– Przeanalizowaliśmy wniosek państw członkowskich i uznaliśmy, że nie została naruszona zasada pomocniczości. Nie ingerujemy w zasady ustalania płac, regulujemy tylko przepływ usług ponad granicami. Dlatego w środę zaproponuję Komisji kontynuację prac przy dyrektywie w formie zaprezentowanej 8 marca – powiedziała „Rzeczpospolitej" Marianne Thyssen, unijna komisarz zatrudnienia i spraw społecznych.

Tym samym Komisja odrzuci tzw. żółtą kartkę pokazaną jej przez parlamenty narodowe 11 państw UE: Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Litwy, Łotwy, Estonii, Bułgarii, Rumunii, Chorwacji i Danii. Od parlamentów przynajmniej 1/3 państw członkowskich dostała krytyczną opinię, którą – zgodnie z traktatem lizbońskim – musiała przeanalizować.

Dyrektywa o delegowaniu pracowników określa zasady, na jakich firma z jednego kraju UE świadczy usługi w innym, wysyłając tam w tym celu swoich pracowników. Obecnie trzeba im płacić przynajmniej pensję minimalną z kraju wykonywania usługi, a składki społeczne płaci się w kraju stałego zamieszkania. KE proponuje, aby była to płaca konieczna, czyli powiększona o wszystkie dodatki obowiązujące w danej branży na danym stanowisku. W efekcie usługi transgraniczne podrożeją, a polskie firmy staną się mniej konkurencyjne.

Nasz kraj jest głównym eksporterem pracowników delegowanych: jest ich rocznie pół miliona wobec dwóch milionów wszystkich takich osób w UE. – Jeśli chodzi o samą treść proponowanej dyrektywy, to ona pozostaje do negocjacji. Zarówno Parlament Europejski, jak i Rada UE będą miały prawo proponowania poprawek w projekcie. I zobaczymy, czego chce większość – deklaruje komisarz Thyssen. Polska do zablokowania dyrektywy musiałaby jednak pozyskać większe poparcie niż wymieniona grupa 11 krajów. Polski rząd miał nadzieję, że żółta kartka od parlamentów narodowych wystarczy.