Bazylika św. Piotra w Rzymie tego jeszcze nie widziała. 8 listopada 1965 r. na II soborze watykańskim Święte Oficjum, najważniejszy urząd Kurii Rzymskiej, strażnik czystości wiary i moralności, zostało przeczołgane przez błoto. Sprawca? 76-letni konserwatywny kardynał Joseph Frings z Kolonii. Oficjum zaszkodziło Kościołowi, karcąc teologów za najmniejsze odstępstwa, sporządzając indeks zakazanych książek, a wyznawców innych religii traktując jak pogan. Tyradę Niemca 2,5 tys. ojców soborowych z całego świata nagrodziło oklaskami. W konsternację wpadła grupka kurialistów. Prefekt Oficjum kardynał Alfredo Ottaviani zbladł jak ściana.
Frings zakwestionował aspiracje kurii jako nadrzędnej instancji weryfikującej uchwały soboru. Rozgrzał stary spór o to, kto ma największą władzę: papież z biskupami czy watykański aparat. Świadom swojej szarży niemiecki purpurat już podczas przerwy w obradach studził nastroje. W barze kawowym w bocznej nawie bazyliki informował, że Ottaviani wyciągnął rękę na zgodę i powiedział: „Jesteśmy braćmi". W istocie przepaść między nimi równała się Rowowi Mariańskiemu.
Centrala Kościoła
Sobór zwołano, by przewietrzyć Kościół, zatęchły od archaicznych praktyk i instytucji. Jedną z nich, którą papieże soborowi, Jan XXIII i Paweł VI, w niezmienionej formie przejęli po wiekach średnich, była Kuria Rzymska. Jej autorski projekt wyszedł od Sykstusa V, który Kościołem rządził wtedy, gdy w Polsce panował Stefan Batory. W 1588 r. Sykstus dotychczasową praktykę doraźnego powoływania kardynałów do prowadzenia kluczowych spraw Kościoła zastąpił stałą strukturą z 15 kongregacjami, zarządzającymi poszczególnymi resortami. Przez cztery wieki kuria do perfekcji szlifowała watykański centralizm, na baczność stawiając biskupów w diecezjach. W ostatnich dwóch dekadach przed soborem znajdowała się pod komendą kardynała Domenico Tardiniego. „Sierżant Piusa XII", jak go nazywano z powodu lojalności wobec papieża, dla dobra Kościoła ryzykowny sobór zamierzał poddać swojej kontroli. Rok przed otwarciem zgromadzenia Pan wybawił go od przykrego obowiązku. Kiedy Jan XXIII zwołał sobór (1962 r.), kurialiści stanęli okoniem. Na ich czele Ottaviani. Najpotężniejszy z włoskich kardynałów zmiany uderzające w tradycję Kościoła sabotował zakulisowo, ale gromy ciskał w świetle jupiterów. Do annałów weszła jedna z jego filipik, którą po raz kolejny przekroczył limit czasu. Przewodniczący sesji wyłączył mu mikrofon. Bazylika znów zatrzęsła się od oklasków. W rewanżu Włoch przez dziesięć dni bojkotował obrady.
Ottaviani, jedenasty z dwunastki dzieci piekarza z najbiedniejszej dzielnicy Rzymu, gdy już wspiął się na szczyt watykańskiej hierarchii, stale powtarzał, że „trzeba być ślepo posłusznym Kościołowi", czyli kurii. W efekcie Paweł VI musiał zrehabilitować dwóch teologów, których Ottaviani zwolnił z Instytutu Biblijnego. A kiedy Ojciec Święty w ramach nowej polityki wschodniej nawiązał dialog z blokiem radzieckim, Ottaviani podburzał kurialistów: „Nie można podać ręki tym, którzy wcześniej Chrystusowi pluli w twarz". Gdy odszedł na emeryturę, papież zastąpił go reformatorskim kardynałem z komunistycznej Jugosławii. Paweł VI powiększył 70-osobowe kolegium kardynalskie do 120 członków, umiędzynarodowił włoską kurię i otworzył ją przed biskupami z bloku wschodniego. Ostpolitik stała się jego oczkiem w głowie. Poufne misje za żelazną kurtyną powierzył biskupowi Agostino Casaroliemu, wschodzącej gwieździe w kurii. Nim jednak wzeszła ona na pełny firmament za pontyfikatu Jana Pawła II, karty za Spiżową Bramą rozdawała trójka muszkieterów: Francuz, Włoch i Amerykanin.
Warto zaznaczyć, że Paweł VI znał kurię od podszewki. Pracował w niej 35 lat. Jako głowa Kościoła odrzucił postulat soboru, by gruntownie zreformować kurię. Ale ten zwolennik watykańskiego centralizmu oprócz ostrożnych modyfikacji odważył się na dwie większe zmiany: przejście 80-letnich kurialistów na emeryturę i wykluczenie ich z konklawe. Tak pozbawił wpływów przedsoborową generację kardynałów Piusa XII, czym oczyścił przedpole dla swoich muszkieterów.