Jak Polacy spędzali czas wolny

W XX wieku modele spędzania wolnego czasu w Polsce wynikały wprost z konstrukcji ustrojowych oraz skali zbiorowej i indywidualnej wolności obywateli.

Aktualizacja: 02.04.2017 09:14 Publikacja: 02.04.2017 00:01

Polski samochód osobowy Ralf-Stetysz (skrót od: Rolniczo Automobilowo-Lotnicza Fabryka Stefana Tyszk

Polski samochód osobowy Ralf-Stetysz (skrót od: Rolniczo Automobilowo-Lotnicza Fabryka Stefana Tyszkiewicza) produkowany w latach 1924–1929. W środku z laską: hrabia Stefan Tyszkiewicz.

Foto: NAC

W porównaniu z historią polityczną, gospodarczą, militarną czy nawet historią sztuki, historia czasu wolnego traktowana jest, co tu ukrywać, po macoszemu. Jakby sama kategoria kryła w sobie pułapkę rozleniwienia, wyłączenia z nurtu zdarzeń istotnych, jak gdyby „wywczas" był w rzeczywistości poza czasem historycznym i niczego do obrazu dziejów wnieść nie mógł. Dopiero w ostatnich dekadach, dzięki szczęśliwemu splotowi badań nad kulturą z refleksją historyczną, trochę przy okazji pochylenia się nad codziennością w roli źródła wiedzy o człowieku, doceniona została ranga poznawcza tego, jak ludzie odpoczywają, gdy nie pracują, nie wytwarzają, nie prowadzą wojen i nie rządzą. Ukryty w cieniu fragment kalendarza został wydobyty i ujawnił bogactwo treści, kontekstów i odniesień do wszystkich innych sfer życia społecznego, dał się poznać jako wiele mówiący składnik, właściwie jako zwierciadło epok.

Epoki pojawiają się tu w liczbie mnogiej, bo też zależnie od ich kształtu zmieniały się możliwości i okoliczności wypoczywania. W polskim XX w. modele spędzania wolnego czasu wynikały wprost z konstrukcji ustrojowych oraz skali zbiorowej i indywidualnej wolności obywateli. Pomińmy początek stulecia, gdy państwa polskiego wciąż na mapach nie było, ponieważ zakres swobód trzeba byłoby podzielić według granic zaborów. Wykluczyć też można lata wojen światowych, bo to wyłom w czasie, płynącym wtedy według zupełnie osobnych reguł, które wolności nadawały sens całkowicie odmienny i szczególną miarą kazały ją odmierzać. Pozostaną trzy okresy, różniące się między sobą w takim stopniu, że wyrosły w nich trzy różne państwa, nawet nazwami od siebie oddzielone.

Na pierwszy z nich składały się burzliwe lata II Rzeczypospolitej, dwie dekady zachłyśnięcia się właśnie odzyskaną wolnością, nierównomiernie jednak, według anachronicznych już wtedy hierarchii społecznych podzieloną. Drugiego sobie sami nie wybieraliśmy, przyjechał do nas na pancerzach topornych radzieckich czołgów i zamiast wolności oferował jej odgórnie zadekretowaną iluzję. Trzecim cieszymy się do dzisiaj, tak jak wolnością, którą możemy wreszcie sami rozporządzać na tyle, na ile to możliwe w niedoskonałym świecie. Każda z tych pracowitych epok zostawiała jakiś margines czasu wolnego, za każdym razem inaczej wykrojony, ale jakże potrzebny dla zachowania spokoju ducha. Przyjrzyjmy mu się, bez pretensji do syntezy czy wizji całości, bez dbałości o bezwzględną ścisłość, z odwagą i lekkomyślnością pioniera awangardy artystycznej, pewnego siebie entuzjasty.

II Rzeczpospolita: odkrywanie kontynentu

Nie ma to jak być Magellanem we własnym kraju. Niepodległa Polska odrodziła się z fragmentów trzech obcych mocarstw. Dla wielu wychowanych w poszczególnych zaborach pozostała część odzyskanej ojczyzny stanowiła terra incognita. Oczywiście Polacy podróżowali między zaborami przez cały XIX wiek, przed wybuchem I wojny światowej rozwijała się nawet turystyka, ale dopiero po ostatecznym wyznaczeniu granic można było odwiedzić każdy zakątek kraju bez narażania się na niedogodności związane ze zmienną sytuacją międzynarodową i przepisami obowiązującymi w danym państwie. Mieszkańcy Wielkopolski wyruszali więc z pasją odkrywców na Kresy, z Galicji można było udać się na polski odcinek wybrzeża Bałtyku, zasiedziałych mieszczan wileńskich kusiły rodzime Tatry. Wszędzie było się wreszcie u siebie, a równocześnie na obszarach niemal nieznanych, zwłaszcza mniej zamożnym obywatelom, którzy wcześniej na zagraniczne wojaże nie mogli sobie pozwolić. Jak cudownie było udać się z rodziną lub przyjaciółmi na krajowy wypoczynek... Pod warunkiem że miało się czym dojechać. Bo po latach niewoli odziedziczono również chaos komunikacyjny. Automobil należał do dóbr luksusowych, w Polsce ich nie produkowano, obcy zabrali swoje pojazdy, wyjeżdżając, pozostał właściwie tylko sprzęt wojenny i nieliczne zabytki z początku stulecia. Łatwo zresztą powiedzieć: jedziemy, skoro nawet posiadacz samochodu nie miał do dyspozycji dróg. Jedyne naprawdę porządne zostawili po sobie Niemcy, na południu, poza Śląskiem, sieć drogowa była w opłakanym stanie, na wschodzie zaś problemem było znalezienie jakiegokolwiek przejezdnego szlaku. Najtrudniejsze były wczesne lata 20. Ekskluzywny środek lokomocji trzeba było nieraz wykopać z błota albo szukać pomocy u okolicznych chłopów. Ale gdzie szukać? W przewodniku? Jakoś w tej wielkiej gorączce niepodległościowej ostatnich lat wojny nikt nie był na tyle przewidujący, aby opracować przewodniki po nieistniejącym jeszcze państwie. Pozostawały kopie map wojskowych, nie sporządzano ich jednak z myślą o turystach.

Z pomocą pionierom przyszła polska myśl techniczna w osobie hrabiego Stefana Tyszkiewicza. To on, wyjechawszy do Francji po zwycięstwie nad bolszewikami, rozpoczął tam produkcję pierwszego samochodu polskiej konstrukcji. Ralf-Stetysz był wozem doskonałym, świetnie dostosowanym do jazdy po polskich bezdrożach, wyróżniał się nowatorskim rozwiązaniem podwozia i blokadą dyferencjału, dzięki czemu mógł radzić sobie nawet na drogach prowadzących przez błota Prypeci. Produkcję udało się potem przenieść do Polski, ale w 1929 r. fabryka spłonęła i Stetysz stał się kolejną zapomnianą legendą polskiego przemysłu. Zresztą wtedy zmieniły się już i warunki podróżowania, i jego cele. Rok 1926 przyniósł dramatyczne wydarzenia w polityce, majówkę zastąpił zamach, uwagę Polaków przykuwał rozwój sytuacji w Warszawie. Ale dla gospodarki to był czas owocny. Dokończono budowę linii kolejowych, powstały Polskie Koleje Państwowe i Żegluga Polska, samochodom prywatnym i połączeniom autobusowym wyrosła poważna konkurencja, która zdominowała ruch turystyczny aż do wybuchu następnej wojny. Do łask powróciły kurorty i miejscowości zdrojowe, w 1928 r. powstała Jurata, a w niej kolonia domków kempingowych i wiele luksusowych willi należących do finansistów, przemysłowców i artystów. Tutaj, w domu Kossaków, cierpiały twórczo córki malarza – Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec. Zmienił się styl wypoczynku, modne stało się odkrywanie ciała (oczywiście, w granicach obowiązujących zasad) i opalenizna. W nowych miejscach propagowano postawę sportową, ciało przybrązowione i muskularne przestało być atrybutem pracowników rolnych, upodobały je sobie gwiazdy filmowe.

Ale samą ideą wypoczynku poza miejscem zamieszkania bogaci musieli się już podzielić. Ligi Popierania Turystyki dzisiaj już prawie nikt nie wspomina, a to właśnie ta instytucja organizowała wyjazdy dla uboższych, dla chłopów i rodzin robotniczych. Młodzieży oferowano skauting – rozwój ruchu skautowskiego zasługiwałby zresztą na osobny artykuł, to z tego środowiska rekrutowały się w nieodległej przyszłości kadry ZWZ i Armii Krajowej. W 1935 r. rozpoczęła się w Warszawie produkcja licencyjnego Fiata 508, samochodu dla mieszczan, a motocykle – krajowe! – były coraz lepsze i w coraz przystępniejszych cenach. Ścieżki na wschodzie wydeptali rozmiłowani w kulturze ludowej następcy Stanisława Vincenza oraz urzędnicy komisji poborowych. Jeśli komuś brakowało i pieniędzy, i czasu, mógł popływać statkiem po Wiśle, rzecz jasna do Młocin, chyba że był wileńskim rzemieślnikiem i na Antokolu wchodził na pokład „Śmigłego", by między transportami spławianych bali wpatrywać się w niepowtarzalnej barwy wody Wilii. Znalazłyby się odpowiednie miejsca wypoczynkowe nawet dla pogrążonych w rozpaczy. Można przecież było wpaść do jednej ze spelunek na obrzeżach Warszawy albo na Pradze, zamówić wódkę, rozejrzeć się po sali: może gdzieś w kącie topi swój smutek profesor Wilczur, a może na mandolinie brzdąka Dyzma, warto mu postawić kolejkę, kto wie, gdzie on kiedyś zajdzie...

Budujemy nowy dom. Wczasowy

Świat, jak widać powyżej, nie powstał wczoraj. Tak pięknie mogło być, gdyby nie wojna. Ale wojna wybuchła, a gdy się zakończyła, tamtej Rzeczypospolitej nie wolno było nawet pamiętać. W latach stalinowskich nikt nie myślał o wypoczynku, zainspirowane piosenką ognisko w lesie było pomysłem zdecydowaniem chybionym, trzeba jednak dodać, że i tak nie było na to czasu. Cały naród odbudowywał swoją stolicę i inne wielkie miasta, w miasteczkach na prowincji działo się to samo, tyle że w rodzinnym wymiarze. Dziadkowie dzisiejszej młodzieży pomagali swoim ojcom w odbudowie lub stawianiu nowych domów, po raz kolejny musiano w zmasakrowanej ojczyźnie zaczynać wszystko od początku. Na nowe w dziedzinie zagospodarowania czasu wolnego nie trzeba było jednak czekać bardzo długo. Już w 1949 r. ruszył Fundusz Wczasów Pracowniczych. Zmiana była widoczna na pierwszy rzut oka: atrakcje, dawniej przewidziane przede wszystkim dla uprzywilejowanych, miały się teraz stać dostępne dla wszystkich, pod warunkiem że wszyscy zaakceptują wypoczynek zorganizowany i przez władzę państwową sterowany. I uznają za najwłaściwszy jego grupowy, masowy charakter. Rolę centrów rekreacji przejęły domy wczasowe, budowane specjalnie z myślą o socjalistycznej formule czasu wolnego. Były to z założenia, nie z braku środków czy alternatywnych projektów, ustandaryzowane obiekty, nienoszące żadnych cech szczególnych, rzadko dopasowane do kolorytu regionalnego, bliższe architektonicznie duchowi wielkomiejskich blokowisk. Jednak to nie w rozpoznawalnej nijakości stylistycznej, w docelowej brzydocie budynków wczasowych należy doszukiwać się istoty tego modelu – można wszak bronić tego rozwiązania, wysuwając argument, że biedne i zrujnowane wojną państwo, jeśli chciało zapewnić społeczeństwu odpoczynek prawdziwie demokratyczny, a więc osiągalny dla wszystkich, rezygnowało z oryginalności na rzecz ilości.

Znacznie ważniejsze było to, że czas dla siebie i bliskich stał się przedmiotem centralnego planowania i w jego ramach otrzymał postać koszarową, nie należał już do ludzi, ale do jednostek administracyjnych, pozbawiających ich prawa do rozporządzania własnym życiem nawet w tak osobistym, prywatnym jego aspekcie. Powstawała w ten sposób specyficzna społeczność kierowana i kontrolowana, z okrucieństwem właściwym tylko celnej karykaturze sportretowana przez Marka Piwowskiego w legendarnym „Rejsie" z 1970 r. Wczasy jako realizacja inżynierii polityczno-społecznej przebiegały według ustalonego scenariusza: wspólne posiłki o jednakowych porach, wspólna i obowiązkowa zabawa pod dyktando personelu, przymusowe uczestnictwo w tworzeniu spontanicznych relacji międzyludzkich, przewidziane programem odczuwanie głębokiej satysfakcji z udziału w tym przedsięwzięciu. Teraz grupa turnusowa śpiewa, a teraz tańczy, panie proszą panów, po dancingu część artystyczna w wykonaniu ochotników według listy, na jutro przewidziano ognisko z popularnymi piosenkami i pieczeniem kiełbasek. Ten skrajny antyindywidualizm był zarazem rodzajem edukacji społecznej – tak wychowana zbiorowość przekształcała się w masę skłonną do właściwego reagowania na polecenia w określonych sytuacjach. Rodził się idealny, wieloosobowy, ale jednomyślny, bo wzór myślenia otrzymujący z zewnątrz i akceptujący go bezwarunkowo, produkt społeczny – funkcyjny i zadaniowy, niezawodny w parodii wolnych wyborów parlamentarnych czy podczas pochodu pierwszomajowego. W takiej grupie wszelka świeża myśl umierała w zarodku, ale też nikt od niej błyskotliwych erupcji intelektualnych nie oczekiwał, bo myślenie miało być przywilejem aparatu władzy. Ta iście Orwellowska wizja mogła się nawet urzeczywistnić, bo dla znacznej części społeczeństwa, przed wojną społecznie wykluczonej w ramach anachronicznej hierarchii warstw społecznych, standard tego modelu i tak był znacznie wyższy niż to, co było wcześniej jej udziałem, zarówno pod względem materialnym, jak i intelektualnym. Spuściznę tej tresury typu sowieckiego oglądamy zresztą do dzisiaj, zafascynowani i nieustannie zaskakiwani tym, jak źle można zrobić coś, co zgodnie z logiką i interesem wszystkich zainteresowanych stron powinno być wykonane dobrze. Niemniej naturalna, a może tylko wielowiekowym doświadczeniem braku wolności wyćwiczona skłonność Polaków do kontestacji każdego narzucanego porządku spowodowała, że ambitny plan partyjnych władców marionetek ostatecznie się załamał.

Jak w każdym systemie totalitarnym, także w tym istniało poza tym zbyt wiele wyjątków od żelaznej reguły, aby rzecz mogła się udać. Zamożniejsi i przedstawiciele nowych elit mieli bowiem dostęp do bardziej ekskluzywnych form wypoczynku. Na nich czekały nieco lepsze hotele, wyjazdy indywidualne i wycieczki zagraniczne, co prawda głównie do krajów ideologicznie zaprzyjaźnionych. Podział na gorszych i lepszych konsumentów wolnego czasu w ustroju oficjalnie i programowo wyrównującym wszelkie różnice był sam w sobie zarzewiem kontrrewolucji. A potem było jeszcze gorzej, bo ogólny poziom życia codziennego powoli wzrastał, coraz więcej młodych zdobywało wykształcenie i zaczynało domagać się kolejnych dóbr i autonomii. To była jakaś skaza w kodzie genetycznym ustroju: im więcej dawał swobody swoim poddanym, tym więcej tracił w ich oczach, zamiast otrzymywać od nich tylko oczekiwane wyrazy wdzięczności i lojalności.

Niemal doskonałym rozstrzygnięciem pośrednim była kolejna forma wypoczynku charakterystyczna dla tej epoki – ogródki działkowe. Z jednej strony była to wciąż koncepcja ujednolicająca i w swej strukturze masowa, z drugiej jednak zaspokajała potrzebę posiadania czegoś na własność i stwarzała pozory prywatności. Polacy bardzo je polubili. Ogródki stały się centrami autentycznego życia społecznego. W zakładowych kombinatach ogródkowych organizowano wesela oraz wszelkie inne uroczystości rodzinne, zapraszano tam gości, można się było pochwalić własnym, wywrotowym alpinarium i wyhodować imperialistyczne truskawki. Lokalne plotki głosiły, że na ogródkach kwitło bujnie życie erotyczne (oraz subkultura alkoholowa, ale ta kwitła wszędzie). Posiadacze ogródków mieli zbyt wiele wolności i własności, by nadawali się jeszcze na posłusznych wykonawców woli systemu. To na ogródkach przecież, prócz wymienionych wyżej przejawów aktywności społecznej, dopuszczano się też czynów absolutnie zakazanych: kolportowano tam prasę drugiego obiegu.

Aby znowu cofnąć się w czasie, wsiądźmy do auta: w 1957 r. rozpoczęto produkcję seryjną naszej ślicznej syrenki, a w 1972 r. pojawił się maluch. Obywatele dostali własny środek lokomocji i nie musieli uczestniczyć w grupach zorganizowanych. Lata tzw. gierkowskie w ogóle szykowały gwoździe do trumny ustroju. Telewizory stały się towarem coraz dostępniejszym, podobnie jak kolejne artykuły technologicznie zaawansowane, do kin trafiały coraz atrakcyjniejsze filmy z Zachodu, na księgarskich półkach zagościła dobra literatura zza żelaznej kurtyny, oczywiście, ciągle jeszcze wyselekcjonowana, ale już nie z taką gorliwością jak dawniej. Specjaliści dostawali paszporty i wyjeżdżali na kontrakty zagraniczne, gdzie płacono im w dewizach (większość dochodów zabierało państwo, ale i tak zostawało tyle, że opłacało się dłuższe rozstanie z rodziną). A jeśli ktoś miał życzenie i możliwości, to zabierał rodzinę na majówkę, ale nie tę z propagandowego plakatu, lecz tam, gdzie chciał, by robić, co chciał. Pojawił się wybór, wolny wybór odpoczywania wedle własnego uznania. Nic dziwnego zatem, że – parafrazując jeszcze jedną komedię z tamtych czasów – miś urwał się ze sznurka.

A mogę pograć?

W 1989 r. ziściło się nieprawdopodobne. To nie był koniec komunizmu, bo nie wystarczy wyniesienie dekoracji i zmiana repertuaru, by dać teatrowi nowe życie – trzeba jeszcze zatrudnić nowych aktorów i gruntownie odświeżyć skład widowni. Ale w interesującej nas tu kwestii zaszły zmiany kolosalne. Korzystamy z wolnego dostępu do mediów, właściwie wszystkich, jakie funkcjonują w wolnym świecie, a na ich jakość narzekać mogą sobie najmłodsi, przekonani o tym, że internet istniał od dnia stworzenia, ale nikt rozsądny, kto traktował z czcią czarnego kasetowego grundiga i pamięta ramówkę „wszystkich dwóch" programów Telewizji Polskiej, marudził nie będzie – ze strachu przed gniewem bożym, nawet jeśli to ateista.

Dzisiaj to media właśnie wzięły na siebie ciężar wypełniania czasu wolnego. A że wyposażone są w tajemniczą zdolność pochłaniania tego czasu bez umiaru, Polakowi niewiele go pozostaje na cokolwiek innego. Starsze generacje usiłują się jeszcze przed tym bronić, dzieci i młodzież podchodzą do sprawy z niewinną szczerością. Na pytane, czy wolą jechać na wycieczkę czy w odwiedziny do babci, odpowiadają: a nie mogę zostać i sobie pograć? Byłoby błędem interpretowanie takiej postawy w kategoriach regresu. Mechanizm jest bardzo prosty: dopóki wyjazd na wczasy, obóz, kolonie, w góry, nad morze czy do rodziny na wsi obiecywał przeżycia na miejscu nieosiągalne, dopóty był propozycją atrakcyjną i mile widzianą. Ale kiedy w domu jest po prostu fajniej, to po co się z niego ruszać?

Paleta możliwych podróży też się bardzo rozszerzyła. Nikt co prawda nie jeździ już na majówkę, bo znacznie przyjemniej jest wpaść do znajomych na grilla, otworzył się natomiast przed Polakami nieograniczony wybór wypraw zagranicznych. Czy uściślając, ograniczony, ale tylko zasobnością portfela i zakresem oczekiwań, a takim limitom podlega każdy turysta na świecie. Wśród nowych formuł podróżowania znajduje się też ponowne odkrywanie Polski, bo wiele niedostępnych niegdyś miejsc zaprasza teraz i kusi kolejnymi niespodziankami, a na mapie potencjalnych celów pojawiło się też sporo nowych punktów, które chcą przyciągnąć gości wszelkimi dającymi się wyobrazić metodami. W Szymbarku postawiono dom do góry nogami: działa, ludzie chcą to zobaczyć. W Bałtowie otwarto park jurajski, niejedyny już w Polsce, ale chyba wciąż najpopularniejszy – kto odmówi dzieciom zabawy z dinozaurami? Jest na liście nowości także wyjazd szkoleniowo-integracyjny, współczesna odmiana peerelowskiej turystyki alkoholowo-erotycznej (np. zakładowe wyjazdy na grzyby!).

Wolno chyba też sformułować tezę, że polska świadomość wolnego czasu ewoluuje. Minął czas współzawodnictwa w „zaliczaniu" najbardziej znanych światowych kurortów. Teraz Polacy wybierają dojrzalej, bardziej dla siebie, w mniejszym stopniu na pokaz. Nie wszyscy, i to jest kolejny rys problemu. Możliwości wypoczywania zgodnie z własnym uznaniem są czytelnym wskaźnikiem podziałów hierarchizacji majątkowej polskiego społeczeństwa. Jest zatem oczywiste, że sposoby spędzania wolnego czasu, historyczne i współczesne, dostarczają istotnych informacji o kondycji społeczno-politycznej i gospodarczej państwa. Oraz o mentalności jego obywateli. Ujmując rzecz nieco inaczej: powiedz mi, jak odpoczywasz, a dowiem się, kim jesteś.

W porównaniu z historią polityczną, gospodarczą, militarną czy nawet historią sztuki, historia czasu wolnego traktowana jest, co tu ukrywać, po macoszemu. Jakby sama kategoria kryła w sobie pułapkę rozleniwienia, wyłączenia z nurtu zdarzeń istotnych, jak gdyby „wywczas" był w rzeczywistości poza czasem historycznym i niczego do obrazu dziejów wnieść nie mógł. Dopiero w ostatnich dekadach, dzięki szczęśliwemu splotowi badań nad kulturą z refleksją historyczną, trochę przy okazji pochylenia się nad codziennością w roli źródła wiedzy o człowieku, doceniona została ranga poznawcza tego, jak ludzie odpoczywają, gdy nie pracują, nie wytwarzają, nie prowadzą wojen i nie rządzą. Ukryty w cieniu fragment kalendarza został wydobyty i ujawnił bogactwo treści, kontekstów i odniesień do wszystkich innych sfer życia społecznego, dał się poznać jako wiele mówiący składnik, właściwie jako zwierciadło epok.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie