Większość badanych uważała także, że zamach zmienił losy ludzkości. Dla Amerykanów John F. Kennedy jest bowiem niemal ikonicznym symbolem zdrowego, młodego, błyskotliwego i nieprzekupnego przywódcy, który w polityce kierował się jedynie szlachetnym pragnieniem ustanowienia światowego pokoju.
Niestety, jest to obraz skrajnie wyidealizowany, a może wręcz fałszywy. Jedynie ludzie z najbliższego otoczenia 35. prezydenta USA wiedzieli, że ich szef był nie tylko obsesyjnym kobieciarzem uzależnionym od twardych narkotyków, ale też człowiekiem uwikłanym w mroczne i do tej pory niewyjaśnione interesy różnych organizacji przestępczych. Wbrew swojej męczeńskiej legendzie był bardzo słabym prezydentem. Za jego poważne błędy, zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej, przyszło zapłacić wysoką cenę następcom.
Był też człowiekiem bardzo chorowitym. Często skarżył się na silne bóle żołądka, które prawdopodobnie były spowodowane zapaleniem jelit. Już w dzieciństwie dostawał silne leki przeciwbólowe. Na studiach doszły do tego mocne sterydy, ponieważ nabawił się wyjątkowo bolesnej kontuzji stawu krzyżowo-biodrowego. Po studiach pojawiły się także pierwsze przykre objawy choroby Addisona – dotkliwe bóle kończyn, złe nastroje, drażliwość i częste problemy gastryczne. W 1947 r. 30-letni John zdradził jednemu ze znajomych, że jest przekonany, iż nie pożyje dłużej niż dziesięć lat. Gwałtowna utrata masy ciała spowodowała, że lekarze zdecydowali się na terapię testosteronem. Być może to właśnie ta kuracja wywołała u młodego polityka dziki wręcz apetyt seksualny.
Ból kręgosłupa i krocza bywał tak dotkliwy, że kierowca prowadzący prezydencki samochód musiał zachowywać dużą ostrożność w czasie jazdy po nierównościach. Wśród ochroniarzy prezydenta krążyła złośliwa opinia, że jest on wożony jak stara dama do kościoła. Być może to wyjaśnia, dlaczego 22 listopada 1963 r. limuzyna wioząca pierwszą parę Ameryki oraz gubernatora Teksasu Johna Connally'ego z małżonką poruszała się po ulicach Dallas wyjątkowo wolno, naruszając tym samym podstawowe zasady bezpieczeństwa głowy państwa.
Złamano zresztą prawie wszystkie reguły bezpieczeństwa. Już kilka dni przed przylotem Johna F. Kennedy'ego do Teksasu wiadomo było, że prezydent przejedzie przez najważniejsze ulice Dallas trasą długości ok. 16 km z lotniska Dallas Love Field do hali wystawowej Dallas Trade Mart. Agenci Secret Service uważali, że ogłoszenie tej informacji jest zaproszeniem ekstremistów do dokonania zamachu. Ale zarówno szef sztabu Białego Domu Kenneth Patrick O'Donnell, jak i teksascy demokraci naciskali, żeby prezydent pokazał się jak największej liczbie mieszkańców Dallas. Polityczne kunktatorstwo przeważyło nad zdrowym rozsądkiem. Ceną było życie prezydenta.