Turyści o bitwie gorlickiej dowiadują się najczęściej dopiero, gdy w zaroślach Beskidu Niskiego natkną się przypadkiem na cmentarz o dziwacznej, pompatycznej architekturze. To jedna z wielu nekropolii, jakie jeszcze przed końcem I wojny światowej zostawił tu austro-węgierski Kriegsgraber Abteilung.
Rzędy krzyży zachodniochrześcijańskich i prawosławnych stoją na nich w porządku prawdziwie ekumenicznym, a różnorodność pisowni nazwisk na emaliowanych tabliczkach przypomina spis języków z biblijnej wieży Babel. Pochodzą z całkiem innych czasów, gdy szczyty gór zamiast lasów pokrywały rozległe pastwiska i nic nie przesłaniało widoków na doliny po obu stronach Karpat. Łagodne przełęcze bardziej wtedy łączyły, niż oddzielały Galicję od Niziny Węgierskiej. Wielka Wojna sprawiła, że na te wzgórza padł uważny wzrok aż trzech mocarstw.
Przepychanki w Bieszczadach
Sztabowcy c.k. armii mieli powody, by, ślęcząc nad mapami, nerwowo szarpać sumiaste wąsy, a pobrzękiwanie ich orderów w 1915 r. musiało dźwięczeć wyjątkowo ponuro. Zanim opadły pierwsze liście z drzew, po euforii początku wojny nie było już śladu. Do końca listopada 1914 r. wojska rosyjskie zajęły prawie całą Galicję, zamykając 130 tys. austro-węgierskich żołnierzy w oblężonym Przemyślu i ustawiły działa na przedpolach Krakowa, gdzie do dziś stoi obelisk upamiętniający najdalej wysunięte pozycje rosyjskie. Wprawdzie po miesiącu ciężkich walk udało się odepchnąć Rosjan od Bramy Morawskiej, lecz zima minęła na równie krwawych, co jałowych ofensywach i kontrofensywach. W górach toczyły się mordercze starcia o pojedyncze szczyty, wsie i przełęcze, które na przemian zdobywano i tracono, brnąc tyralierami w zaspach kopnego śniegu pokrywającego stoki. Próby odblokowania Przemyśla utykały w Bieszczadach, przynosząc ogromne straty w ludziach.
Koniec pierwszego roku wojny przyniósł ustabilizowanie się frontu, który teraz przyjął kształt niezgrabnie nagryzmolonej litery L – biegł wpierw z północy na południe, od ujścia Dunajca przez zajmowane przez Rosjan Tarnów i Gorlice w głąb gór, by tam gwałtownie skręcić na wschód, wzdłuż głównego grzbietu Karpat. Dotychczas na korzyść państw centralnych na wschodzie działał brak zdecydowania wojsk rosyjskich, które rozpraszały siły na ogromnej przestrzeni od Prus Wschodnich po Rumunię. Teraz jednak cała uwaga Rosjan niepokojąco skupiła się na beskidzkich przełęczach, za którymi leżały Węgry. Kolejne natarcia z determinacją parły na drugą stronę Karpat, a okopy usadowiły się już w słowackich dolinach – od Medzilaborców po Zborov, zaledwie 8 km od średniowiecznego Bardejova, ważnego wtedy węzła komunikacyjnego.
Przedwiośnie potwierdziło, że nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być jeszcze gorzej. Kapitulacja Przemyśla zluzowała rosyjską 11. Armię, co wzmocniło siłę ofensywy, która w Wielkanoc 1915 r. przedarła się z Beskidów 30 kilometrów w głąb Węgier, zajmując Stropkov i niebezpiecznie podchodząc do skraju Niziny Węgierskiej. Stąd był już tylko krok na równiny, gdzie Rosjanie mogli w pełni korzystać z szybkości swojej kawalerii. Ostateczne natarcie bardziej powstrzymały wiosenne roztopy i wyczerpanie zapasów amunicji niż austro-węgierskie dywizje. Na 4 maja rosyjska kwatera główna planowała początek marszu na Budapeszt.