Być może po prostu niewiele wiedzieli nie tylko o Donaldzie Trumpie, ale w ogóle o życiu w Ameryce. Spędziłem tam połowę mojego dorosłego życia, więc mam nieco inne spojrzenie na wybór Trumpa niż większość reprezentantów polskich mediów. Ten nowojorski miliarder nie jest osobą nową w polityce. Był w niej od czasów studiów na nowojorskim Fordham University i Uniwersytecie Pensylwanii w latach 60. Wówczas jego poglądy polityczne wskazywały na wyraźne sympatie lewicowe. Dowodzi tego choćby negatywny stosunek do wojny w Wietnamie i fakt, że aż czterokrotnie umiał załatwić sobie odroczenie służby wojskowej. Podobno cierpiał na ostrogę piętową, która powodowała ból ograniczający chodzenie. Ostroga nie przeszkadzała mu jednak grać w golfa i uprawiać inne sporty preferowane przez nowojorską socjetę. Zapytany w czasie zeszłorocznej kampanii wyborczej, dlaczego uniknął munduru, w czasie kiedy większość jego rówieśników była wysyłana do Wietnamu, tłumaczył, że szczęśliwie wylosował wysoki numer, który nie został wzięty pod uwagę przez komisję poborową. Zdumiewające wytłumaczenie jak na kogoś, kto w czasie kampanii wyborczej bezlitośnie zaatakował Khizra i Ghazalę Khan, rodziców zabitego w Iraku kapitana Humayuna Khana, Amerykanina pakistańskiego pochodzenia, wielokrotnie odznaczanego za bohaterstwo. Państwo Khan zabrali głos na Narodowej Konwencji Partii Demokratycznej, krytykując stosunek Trumpa do imigrantów. „Donaldzie Trump, przekonujesz Amerykanów, aby z nadzieją spoglądali w przyszłość. Ale pozwól, że zapytamy cię, czy w ogóle kiedykolwiek czytałeś konstytucję Stanów Zjednoczonych? – pytał Khizr Khan. – Chętnie oddam ci mój egzemplarz. Jak już będziesz ją czytał, zwróć uwagę na dwa określenia: wolność i równość wszystkich wobec prawa".

Tej równości zabrakło już pod koniec lat 60. Syn prezesa The Trump Organization został uznany za niezdolnego do służby wojskowej ze względu na rzekomą ostrogę piętową, podczas gdy tacy ludzie jak porucznik John McCain przechodzili piekło wietnamskich obozów jenieckich, cierpiąc z powodu dyzenterii, niedożywienia, licznych ran i złamań powstałych w wyniku tortur.

W żaden sposób nie można porównać życia Donalda Trumpa do losu przeciętnego Amerykanina. Od dnia urodzin żył w świecie najdroższych apartamentów w sercu Manhattanu. Codzienne problemy przeciętnego mieszkańca amerykańskiej Main Street są mu tak samo obce jak realia wojny w Wietnamie. Nie oznacza to jednak, że jest człowiekiem oderwanym od rzeczywistości. Wprawdzie nie stworzył The Trump Organization od podstaw, ale nie zaprzepaścił pracy i majątku swojego ojca Freda Trumpa i niezwykle rozsądnie go pomnożył. Jego firma, zarządzana obecnie przez trójkę dzieci z pierwszego małżeństwa (Ivankę, Erica i Donalda jr.), prowadzi interesy związane z rynkiem nieruchomości w 20 krajach świata. Tylko w 2015 r. sieć pól golfowych w USA przyniosła 382 mln dolarów dochodu. Nie oznacza to, że Donald Trump jest na szczycie listy najbogatszych ludzi świata. Tak naprawdę z majątkiem wartym 4,5 mld dolarów plasuje się na 324. miejscu listy najbogatszych ludzi świata magazynu „Forbes". Nieważna jest jednak sama kwota, tylko liczba pół tysiąca podmiotów gospodarczych, nad którymi ma realną kontrolę. Sygnały i raporty napływające z jego własnych firm dają mu nieporównywalnie większą wiedzę o rynku i sytuacji gospodarczej państwa niż jakiemukolwiek prezydentowi przed nim. Trump doskonale wyczuwa puls gospodarki i dzięki własnemu doświadczeniu menedżerskiemu wie, jakie kroki mogą być pomocne lub szkodliwe dla długofalowego rozwoju. Jego prezydentura może się okazać najciekawszym eksperymentem gospodarczym i politycznym od dnia zaprzysiężenia Jerzego Waszyngtona na pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych w 1789 r.