2061 lat temu, 15 marca 44 r. p.n.e., w idy marcowe, w czasie święta poświęconego rzymskiemu bogowi wojny Marsowi, grupa rzymskich senatorów, którym przewodzili Gajusz Kasjusz Longinus i Marek Juniusz Brutus, dokonała zamachu na życie Gajusza Juliusza Cezara, konsula, imperatora i dyktatora Rzymu. Spiskowcy byli przekonani, że śmierć Cezara powstrzyma upadek republiki i przywróci rządy demokratyczne. Nie wiedzieli, że swoim czynem jedynie przyspieszą koniec republiki i powstanie nowego ustroju, w którym jeden człowiek będzie miał władzę absolutną.
1961 lat później car Rosji Mikołaj II złożył podpis pod aktem zrzeczenia się korony w imieniu swoim i swojego syna Aleksandra. W ten sposób zakończyła panowanie dynastia Romanowów, która rościła sobie prawo do spuścizny duchowej po Imperium Rzymskim. Mikołaj II, podobnie jak Gajusz Juliusz Cezar, zapłacił za swoje ambicje cenę najwyższą, a wierzący w demokrację rewolucjoniści przegrali z krwawą czerwoną dyktaturą.
Każda rewolucja pożera własne dzieci i każda zdradza swoje postulaty. Najlepszym tego przykładem jest Wielka Rewolucja Francuska, która rozpoczęła się od zdobycia Bastylii, uważanej za symbol terroru ancien regime'u, a skończyła się niebywałym bezprawiem lewicowego Stowarzyszenia Przyjaciół Konstytucji (Société des amis de la Constitution), bardziej znanego w historii jako jakobini.
Tragiczny los rodziny Ludwika XVI, a w szczególności jego syna, którego z przyczyn legitymistycznych powinniśmy nazywać królem Ludwikiem XVII, dowodzi, że nic w historii nie jest trwałe. Efektem rewolucji stał się największy podział społeczeństwa francuskiego na zwolenników republiki, monarchistów i bonapartystów. Nikt, kto 21 stycznia 1793 r. oglądał egzekucję Ludwika XVI na placu Rewolucji w Paryżu, nie mógł w najśmielszych snach przypuszczać, że zaledwie 11 lat później, 8 grudnia 1804 r., w pobliskiej katedrze Notre Dame pewien korsykański oficer koronuje się w obecności papieża Piusa VII na cesarza Francuzów. Żaden upokorzony arystokrata francuski, który zdołał uratować się przed rewolucyjnym terrorem, nie śmiał marzyć, że 6 kwietnia 1814 r. na tronie Francji znowu zasiądzie władca z dynastii Burbonów.
Historia jest zmienna i kapryśna. Pewne procesy są jednak stałe i niezmienne. Ostrzegają nas przed wszelkimi gwałtownymi zmianami i różnej maści mężami opatrznościowymi, którzy niczym legendarny flecista z Hameln prowadzą ogłupiałe narody jak bajkowe stado szczurów ku samozagładzie. Demokracja jest w tym procesie narzędziem szczególnie niebezpiecznym. Nigdy bowiem w historii nie była równoznaczna z egalitaryzmem społecznym. Nawet w swojej najbardziej pierwotnej i czystej postaci demokracja ateńska w V wieku p.n.e. nadawała przywilej podejmowania ważnych dla miasta-państwa decyzji tylko określonej grupie jego mieszkańców. I to tylko oni – pełnoprawni obywatele płci męskiej – brali udział w głosowaniu. Ta forma władzy nie uwzględniała poziomu ich wykształcenia, wiedzy, znajomości zagadnień wojskowych czy gospodarczych. Demokracja ateńska była zjawiskiem niezwykłym. Paradoksalnie została zbudowana przez Peryklesa, przywódcę wojskowego, który skupił w swoim ręku władzę nad Atenami. Jeżeli więc ktoś dzisiaj doszukuje się w narodzinach tego ustroju wolnościowych tęsknot starożytnych Ateńczyków, jest w głębokim błędzie.