansona zamordowali ciężarną aktorkę Sharon Tate, żonę Romana Polańskiego oraz cztery inne osoby przebywające w willi Polańskiego w Beverly Hills. W rocznicę tej zbrodni przypominamy tekst sprzed kilku tygodni z "Rzeczy o historii".
Charles Manson poznał Catherine Share latem 1968 r. Podjechał do niej samochodem i zaproponował, żeby popływali. Spojrzał jej prosto w oczy i powiedział: „To twój sen, mała, żyj nim". Share miała 25 lat. Trzy czwarte życia spędziła jako dziecko kwiat z LSD i trawką. Teraz spotkała magicznego człowieka, który ją oczarował. Był dokładnie tym, czego potrzebowała. Powiedział, że należy do niego, że stanowią jedność. Był czuły i opiekuńczy. Catherine potrzebowała wsparcia, bliskich i uwagi. To wszystko odnalazła w grupie skupionej wokół Charlesa Mansona. Nazywali siebie Rodziną. 20 osób poszukujących akceptacji. Ich guru zdawał się im to dawać. Wierzyli, że ma monopol na prawdę. „Każdego wieczoru jedliśmy wspólną kolację. Przekazywaliśmy sobie z rąk do rąk wielkie misy z jedzeniem, paliliśmy trawkę i śpiewaliśmy – opowiadała po latach Catherine „Gypsy" Share. – Jego pieśni były bardzo długie, hipnotyzujące. To ciągnęło się godzinami. Człowiek zapominał o świecie. Chłonęliśmy jak gąbki wszystko, co chciał nam przekazać. Ludzie wciąż go odwiedzają. Dla wielu osób nadal wiele znaczy, dla mnie też. Jest jak ja".
Manson był drobny, miał niewiele ponad 160 cm wzrostu i niezbyt dbał o higienę. Mimo to zniewalał kobiety seksem. Sprawiał, że traciły nad sobą kontrolę. Działał na nie jak narkotyk. Zdobywał je nie tylko fizycznie, ale również mentalnie. Nigdy nie mówił, że jest bogiem, ale tak myśleli jego wyznawcy. Nie chcieli go naśladować, chcieli być nim. „Każdy chciał być Charliem" – opowiadała Share.
Manson skupił wokół siebie osoby młodsze o dekadę. Wmawiał im, że „myślenie śmierdzi", że należy działać instynktownie. Nie wolno było mieć wątpliwości, bo wątpliwości to myślenie. Należało podążać za odczuciami, za Charliem. Brak kontaktu ze światem, z rodziną, bez prasy i telewizji – wszystko to sprawiało, że jedynym źródłem informacji był sam Manson. Wyizolowani ludzie z Rodziny zanurzali się powoli w patologicznych wizjach swojego przywódcy. Wmawiał im, że świat ich nienawidzi. A to on nienawidził świata. Głębokie pragnienie ukarania społeczeństwa za wszystkie cierpienia, jakich doznał, przelewał do umysłów członków swojej sekty. A oni brali to razem z narkotykami, którymi ich uzależniał, pozornym ciepłem, akceptacją i poczuciem wspólnoty. Mieli się bać świata, który pozostawili za sobą. „Śmierć jest przecież złudzeniem – mawiał guru. – A może raczej wyzwoleniem? W każdym razie czasem jest potrzebna. Na przykład żeby oczyścić świat z bogaczy, którzy zakazili ziemię kultem pieniądza". Nic dziwnego, że w końcu wyznawcy zaczęli fanatycznie pragnąć nadejścia Helter Skelter – ostatecznej wojny ras, która miała wkrótce nastąpić. Tylko Rodzina miała przetrwać apokalipsę. „Prorokował przyszłość. Mówił o morderstwach, rzeziach, pogromach, o walce białych z czarnymi. Wszyscy mieli zabijać wszystkich – wspominała Catherine Share. – Musiałam mu wierzyć. Dlaczego? Nie chciałam zginąć jak inni w płonących miastach upadającej cywilizacji. Chciałam przeżyć. Chciałam wziąć udział w tym wielkim, fascynującym wydarzeniu".
Gdy zapowiadany kataklizm nie nastąpił we wskazanym czasie, Manson musiał zrobić coś ze swoimi wyznawcami. Po trzech latach prania mózgów mogło się okazać, że wszystko, co głosił, jest iluzją. Nie nastąpił Helter Skelter, więc może i inne rzeczy, o których mówił Charles, są nieprawdą. Share uważa, że właśnie w tym czasie Manson postanowił, że jeśli świat sam nie pogrążył się w chaosie ostatecznej wojny, on musi wziąć sprawy w swoje ręce.