Beata Szydło spektakularnie zakończyła w PiS swoją epokę. Czwartkowa deklaracja o tym, że członkom rządu należały się nagrody, bo ciężko pracowali, wywołała powszechną krytykę, także wśród wyborców PiS i w szeregach partii. Zgodnie z sondażem IBRiS dla Radia Zet słowa byłej premier zrobiły negatywne wrażenie na 75 proc. badanych, a połowa z tych ocen pochodzi od osób sympatyzujących z PiS. Dlaczego ocena jest tak surowa?

Deklaracja Beaty Szydło padła w trudnym dla obozu rządzącego momencie. Premier zmuszony jest po kolei demontować wszystkie flagowe instalacje partii. Politycy PiS wygłaszają oświadczenia odmienne o 180 stopni od tego, co mówili jeszcze kilka miesięcy temu. Widać to najlepiej zarówno w sprawie ustawy o ustroju sądów powszechnych, jak i decyzji o opublikowaniu zaległych wyroków TK oraz nieprzemyślanym projekcie nakładającym na prezesa TK obowiązek zwołania pierwszego posiedzenia KRS. Wszystko to są elementy z hukiem upadającej konstrukcji. Tym bardziej że coś, co miało nieść PiS do skutecznego i niepodzielnego rządzenia, czyli podporządkowanie sobie wymiaru sprawiedliwości, stało się kością niezgody już nie tylko z Unią Europejską, ale przede wszystkim z własnym koalicjantem, czyli ugrupowaniem Zbigniewa Ziobry. I jak twierdzą niektórzy politycy PiS, to właśnie ten konflikt – zaostrzony przez wyprowadzenie premiera Morawickiego na rafę antysemityzmu – zdecydował o demontażu konstrukcji ministra sprawiedliwości. Bo to on miał w niej władzę absolutną, którą akceptowano tak długo, jak długo istniał wspólny front dobrej zmiany. Ale ten się skończył.

Premier Szydło, broniąc premii, powołała się na dobrą pracę swoich ministrów. Jak można jednak przekonać do takiej tezy wyborców, skoro właśnie połowę rządu wymieniono, na czele z samą szefową? Zwolniono ich, bo dobrze i ciężko pracowali? Skoro prezes Kaczyński wymienił premier Szydło i ministrów, to znaczy, że stały za tym poważne racje. Negowanie tego oznaczałoby negowanie pozycji prezesa. Oczywiście – jak w każdej partii – w PiS też możliwe są rozłamy. Ale Beata Szydło nie jest charyzmatyczną przywódczynią buntu. Nie powinna więc próbować wychodzenia na mównicę w tak niepewnym celu, jakim jest obrona własnych pieniędzy. W dodatku przed socjalnym elektoratem.

Dla wyborców jest również niezrozumiałe postępowanie PiS w relacjach z Unią. W partii rządzącej trwa teraz gorączkowe poszukiwanie usprawiedliwień i przekazów, które pomogłyby z podniesioną głową nadal twierdzić, jak czyniła to Beata Szydło, że „Polska właśnie wstaje z kolan". Ryszard Czarnecki mówi więc, że wycofanie się z części zmian w sądownictwie to „majstersztyk". Andrzej Dera, prezydencki doradca, cieszy się, że „został wytrącony oręż opozycji", a Krzysztof Szczerski zapewnia, że „wysiłek rządu zmierza do dokonania korekt, ale w sprawach, których organ europejski ma uzasadnione prawo komentować reformę". Nikt jednak nie tłumaczy, dlaczego rząd musi ten wysiłek podejmować i po co dawał taki oręż opozycji. A może winna jest premier Szydło i nie należała jej się premia?