Należała do pokolenia zahartowanego przez doświadczenia II wojny światowej, do grona tych, którym udało się przetrwać bombardowania, łapanki, powszechny głód – po prostu oszukać śmierć. Szaflarska, mimo że jej córeczka Maria miała wówczas niewiele ponad rok, wzięła udział w powstaniu warszawskim jako łączniczka, ps. Młynarzówna. W 1946 r. zagrała główną rolę kobiecą w pierwszym powojennym filmie pełnometrażowym – w „Zakazanych piosenkach” Leonarda Buczkowskiego, co uczyniło z niej gwiazdę. Jej zdjęcie pojawiło się na okładce pierwszego numeru czasopisma „Film” (wówczas dwutygodnika; było to wydanie z 1–15 sierpnia 1946 r.), wewnątrz zamieszczono z nią wywiad. Wspomnienie o Danucie Szaflarskiej zaczynam od owej okładki nieprzypadkowo: mam ją w domu, skrytą w antyramie, codziennie więc spoglądam na twarz aktorki, podziwiając niedościgłe połączenie uśmiechu Mony Lizy i delikatnego rozbawienia, a może nawet ironii w rozświetlonych oczach. Miała wówczas 31 lat, a jej wielka i wieloletnia kariera właśnie się rozpoczynała.
Inny świat
Taki tytuł nosi film dokumentalny Doroty Kędzierzawskiej ze zdjęciami Artura Reinharta, który de facto jest monologiem Danuty Szaflarskiej o jej życiu. Nie zachowano jednak pełnej chronologii zdarzeń – pretekstem do kolejnych opowieści są fotografie z przeszłości, które wywołują falę wspomnień. Dokument powstał w 2012 r. i trwa 97 min, a ich liczba nie jest przypadkowa: tyle bowiem wiosen liczyła sobie wówczas Szaflarska. Miały być migawki z życia, a powstała przepiękna i przejmująca historia całego pokolenia, opowieść o najważniejszych wydarzeniach XX w. widzianych z perspektywy jednostki. Nie jest to jednak użalanie się staruszki nad utraconą młodością – to raczej zaduma nad trudami życia, bolesne wspomnienia nieustannie przeplatane dykteryjkami i śmiechem. Dystans, refleksja i autoironia. I właśnie w taki sposób opowiedziała Dorocie Kędzierzawskiej o swoim życiu, reżyserce, która odkryła dla nas Szaflarską na nowo, dając jej rolę Wiedźmy w fabule „Diabły, diabły” (1991 r.), Jędzy w „Nic” (1998 r.), a przede wszystkim pani Anieli w „Pora umierać” (2007 r.).
W „Innym świecie” Szaflarska z rozrzewnieniem wspomina Kosarzyska (Piwniczna-Zdrój) na Sądecczyźnie, swoją Arkadię, gdzie urodziła się 6 lutego 1915 r. i gdzie spędziła pierwszą dekadę życia. Była „dzikim, radosnym dzieckiem”, jak przyznała w rozmowie z Łukaszem Maciejewskim („Aktorki. Spotkania”, Świat Książki 2012). Rodzice byli nauczycielami: ojciec pochodził z góralskiej wsi, a mama z Krakowa. Żyli bardzo skromnie, zwłaszcza że na świecie pojawił się młodszy brat Danuty – Jerzy. A z imieniem aktorki był niemały kłopot. W czasie chrztu, który odbył się, gdy Danusia miała już trzy lata, miejscowy proboszcz odmówił nadania dziecku „pogańskiego imienia”. Tak Szaflarska została Zofią Danutą, tak widniało w jej dokumentach, choć pierwszego imienia nigdy nie używała. Sielskie życie wiejskie skończyło się dla niej wraz z epidemią tyfusu panującą w okolicach Piwnicznej w 1924 r. – wtedy zmarł jej ojciec. Rok później, jak mówiła Szaflarska w „Innym świecie”, „mama oddała mnie na stancję w Nowym Sączu. Zaczęło się moje nieszczęście – byłam w mieście, musiałam chodzić w butach, nie było lasów, potoków”. Ale był to też czas, kiedy Szaflarska poznała kino (bilety kosztowały wtedy 50 gr, „czasem się udawało wejść na gapę”), zaczęła uprawiać sport – uwielbiała jeździć na łyżwach, nartach, wspinać się po górach, pływać kajakami. Lubiła też jeździć z wizytą do babci (ze strony matki), do Krakowa – na „kakao z pianką”, czyli białkiem ubitym z cukrem.
Po maturze wcale nie myślała o aktorstwie. Marzyła o medycynie (miała świetne wyniki z przedmiotów ścisłych), ale były to studia poza jej finansowym zasięgiem. Wybrała więc Wyższą Szkołę Handlową w Krakowie. Ale na drugim roku rozchorowała się i długo leczyła w rodzinnym domu. Na balu sylwestrowym koledzy, którzy studiowali w Warszawie, przekonali ją, by spróbowała swych sił w aktorstwie (znali jej popisowe role w miejscowym teatrzyku). Zdała do Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej, szkoły założonej w stolicy z inicjatywy Aleksandra Zelwerowicza i Leona Schillera. Ale nie obyło się bez perturbacji: miała zaledwie trzy dni na przygotowania, pięknie więc wyrecytowała fragmenty z „Janka Muzykanta”, ale kompletnie poległa na historii kina i teatru. Profesor Zelwerowicz dostrzegł jednak w tej filigranowej góralce ogromny potencjał. To dzięki jego uporowi (reszta komisji była przeciwna) zaczęła studia aktorskie – na jednym roku z Hanką Bielicką i Jerzym Duszyńskim (prywatnie – od 1940 r. – małżeństwem, Szaflarska była świadkiem na ich ślubie; Duszyński po wojnie partnerował Szaflarskiej w kilku filmach, powszechnie więc brano ich za parę, a byli tylko dobrymi przyjaciółmi). Profesor Zelwerowicz dał jej promocję na drugi rok studiów, ale „z zastrzeżeniem, że ma za małe oczy”. Zadziorna Danuśka, biorąc się pod boki (zawsze tak robiła, by dodać sobie odwagi), nakrzyczała na Zelwerowicza, a on chciał tylko przełamać w niej nieśmiałość. I dał jej ważną radę: „Jak będzie pani na scenie, proszę łapać światło reflektorów na oczy”. Tak też czyniła już zawsze, nawet w filmach – stąd takie czarowne miała spojrzenie, choć jego głębię „zawdzięczała” dramatycznym przeżyciom.
Jeszcze w sierpniu 1939 r. cieszyła się pełnią życia – właśnie uzyskała dyplom PIST, dostała angaż w wileńskim Teatrze na Pohulance. Ale 24 sierpnia ogłoszono mobilizację. Jej młodszy brat Jerzy, ułan z 8. Pułku im. księcia Józefa Poniatowskiego, przyszedł się z nią pożegnać. W „Innym świecie” ze wzruszeniem opowiadała: „Ostatni raz go widziałam, jak mnie pożegnał wojskowym salutem szablą. Ja zaczęłam się pakować do Wilna, (…) wzięłam na pamiątkę po bracie szal ciepły i pas harcerski, bo… wiedziałam, że zginie” – tak się też stało parę tygodni później, w czasie kampanii wrześniowej.