W radzieckiej interpretacji najnowszej historii jednym z niepodważalnych kanonów była wyższość rodzimych samolotów bojowych i ich pilotów. Nie tylko nad Luftwaffe, ale także siłami powietrznymi zachodnich aliantów. Mit o przodującej w świecie technice lotniczej utrzymał się w powojennym ZSRR i jest pielęgnowany we współczesnej Rosji. Obecnie wychodzi na jaw nieco inna prawda, ukazująca jeśli nie wstydliwe, to z pewnością skrzętnie ukrywane oblicze. Jakie? Na przykład takie, że tuż po zakończeniu wojny pułki obrony powietrznej Moskwy miały na wyposażeniu focke-wulfy Fw-190 D, czyli samoloty dopiero co pokonanego przeciwnika. Dlaczego? Bo ZSSR nie miał samolotów myśliwskich, które mogły walczyć na takim pułapie, na jakim poruszały się latające fortece B-17 i B-29 floty powietrznej USA, czyli niedawnego sojusznika. Takich faktów jest oczywiście więcej.
Przedwojenna sielanka
W 1922 r. we włoskim mieście Rapallo Rosja Radziecka i Republika Weimarska podpisały układ o wzajemnym ustanowieniu stosunków dyplomatycznych i gospodarczych. Układowi towarzyszyło tajne porozumienie wojskowe, niezbędne obydwu wielkim przegranym I wojny światowej. Co do Niemiec, postanowienia Wersalskiego Traktatu Pokojowego z 1919 r. narzuciły armii i przemysłowi zbrojeniowemu zakaz posiadania i produkcji samolotów wojskowych. Jeśli chodzi o radziecką Rosję, dostęp do zachodniej myśli konstrukcyjnej i technologii był kluczowym problemem istnienia czerwonego reżimu. Po październikowym puczu inżynierska czołówka imperium uciekła przed bolszewikami najdalej, jak mogła. W efekcie utracono ogromny dorobek rosyjskiej szkoły konstrukcji uzbrojenia, a szczególnie rodzącej się myśli lotniczej. Nazwiska emigrantów mówią same za siebie: Igor Sikorski, konstruktor ciężkiego samolotu bombowego „Ilja Muromiec", a potem właściciel amerykańskiej firmy lotniczej Sikorsky Aero Engineering, znanej z budowy łodzi latających i helikopterów; Aleksander Prokofjew-Siewierskij, właściciel amerykańskiej firmy Seversky Aircraft Corp. I jej główny inżynier Aleksander Kartweli, konstruktor samolotu C-47 Thunderbolt, jednego z najlepszych myśliwców eskortowych II wojny światowej. Dlatego na mocy porozumienia strona radziecka udostępniała Reichswehrze poligony, a moce produkcyjne – niemieckim firmom konstrukcyjnym.
Niemieccy instruktorzy trenowali własnych pilotów w bazie lotniczej w Lipiecku, ucząc przy okazji fachu kursantów sił powietrznych RKKA. Moskwa pozyskała także gotowe samoloty Junkersa, które stały się natchnieniem dla Andrieja Tupolewa w pracy nad ciężkimi bombowcami TB-2 i TB-3, dumy Stalina w latach 30. XX w. Ogromna armada wielomotorowych bombowców przelatująca corocznie nad placem Czerwonym w rocznicę rewolucji była namacalnym symbolem prestiżu międzywojennego Kraju Rad. Ale owocna współpraca nie ograniczała się jedynie do lotnictwa. Ówczesny Berlin sprzedał lub udostępnił ZSRR kilka licencji, m.in. haubicy kal. 105 mm, której konstrukcja okazała się zbyt trudna dla radzieckiego przemysłu, czy armaty przeciwlotniczej kaliber 76 mm. Najbardziej znanym okazało się działko przeciwpancerne 37 mm, na podstawie którego Rosjanie opracowali własny model kal. 45 mm. Z racji niskiej skuteczności było nazywane przez czerwonoarmistów „Żegnaj Ojczyzno". Oczywiście Niemcy nie byli jedynymi partnerami, radzieckie misje wojskowe kupowały uzbrojenie lotnicze i każde inne w Wielkiej Brytanii, USA, Francji i Italii. Czy wobec tego ZSRR miał własne konstrukcje samolotów wojskowych?
Latające trumny stalinowskich sokołów
Odpowiedź brzmi twierdząco. I na dodatek w latach 30. XX w. były to nawet modele przodujące. Potwierdzeniem jest seria myśliwców I-16 konstrukcji Nikołaja Polikarpowa, jednego z nielicznych, pozostałych w kraju współpracowników Igora Sikorskiego. Rewolucyjny samolot I-16 był pierwszym na świecie dolnopłatem o chowanym podwoziu i ogromnej, jak na te czasy, prędkości 450 km/h. Jednak pierwszym problemem były warunki pracy konstruktorów. W 1929 r. w ramach pokazowego procesu tzw. partii przemysłowej, w którym Stalin rozprawił się z resztką kadry inżynierskiej starego systemu, Polikarpow został aresztowany i skazany na karę śmierci. Policja polityczna wstrzymała się z wykonaniem wyroku, a konstruktor opracowywał swoje rewelacyjne samoloty w więzieniu. Dlatego pierwsze egzemplarze nosiły na ogonie czerwoną gwiazdę wpisaną w litery WT, jak wnutriennaja tiurma, czyli wewnętrzne więzienie OGPU. Polikarpowa dzięki wydajnej pracy wypuszczono na wolność, jednak kary śmierci nigdy nie cofnięto. Taką samą drogę przeszli inni konstruktorzy – od Tupolewa po Pietliakowa, z tym że później dla ułatwienia wtrącano do więzień całe biura konstrukcyjne, co umożliwiło powstanie szaraszek – intelektualnych łagrów pracujących na potrzeby zbrojeniówki.
W końcu Stalin, który uznał, że ma już przodujące lotnictwo, pozostawił w ZSRR tylko dwa wiodące biura lotnicze. Jednym z nich było biuro Aleksandra Jakowlewa, który był wyjątkiem potwierdzającym regułę. Jakowlew uchodził nie tyle za utalentowanego konstruktora, ile dobrego organizatora, a przede wszystkim zręcznego intryganta. Wykorzystując status ulubieńca Stalina i fotel zastępcy ludowego komisarza przemysłu lotniczego, skutecznie blokował inne projekty samolotów, forsując własne, niekoniecznie lepsze. W jego ślady poszedł niebawem Artiom Mikojan, młodszy brat Anastaza, bliskiego współpracownika Stalina. Gdy w 1938 r., podczas wojny domowej w Hiszpanii, dostarczone republikanom I-16 zaczęły ustępować nowocześniejszym, frankistowskim messerschmittom Bf-109, Polikarpow popadł w niełaskę Stalina. Po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow został wysłany do Niemiec, aby podglądać kolegę Willy'ego Messerschmitta. Gdy powrócił, nie miał już biura konstrukcyjnego ani nowego samolotu I-200, który pod szyldem MiG na drodze intrygi przejęli jego zastępcy: Mikojan i Guriewicz. Polikarpow prosił podobno Stalina, aby I-200, konstrukcji w stadium projektu, nie produkować seryjnie, ale niebawem jako mocno awaryjny MiG-1/3 samolot trafił do pułków liniowych. Podobnie postąpiono z równie niedopracowanymi samolotami myśliwskimi ŁaGG-3 i Jak-1.