W porównaniu z historią polityczną, gospodarczą, militarną czy nawet historią sztuki, historia czasu wolnego traktowana jest, co tu ukrywać, po macoszemu. Jakby sama kategoria kryła w sobie pułapkę rozleniwienia, wyłączenia z nurtu zdarzeń istotnych, jak gdyby „wywczas" był w rzeczywistości poza czasem historycznym i niczego do obrazu dziejów wnieść nie mógł. Dopiero w ostatnich dekadach, dzięki szczęśliwemu splotowi badań nad kulturą z refleksją historyczną, trochę przy okazji pochylenia się nad codziennością w roli źródła wiedzy o człowieku, doceniona została ranga poznawcza tego, jak ludzie odpoczywają, gdy nie pracują, nie wytwarzają, nie prowadzą wojen i nie rządzą. Ukryty w cieniu fragment kalendarza został wydobyty i ujawnił bogactwo treści, kontekstów i odniesień do wszystkich innych sfer życia społecznego, dał się poznać jako wiele mówiący składnik, właściwie jako zwierciadło epok.
Epoki pojawiają się tu w liczbie mnogiej, bo też zależnie od ich kształtu zmieniały się możliwości i okoliczności wypoczywania. W polskim XX w. modele spędzania wolnego czasu wynikały wprost z konstrukcji ustrojowych oraz skali zbiorowej i indywidualnej wolności obywateli. Pomińmy początek stulecia, gdy państwa polskiego wciąż na mapach nie było, ponieważ zakres swobód trzeba byłoby podzielić według granic zaborów. Wykluczyć też można lata wojen światowych, bo to wyłom w czasie, płynącym wtedy według zupełnie osobnych reguł, które wolności nadawały sens całkowicie odmienny i szczególną miarą kazały ją odmierzać. Pozostaną trzy okresy, różniące się między sobą w takim stopniu, że wyrosły w nich trzy różne państwa, nawet nazwami od siebie oddzielone.
Na pierwszy z nich składały się burzliwe lata II Rzeczypospolitej, dwie dekady zachłyśnięcia się właśnie odzyskaną wolnością, nierównomiernie jednak, według anachronicznych już wtedy hierarchii społecznych podzieloną. Drugiego sobie sami nie wybieraliśmy, przyjechał do nas na pancerzach topornych radzieckich czołgów i zamiast wolności oferował jej odgórnie zadekretowaną iluzję. Trzecim cieszymy się do dzisiaj, tak jak wolnością, którą możemy wreszcie sami rozporządzać na tyle, na ile to możliwe w niedoskonałym świecie. Każda z tych pracowitych epok zostawiała jakiś margines czasu wolnego, za każdym razem inaczej wykrojony, ale jakże potrzebny dla zachowania spokoju ducha. Przyjrzyjmy mu się, bez pretensji do syntezy czy wizji całości, bez dbałości o bezwzględną ścisłość, z odwagą i lekkomyślnością pioniera awangardy artystycznej, pewnego siebie entuzjasty.
II Rzeczpospolita: odkrywanie kontynentu
Nie ma to jak być Magellanem we własnym kraju. Niepodległa Polska odrodziła się z fragmentów trzech obcych mocarstw. Dla wielu wychowanych w poszczególnych zaborach pozostała część odzyskanej ojczyzny stanowiła terra incognita. Oczywiście Polacy podróżowali między zaborami przez cały XIX wiek, przed wybuchem I wojny światowej rozwijała się nawet turystyka, ale dopiero po ostatecznym wyznaczeniu granic można było odwiedzić każdy zakątek kraju bez narażania się na niedogodności związane ze zmienną sytuacją międzynarodową i przepisami obowiązującymi w danym państwie. Mieszkańcy Wielkopolski wyruszali więc z pasją odkrywców na Kresy, z Galicji można było udać się na polski odcinek wybrzeża Bałtyku, zasiedziałych mieszczan wileńskich kusiły rodzime Tatry. Wszędzie było się wreszcie u siebie, a równocześnie na obszarach niemal nieznanych, zwłaszcza mniej zamożnym obywatelom, którzy wcześniej na zagraniczne wojaże nie mogli sobie pozwolić. Jak cudownie było udać się z rodziną lub przyjaciółmi na krajowy wypoczynek... Pod warunkiem że miało się czym dojechać. Bo po latach niewoli odziedziczono również chaos komunikacyjny. Automobil należał do dóbr luksusowych, w Polsce ich nie produkowano, obcy zabrali swoje pojazdy, wyjeżdżając, pozostał właściwie tylko sprzęt wojenny i nieliczne zabytki z początku stulecia. Łatwo zresztą powiedzieć: jedziemy, skoro nawet posiadacz samochodu nie miał do dyspozycji dróg. Jedyne naprawdę porządne zostawili po sobie Niemcy, na południu, poza Śląskiem, sieć drogowa była w opłakanym stanie, na wschodzie zaś problemem było znalezienie jakiegokolwiek przejezdnego szlaku. Najtrudniejsze były wczesne lata 20. Ekskluzywny środek lokomocji trzeba było nieraz wykopać z błota albo szukać pomocy u okolicznych chłopów. Ale gdzie szukać? W przewodniku? Jakoś w tej wielkiej gorączce niepodległościowej ostatnich lat wojny nikt nie był na tyle przewidujący, aby opracować przewodniki po nieistniejącym jeszcze państwie. Pozostawały kopie map wojskowych, nie sporządzano ich jednak z myślą o turystach.
Z pomocą pionierom przyszła polska myśl techniczna w osobie hrabiego Stefana Tyszkiewicza. To on, wyjechawszy do Francji po zwycięstwie nad bolszewikami, rozpoczął tam produkcję pierwszego samochodu polskiej konstrukcji. Ralf-Stetysz był wozem doskonałym, świetnie dostosowanym do jazdy po polskich bezdrożach, wyróżniał się nowatorskim rozwiązaniem podwozia i blokadą dyferencjału, dzięki czemu mógł radzić sobie nawet na drogach prowadzących przez błota Prypeci. Produkcję udało się potem przenieść do Polski, ale w 1929 r. fabryka spłonęła i Stetysz stał się kolejną zapomnianą legendą polskiego przemysłu. Zresztą wtedy zmieniły się już i warunki podróżowania, i jego cele. Rok 1926 przyniósł dramatyczne wydarzenia w polityce, majówkę zastąpił zamach, uwagę Polaków przykuwał rozwój sytuacji w Warszawie. Ale dla gospodarki to był czas owocny. Dokończono budowę linii kolejowych, powstały Polskie Koleje Państwowe i Żegluga Polska, samochodom prywatnym i połączeniom autobusowym wyrosła poważna konkurencja, która zdominowała ruch turystyczny aż do wybuchu następnej wojny. Do łask powróciły kurorty i miejscowości zdrojowe, w 1928 r. powstała Jurata, a w niej kolonia domków kempingowych i wiele luksusowych willi należących do finansistów, przemysłowców i artystów. Tutaj, w domu Kossaków, cierpiały twórczo córki malarza – Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec. Zmienił się styl wypoczynku, modne stało się odkrywanie ciała (oczywiście, w granicach obowiązujących zasad) i opalenizna. W nowych miejscach propagowano postawę sportową, ciało przybrązowione i muskularne przestało być atrybutem pracowników rolnych, upodobały je sobie gwiazdy filmowe.