Nie ulega jednak wątpliwości, że była to pierwsza próba zbrojnego oporu przeciw niemieckiemu terrorowi w okupowanej Europie. Spór, ilu było powstańców, jak byli wyposażeni i do jakich organizacji należeli, ma znaczenie drugorzędne. Ważne jest zrozumienie, dlaczego zdecydowali się na straceńczą walkę z przeciwnikiem, o którym wiedzieli, że jest nie do pokonania.
Jako wnuk ludzi, którzy przeżyli powstanie warszawskie, powiedziałbym, że tacy właśnie byli przedwojenni warszawiacy. I nie jest ważne, jakiego byli wyznania. Zwyczajnie nie poddali się bez walki. Dlatego wściekły Hans Frank oświadczył na jednym z posiedzeń tzw. rządu Generalnej Guberni: „Mamy w tym kraju jeden punkt, z którego pochodzi całe zło: to Warszawa. Gdybyśmy nie mieli Warszawy w Generalnym Gubernatorstwie, to nie mielibyśmy 4/5 trudności, z którymi musimy walczyć. Warszawa jest i pozostaje ogniskiem zamętu, punktem, z którego rozprzestrzenia się niepokój w tym kraju”.
W tych dzielnych warszawiakach z getta, których obłędna ideologia nazistowska zakwalifikowała jako podludzi, obudził się duch ich przodków – obrońców Masady, Yotapaty i Jerozolimy, którzy w czasie wojny żydowskiej w drugiej połowie I wieku skutecznie bronili się przed miażdżącą machiną wojenną Imperium Rzymskiego.
19 wieków później ich nieliczni i słabo uzbrojeni potomkowie stawiali przez miesiąc opór blisko 2 tysiącom niemieckich żołnierzy pod dowództwem Gruppenführera SS Jürgena Stroopa.
Mimo że dzielnica żydowska zajmowała zaledwie fragment współczesnego warszawskiego Śródmieścia, Żoliborza i Woli, to zdobycie jej przez niemieckich grenadierów pancernych, kawalerzystów SS, żandarmów, żołnierzy lekkiej artylerii i saperów Wehrmachtu wspartych przez Łotyszy okazało się nie lada wyzwaniem. Nie wiemy, ilu Niemców zginęło w walce. W raporcie sporządzonym dla Heinricha Himmlera Stroop podaje liczbę 16 zabitych i 85 rannych. Wywiad AK doliczył się w tym czasie aż 86 zabitych i 420 rannych Niemców. Niezależnie jednak od tego, jak wysokie były straty niemieckie, opór warszawskich Żydów musiał budzić zdumienie u podwładnych Jürgena Stroopa. Zaledwie kilkaset bojowników z ŻOB i ŻZW było w stanie powstrzymać uderzenie tak dużych sił niemieckich wspartych 15 samochodami pancernymi i działami przeciwpancernymi. Już samo zastosowanie tak złożonych środków świadczy, że Niemcy podeszli do walki z całą powagą. To nie była zwykła akcja policyjna, ale regularna bitwa miejska, w której nie obowiązywały żadne zasady humanitarne. Stroop próbował ukryć ten fakt przed swoimi przełożonymi, dlatego znacznie zawyżył liczbę zabitych powstańców do 6 tys. Niemiecki zbrodniarz twierdził, że w wykrytych bunkrach ukrywało się 56 065 osób. Z dumą podkreślał, że aż 7 tys. z nich zamordowano na miejscu, a pozostałych wysłano do obozów zagłady.